Parada wspomnień, czyli bułgarski żużel kiedyś i dziś. Wtorek: Sofia

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: zawody żużlowe w Sofii
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: zawody żużlowe w Sofii

W latach '70 i '80, pod patronatem poczytnej gazety "Auto - Moto - Świat", odbywał się tygodniowy cykl zawodów żużlowych na różnych bułgarskich stadionach. Każdego kwietnia gromadził silną, międzynarodową stawkę zawodników i liczną publikę.

W tym artykule dowiesz się o:

Czterdzieści lat po tych wydarzeniach, jadę śladem wspomnień w te same miejsca, szukając minionego i zderzając się z realiami współczesnej Bułgarii.

Parada wspomnień, czyli bułgarski żużel kiedyś i dziś. Poniedziałek: Płowdiw -->>

Do śniadania w uroczym patio płowdiwskiego hostelu rozstawiam laptopa, zeszyt z notatkami, komórkę z nawigacją, wielką papierową mapę Bułgarii i jeszcze kilka luźnych kartek z zapiskami. Ledwo w tym wszystkim mieści się talerzyk z jajecznicą, a wielki kubek z kawą nie mieści się wcale. Po wczorajszym szwędaczku burdel w głowie mam niemniejszy niż na stole. Odwieczny stres przed spotkaniem z kimś ważnym - czy czegoś nie przeoczyłem, czy czegoś nie doczytałem, czy...

Wtorek: Płowdiw - Sofia. Dystans 150 km.
Wtorek: Płowdiw - Sofia. Dystans 150 km.

- No wczoraj w nocy, to ty mi na naukowca nie wyglądałeś! - wyrywa kuksańcem z letargu Christo, właściciel przybytku. Podaje espresso w miejsce kubka XXL: - Pięć minut szturmowałeś domofon, ale wszedłeś bez pomocy obsługi, szacunek - śmieje się i zerka na moją mapę z zaznaczoną trasą dookoła Bułgarii.

ZOBACZ WIDEO Spore zmiany w Canal+. Nowy szef redakcji żużlowej komentuje

- Co cię sprowadza? Dziennikarz, doktorant?
- Archeolog raczej. Minionego szukam, lepszych czasów. Sam zobacz.

Pokazuję plik fotografii, na który i tak zerkał mi zza pleców z partyzanta. Zawody kolejno w Sofii, Szumen, Targowiszte - wszędzie tysiące kibiców, duże, piękne stadiony. Napisy na bandach nie zostawiają złudzeń, gdzie zostały zrobione. Pięćdziesięcioletni, elegancki Bułgar poważnieje. - Byłem w Polsce wiele razy przy okazji różnych kulturalnych wydarzeń i nie słyszałem o żużlu. Widzę to pierwszy raz. Nigdy nie sądziłem, że mieliśmy takie miejsca nawet tu, w Płowdiw.

Na ostatniej fotce, już kolorowej, pręży się niski brunet w rzeszowskim plastronie.

- To z nim jedziesz się dziś spotkać do Sofii?
- Tak. Wasz najlepszy zawodnik w historii, Georgi Petranov.
- Co dziś robi?
- Nie wiem.
- Na bogato będzie?
- Nie. Umówiliśmy się na zgliszczach tego stadionu z pierwszego zdjęcia.
- To on jednak nie był prawdziwą gwiazdą...

Na odchodne Christo załatwia mi nocleg w Sofii i każe obiecać, że przyślę mu efekt pisany mojej włóczęgi. - Lubię swoją pracę, wiesz? Lubię takich odklejonych ludzi. Zapisz mój numer i dzwoń, jeśli tylko będziesz czegoś potrzebował. Wszystkich tu znam. Oprócz żużlowców.

Ledwo wyjadę z Płowdiw, Dżordż zadzwoni piąty raz:
- Gdzie jesteś?
- Jakieś 10 kilometrów dalej niż pięć minut temu...
- No, czyli gdzie?
- Nie widzę nawigacji jak z tobą gadam.
- A co widzisz?
- Słucham...?
- No co ku**a widzisz, to proste pytanie jest, ty po polsku nie rozumiesz? Powiedz mi co widzisz.
- Górę widzę. Jest przede mną. Duża taka.
- Górę widzisz... Aaa, to będziesz za godzinę. No to dawaj, dawaj, cześć!

Nie wiem jak on to obliczył, ale dokładnie po godzinie parkuję pod czymś, co kiedyś było narodowym bułgarskim stadionem motocyklowym. Chciałem Petranova oszukać, przyjechać wcześniej i samemu zrobić próbę toru. Może coś wypatrzeć, może spytać o coś, co rzuci się w oczy... A tymczasem to na mnie rzuca się pies, piesek raczej. Wesoły kundel zaprasza do zabawy.

