Żużel. Wojna zahartowała jego charakter. Jest jedną z legend polskiego sportu

WP SportoweFakty / Tomasz Oktaba / Na zdjęciu: Henryk Żyto (drugi z prawej) z rodziną
WP SportoweFakty / Tomasz Oktaba / Na zdjęciu: Henryk Żyto (drugi z prawej) z rodziną

Henryk Żyto to jeden z pionierów i legend polskiego żużla. Karierę rozpoczynał w Unii Leszno, ale dłużej wierny był Wybrzeżu Gdańsk. Historia jego życia to materiał na dobry film. W marcu minęło pięć lat od jego śmierci.

1 listopada 1936 roku w Poniecu urodził się Henryk Żyto. Jego matka Maria urodziła się w niemieckiej Westfalii, gdzie w XIX wieku emigrowało wielu Polaków. Ojciec Teodor pochodził z okolic Rawicza. Oboje poznali się jeszcze przed wojną, pobrali się i zamieszkali w Poniecu. Teodor Żyto przy rynku prowadził restaurację. Rodzinną sielankę przerwał wybuch II wojny światowej.

Ojca poznał późno

Ojciec Henryka Żyty walczył o ojczyznę. - Ojca poznałem bardzo późno, bo gdy byłem malutki, on poszedł na front, później trafił do niewoli. Został zesłany na roboty w niemieckim gospodarstwie - wspominał swoje dzieciństwo były żużlowiec w książce Wiesława Dobruszka z cyklu "Asy żużlowych torów".

W 1944 roku rodzina została wysiedlona z Ponieca. Po porannej pobudce wśród wrzasków niemieckich urzędników zostali wywiezieni do Gosynia, a następnie pociągiem do Poznania, gdzie odbywało się rozdzielanie. Ostatecznie trafili do Lipska i tam mieli sporo szczęścia.

ZOBACZ WIDEO: Ten transfer był niespodzianką nawet dla zawodników. Dziennikarka odsłania kulisy

- Przeżyliśmy tuż przed dworcem kolejowym dywanowy nalot amerykańskich bombowców. Alianci pewnie przypuszczali, że Niemcy pociągami wożą czołgi. Może i wozili, ale pociągami jeździli także ludzie, w tym tacy przesiedleńcy, jak my. Wcześniej był już alarm, wygoniono nas z wagonów. Nie było się gdzie schronić, pod krzaczkiem mama próbowała osłonić mnie i brata, żeby nie trafił nas jakiś odłamek - dodawał Żyto. Nalot trwał blisko dwie godziny, wszystko wokół było zniszczone. On i jego najbliżsi szczęśliwie ocaleli.

Jego ojciec przebywał w miejscowości Eichberg (dziś Lubogoszcz). Tam pracował w gospodarstwie u Niemki, która doprowadziła do tego, że rozdzielona wojna rodziną mogła się połączyć. Ojca poznał w wieku 8 lat, jadąc furmanką na trasie między Krosnem Odrzańskim i Lubogoszczą. To było jedno z najważniejszych wydarzeń w jego życiu.

Przeżył śmierć przyjaciela

Zaraz po wojnie rozpoczęła się pasja do motocykli Henryka Żyty. Jego ojciec kupił używany motocykl, a syn z niecierpliwością czekał na pierwszą przejażdżkę. W tajemnicy przed ojcem urządzał sobie przejażdżki. Marzył, by zostać żużlowcem. Jeszcze w szkole zaprzyjaźnił się ze Stanisławem Kowalskim, który wówczas był już zawodnikiem Unii. To dzięki jego namowom Żyto wstąpił do szkółki.

Był jednym z 80 adeptów. Trenował pod okiem Józefa Olejniczaka i Żyto znalazł się w gronie chłopaków, którzy zostaną żużlowcami. Był bardzo szczęśliwy.  Licencję zdobył w barwach Unii Leszno. Klub ten reprezentował w latach 1953-1963 i był jednym z liderów. Po dwóch sezonach startów przeżył tragedię. Jego przyjaciel Stanisław Kowalski zginął w wyniku obrażeń po wypadku motocyklowym. 
 
