Duński żużel miał wiele talentów. Część z nich osiągała wielkie sukcesy, ale byli też tacy, którzy zabłysnęli zaledwie kilka razy i nie potrafili przenieść juniorskich laurów na starty w kategorii seniorów. Jednym z nich był Brian Andersen. Duńczyk nie miał jednak szczęścia. Jego dobrze rozwijająca się karierę zatrzymały kontuzje. 13 marca obchodzi 52. urodziny.
Dotarł na mecz do Krosna Odrzańskiego
W 1991 roku Andersen świętował swój największy sukces w karierze. W rozegranym na torze w Coventry finale Indywidualnych Mistrzostwach Świata Juniorów to właśnie on był najlepszy. Po fazie zasadniczej po 14 punktów mieli Brian i Morten Andersenowie. W ich bezpośrednim pojedynku górą był Morten. Brian wziął jednak rewanż w biegu dodatkowym i cieszył się ze złotego medalu. Dla obu niespokrewnionych ze sobą Andersenów był to największy sukces w karierze.
Wtedy Duńczyk był zawodnikiem Poloneza Poznań. Zasłynął z kuriozalnej wpadki. Były to czasy, gdy jeszcze nikomu nawet nie śniło się, by podróżować z nawigacją pokazującą optymalną drogę do celu podróży. Andersen został powołany na mecz do Krosna. Najpierw sprawdził na mapie, gdzie znajduje się to miasto. I znalazł, problem jednak w tym, że było to Krosno Odrzańskie.
ZOBACZ WIDEO: Żużel. Nicki Pedersen doczeka się biografii!
Miejsca te dzieli blisko 700 kilometrów. Duńczyk nie miał prawa znaleźć toru w mieście położonym przy niemieckiej granicy. Mecz na Podkarpaciu Polonez przegrał 38:52. - Wziął mapę, zobaczył Krosno i mu pasowało, ponieważ było blisko Poznania - opowiadał Grzegorz Hałasik, dziennikarz Radia Poznań.
Kontuzje zahamowały karierę
Andersen na kolejny angaż w polskim klubie czekał do 1995 roku. Trafił do Stali Rzeszów, w której ścigał się przez trzy lata. Był jednym z liderów Żurawi. W 1997 roku był szóstym zawodnikiem cyklu Grand Prix i wygrał nawet jedyną w karierze rundę, którą rozegrano w brytyjskim Bradford.
- To był mój pierwszy sezon w Grand Prix i wszystko wychodziło bardzo dobrze. Po zwycięstwie w Bradford, które było czwartą z sześciu rund byłem drugi w klasyfikacji Grand Prix. Wszystko wyglądało bardzo dobrze, jednak dwa tygodnie później złamałem obojczyk. To była pierwsza z moich wielu kontuzji, po tym sezonie, w każdym roku jakąś miałem. Kontuzje mocno wchodziły mi w umysł i dużo o tym myślałem - wspominał Andersen.
Duńczyk już nigdy nie wrócił do poziomu, jaki prezentował w tamtym sezonie. W lidze polskiej miał już tylko krótkie epizody. Ścigał się dla klubów z Leszna, Wrocławia i Częstochowy. W ostatnim sezonie - 2001 - dla Włókniarza wykręcił średnią 1,269 pkt/bieg. Choć miał 30 lat, postanowił zakończyć karierę.
- Po kontuzjach nie mogłem prezentować się już tak dobrze, szczególnie przez moje ramiona. W 2002 roku miałem paskudny upadek w King's Lynn, po którym uszkodziłem sobie szyję. To zakończyło moją karierę - dodał.
Pozostał przy żużlu
Duńczyk nie obraził się na żużel. Został cenionym tunerem, który współpracował m.in. z Tonym Rickardssonem. Jednak praca nad żużlowymi silnikami nie było jedynym jego zajęciem. W ślady ojca poszedł syn Mikkel Andersen, który w ubiegłym roku został mistrzem świata SGP3.
- Nie ma co do tego wątpliwości, że bardzo się denerwuję, gdy patrzę na mojego syna. Nie chodzi tu o to co on zrobi na torze, bo jest bardzo utalentowany, ale nigdy nie wiadomo co zrobią jego koledzy - mówił Brian Andersen.
Jego syn 28 kwietnia skończy 15 lat. Już obserwują go najlepsze polskie kluby, a kontrakt wydaje się być tylko kwestią czasu. Wtedy Andersen senior znów będzie częstym gościem w Polsce.
Czytaj także:
Marcin Jaguś poszedł w ślady starszego brata. Karierę zatrzymały kontuzje
Wygrał swój memoriał. Zginął przez prosty błąd