- Princess! Chodź tu maleńka! Z daleka Ciebie wypatrzyła. Moja psina... Jakiś ch*j wyrzucił ją u mnie pod garażami, to przygarnąłem. Odtąd zawsze i wszędzie chodzimy razem. Masz psa?
- Tak. Jakiś ch*j połamał mu łapy, to przygarnąłem.
- Dogadamy się.

Pierwsze zawody żużlowe w Sofii, rok 1968.
Pierwsze zawody żużlowe w Sofii, rok 1968.

Całe szczęście, że Princess zrobiła robotę za mnie, bo mógłbym Dżordża nie poznać. Niski, grubiutki, łysawy - pan kuleczka. Z dawnych fotografii został mu tylko ten płomień w oczach, widać że to wciąż niezły zakapior. Petranov mówi płynnie po polsku, a przekleństwa zna absolutnie wszystkie. W dodatku bluzga z namaszczeniem i niepodrabialnym bułgarskim akcentem. Równie często jak bluzga - pali. Czasem szluga od szluga. Jest przy tym zabawnym, inteligentnym rozmówcą. Co pewien czas, kiedy na horyzoncie jest jakaś grubsza historia, zawiesza głos, podnosi brew i łypie przenikliwym spojrzeniem. Nie jest przy tym ani groteskowy ani infantylny. Wręcz przeciwnie - do bólu szczery, normalny.

I kiedy tak na mnie łypie, opcje są dwie. Albo z uznaniem pokiwa głową jeśli nadążę za narracją, albo zaciągnie się papierosem i na wydechu powie z dumą: - A widzisz ku**a, nie wiesz. A Dżordż wie. Wie i ci powie.

Połowy tego co powie i tak nie będę mógł napisać.

Więc łazimy dookoła czegoś, co w przeszłości było torem. Po jednej stronie widać mocno zarośniętą zadaszoną trybunę, dużą, nawet bardzo dużą. Nie ma żadnej ścieżki, którą można by się na nią dostać. Na środku obiektu różnej wielkości górki, pozostałości po torze do motocrossu, a na nich wydeptane ścieżki i spacerowicze z psami. Princess ma swój świat, biega, węszy, obszczekuje inne kundle. Chyba nigdy nie staje w miejscu.

Po przeciwnej stronie rośnie las. Trzeba podejść bardzo blisko, niemal rozchylić liście, żeby zrozumieć - to była trybuna. Są murowane mocowania ławek, krawężniki, stopnie. Przyroda odbiera co swoje i zapada się to wszystko, korzenie drzew rozsadzają beton. Na jednym łuku dawne kasy, na drugim krzaki, ścieżki, krzewy. Teren jest otwarty i służy za spacerniak okolicznym mieszkańcom.

Kiedyś trybuna, dzisiaj las.
Kiedyś trybuna, dzisiaj las.

- Wiesz, coś mi się tu nie zgadza. Liczyłem, przeszliśmy cztery kółka. Mam wrażenie jakby to trwało godzinę. Coś długi ten tor.
- Bo to jest długi tor. Taki do klasycznego żużla jest w środku, o tam, wewnątrz patrz. Bardziej zarośnięty, już trudniej poznać.
- Mieliście w Bułgarii długi tor?
- Chodzisz po nim.
- Pierwsze słyszę! Jeździłeś na nim?
- Nie.
- A jakieś zawody, zawodnicy, kto, gdzie, kiedy - mów! - zapalam się jakbym właśnie odkrył Amerykę. No w to mi nikt nie uwierzy! Longtrack w Bułgarii, ha!
- Nikt i nigdy.
- No weź...
- Zbudowali długi tor, w latach '60, razem z całym obiektem. Po co? Nie wie nikt. Nie odbyły się na nim żadne zawody, nie było sprzętu, zawodników, nic nie było. Tylko tor był. Nikt nigdy się tu nie ścigał. Czego nie rozumiesz?
- Bez sensu. Czyli jeden stadion, dwa tory. Tylko drugi na niby. Ile to ma metrów?
- A z 600.
- I w środku klasyczny tor, taki z bandami?
- Nie, taki bez band. Też był duży i szeroki. Ale nie miał band. Jak przesadziłeś, to lądowałeś na dużym torze. Zawsze to lepiej niż na płocie, co?
- Absurd! Ale teraz rozumiem czemu duże imprezy zamiast w Sofii były w Szumen albo Targowiszte.
- Ale tu była centrala odpowiednika waszego PZMotu. Pod trybuną główną był wielki magazyn z motocyklami. Marzenie każdego chłopaka - dostać się do środka. Czego tam nie było! To tu zimą przychodziły wszystkie motocykle wyścigowe - żużlowe, crossowe, szosowe. Potem były rozdzielane na kluby po całym kraju. Nowiutkie, błyszczące. Tu był raj.
- I co się z tym wszystkim stało? Komunizm padł i co z tym rajem?
- A ch*j wie.
- O nie, nie, kolego. To sprzęt wyczynowy, nie mogłeś jeździć żużlówką czy crossem po bułki do sklepu. Ani sprzedać, bo nie miałeś komu.
- Transformacja po bułgarsku.