- Stasiu długo, chyba ze trzy miesiące, leżał w szpitalu. Data jego śmierci zbiegła się z piątą rocznicą śmierci Alfreda Smoczyka. Stasiu był wtedy bardzo młody, a już był najlepszym zawodnikiem naszej drużyny - wspominał Żyto, który podczas pogrzebu prowadził żużlową maszynę, oddając hołd swemu przyjacielowi, który wciągnął go do żużla.

Zmiana klubu

W 1965 roku Żyto odszedł z Unii Leszno. Powód? Dopominał się o zarobione wynagrodzenie za pracę szkoleniową. Zdecydował się na zmianę, bo przez kilka miesięcy był zbywany przez zarząd Unii pustymi obietnicami. Do tego nałożono na niego karę zawieszenia. - Klub nie wywiązał się ze swoich zobowiązań. Nie wypłacano mi należnych pieniędzy, a byłem przecież już po ślubie. Trzeba było jakoś urządzić mieszkanie, a ja sporo inwestowałem w sprzęt, by zdobywać dla Unii jak najwięcej punktów. Klub był w stosunku do mnie mocno zadłużony - mówił Żyto.

Wybór padł na wybrzeże. Był wtedy mocno krytykowany przez media, ale kibice rozumieli jego decyzję. - Zdecydowałem się na odejście z Leszna, bo atmosfera wokół mnie była nadal bardzo nieprzyjemna. Bolało mnie to niesłuszne zawieszenie. Bieda była w klubie wielka, ale bolało, że wypowiadało się na mój temat wiele osób, które nie znały dobrze sytuacji, tylko mnie potępiając - dodał.

W Wybrzeżu ścigał się do 1980 roku. Karierę kończył w wieku 44 lat. Podczas meczu z Czechosłowacją na tor wyjechała trójka odziana w żużlowe kombinezony. Był to Henryk Żyto i jego dwaj synowie: Piotr i Paweł. To było symboliczne pożegnanie z torem, ale potem startował jeszcze w popularnych wtedy turniejach oldbojów.

Tak było do 1992 roku doszło do ostatecznego zakończenia kariery. Zaliczył upadek, po którym już zrezygnował ze startów. Uszkodził trzeci krąg lędźwiowy. W szpitalu spędził miesiąc. Upadek ten pozostawił wiele negatywnych następstw.

Synowie poszli w ślady ojca

Obaj jego synowie trenowali żużel. Piotr Żyto zdobył licencję, odnosił nawet sukcesy w kategorii młodzieżowców a po zakończeniu kariery został trenerem. - Dorastałem w domu żużlowca i rzeczywiście tym metanolem nasiąknąłem. Nie było tak, żebym jakoś bardzo nalegał na to, że będę jeździł na żużlu. Tata to się nawet ucieszył, choć nie robił nic, by mnie zmuszać, czy nawet do tego zachęcać - wspominał.

Licencji nie zdobył za to Paweł Żyto. - Zacząłem jeździć w wieku 15 lat. Od 1981 roku zacząłem systematycznie trenować. Stało się jednak tak, że dwa razy miałem kontuzje, w tym przed samą licencją, która miała się odbyć w Lesznie, akurat rozwaliłem sobie kolano. Dosłownie na ostatnim treningu przed egzaminem. No i niestety nie udało się zdać - dodał.

Henryk Żyto zmarł 7 marca 2018 roku. Największy sukces z reprezentacją Polski odniósł w 1961 roku, kiedy to zdobył Drużynowe Mistrzostwo Świata. W 1963 roku wywalczył złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Polski. Dwukrotnie zakwalifikował się do finału IMŚ.

Czytaj także:
W Poznaniu wciąż walczą. Bajerski do pomocy zaangażował nawet swojego tatę
Nicki Pedersen ponownie w PGE IMME im Z. Plecha. Czy po kontuzji wróci jeszcze silniejszy?

Komentarze (0)