Pierwszy moment, kiedy Dżordż łypie na mnie przenikliwym spojrzeniem, zawiesza głos, a ja nie nadążam. Zaciąga się...

- Szrotów dużo było w tamtych czasach, a motocykle ciężkie.
- Co?!
- Sprzedać nie mogłeś, jeździć nie mogłeś... Transformacja po bułgarsku. I ch*j, w pi**ziec, nie ma nic.
- A stadion do kiedy hulał?
- Tak jak wszystko, do końca lat '80. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Trybuna główna. "Tu był raj…"
Trybuna główna. "Tu był raj…"

Pierwszy mototrek w Sofii powstał w tym miejscu w latach '30. Współczesnych kształtów nabrał trzy dekady później. O ile od północy otaczały go wówczas niewiele wcześniej powstałe budynki, o tyle stojąc na trybunie głównej i patrząc za siebie, nie było jeszcze nic. Po horyzont ciągnęły się na wpół dzikie sady z przepysznymi winogronami. Przed zawodami ludzie chodzili na szaber, żeby zajadać się nimi w trakcie. Tak jak my łupaliśmy słonecznik, tak oni zajadali się świeżymi kiśćmi.

A publiki było dużo, zarówno na zawodach żużlowych jak i motocrossowych, gdyż stadion gościł obie te dyscypliny. Nie udało mi się ustalić pojemności obiektu, ale na zachowanych zdjęciach trybuny są wypełnione tysiącami ludzi. Według relacji, których nie uważam za przesadzone, zwykle zawody obserwowało 30.000 ludzi. I nie widziałem fotografii, na której stadion nie byłby pełen po brzegi.

Zawody międzynarodowe zawsze oznaczały nadkomplet publiczności.
Zawody międzynarodowe zawsze oznaczały nadkomplet publiczności.

Pierwsze zawody żużlowe miały miejsce w 1968 roku, ostatnie pod koniec lat '80. Albo w 1992. Różnie ludzie gadają. Źródła... Wróć, nie ma czegoś takiego jak bułgarskie źródła. Są po prostu różne wersje tych samych zdarzeń.

- Posłuchaj, to było tak - Milen Manev beznamiętnie patrzy przed siebie. - Ostatnie zawody w Sofii pojechały w 1996 roku i to były mistrzostwa kraju. Wiem, bo sam w nich brałem udział, jedne z moich pierwszych startów. To były quasi zawody, makabra. Ktoś wpadł na poroniony pomysł, żeby zorganizować je w Sofii, na torze, który od lat nie widział motocykli. Nawierzchnia nadawała się do sadzenia ziemniaków, a nie do wyczynowego sportu. Zebrano piętnastu chłopa, każdy miesiącami bez treningu, bez obycia z motocyklem. Sprzęt? No kto co miał, prawdziwa parada wspomnień. Pożyczaliśmy sobie motocykle nawzajem, żeby jakoś to odjechać. Nie było mowy o ściganiu, zwycięzcą był każdy, któremu udało się dojechać do mety. Wygrał Zdravko Jordanov, a mój tata był drugi. I to był last dance w Sofii.

A to jeszcze dobre czasy, rok 1978 i dwie gwiazdy bułgarskiego speedwaya – Orlin Janakiev po lewej i Angel Eftimov po prawej. Między nimi Willy Angel.
A to jeszcze dobre czasy, rok 1978 i dwie gwiazdy bułgarskiego speedwaya – Orlin Janakiev po lewej i Angel Eftimov po prawej. Między nimi Willy Angel.

A kiedy po zmianie ustroju w okolicy eksplodowała patodeweloperka i powstawały potworki na wzór bułgarskiego snu o bogatym zachodzie, stadion wciąż stał. Stał i niszczał. Działo się tak ponieważ według prawa podlegał, jak wszystkie kluby sportowe w czasach komunizmu, ministerstwu obrony. A według archaicznego planu zabudowy przestrzennej, w tym miejscu miał znajdować się właśnie kompleks sportowo-rekreacyjny. I nic innego. W 2003 roku ministerstwo zdecydowało się sprzedać obiekt prywatnej firmie International Tourist Company, licząc po dzisiejszym kursie, za nieco ponad 550.000 Euro.

Delikatnie mówiąc - cena okazyjna. Dziś jeden metr kwadratowy nieruchomości w tej dzielnicy wart jest blisko 200 Euro. Firma oczywiście zniknęła, zmieniali się jej właściciele, zmieniały adresy. Ostatnim jest kawalerka na najwyższym piętrze bloku nieopodal. Miasto chciałoby w miejsce kompleksu wybudować park dla mieszkańców, ale nie ma możliwości ingerencji w nie swój obiekt.

Obiekt z lotu ptaka, maj 2021.
Obiekt z lotu ptaka, maj 2021.

Jakie naprawdę plany wobec stadionu miała International Tourist Company, a w zasadzie kryjący się za nią jeden z najpotężniejszych bułgarskich oligarchów Petar Mandjukov? Teorie są dwie. Według jednej, teren miał być częścią infrastruktury Zimowych Igrzysk Olimpijskich, o które Bułgaria mocno zabiegała. Ma to swoje uzasadnienie o tyle, że od dziesięciu lat gotowe były plany przebudowy toru żużlowego na tor do łyżwiarstwa szybkiego i budowy boiska do curlingu wewnątrz. Taka była wizja urzędników miejskich na początku lat '90. Na modernizację obiecane były ogromne rządowe pieniądze, a po wszystkim obiekt pozostałby... prywatny.

Druga, o wiele bardziej prawdopodobna opcja zakłada, że od początku jedynym zamiarem było zrównanie stadionu z ziemią i budowa ekskluzywnych budynków mieszkalnych i biurowców. Ale kiedy Mandjukov zorientował się, że w polityce jest za krótki, żeby zmienić plan zagospodarowania przestrzennego, umiejętnie uwolnił się od wszelkich powiązań z inwestycją. I choć z ruiną stadionu nie ma oficjalnie nic wspólnego, to mówi się, że miasto może ją odkupić. Za 10 milionów Euro.

Fakty są smutne. Stadion zbudowany ze środków Bułgarskiego Komitetu Olimpijskiego blisko 100 lat temu, nie ma już żadnej przyszłości. W swoim najlepszym czasie był dumą stolicy. Posiadał magazyn motoryzacyjny, znakomicie wyposażony warsztat, pomieszczenia administracyjne, nowoczesne szatnie dla zawodników, a nawet... saunę! Do końca lat '80 tętnił życiem, a w stanie wegetatywnym przetrwał do 2003 roku, gdy zmienił właściciela. Od tego momentu bezpowrotnie popadł w ruinę. Dziś stał się spacerniakiem dla psów i parkingiem samochodowym. Nie ma dla niego żadnej nadziei.

Pierwszy łuk. Jonas Holmqvist zrobił to zdjęcie w roku 2015…
Pierwszy łuk. Jonas Holmqvist zrobił to zdjęcie w roku 2015…
... a ja to, siedem lat później.
... a ja to, siedem lat później.

A długi tor... To pozostałość z lat '30. Takie wtedy budowano dla dirt tracka, więc kto wie, może przed wojną jednak ktoś się tam ścigał. Później, żeby móc organizować zawody w klasycznym żużlu według międzynarodowych przepisów, po prostu wybudowano nowy. Wewnątrz starego. Kto by się bawił w skracanie?

Krótki i długi tor. Żaden nie miał bandy.
Krótki i długi tor. Żaden nie miał bandy.

Z ruin motopisty przenosimy się Dżordżem do kawiarni. Kilka kilometrów dalej, bo on zna i lubi "swoje" miejsca, nowych niekoniecznie jest ciekaw. Tam, popijając espresso i colę, snuje opowieść w oparach dymu z dwóch paczek szlugów. Choć sporo w niej złości i żalu, piękna to opowieść. O ambicji, charakterze, dojrzewaniu, kobietach, układach, sporcie i życiu. I o dumie. To robi na mnie największe wrażenie - taka pozytywna duma ze swoich osiągnięć.

Nie buracka, nie nachalna. Nie ma w tym nic z dumy łysych chłopców z ONR maszerujących w defiladach. Nie, on po prostu wie, że sporo osiągnął i nie wstydzi się tego. Czuję pierwszą dzielącą nas dużą różnicę mentalną - u nas jak ktoś powie, "ku**a, byłem bardzo dobry, byłem najlepszy!" - to to jest sodówka. A potem hejt. W Bułgarii tak nie jest.

Kiedy dyktafon kończy trzecią godzinę nagrywania, obaj wyrywamy się z letargu. Odwożę Petranova na stadion. Żegnamy się. Chcę pobyć tu sam, pomyśleć. Lubię wyobrażać sobie minione. Znajduję wejście na trybunę główną, nie jest łatwo. Gdy wchodzę, z naprzeciwka, spod kilku wielkich zwojów brudnych szmat, wychyla się siwa postać żula. Krzyczy coś do mnie i macha rękoma.

- Spokojnie ziomek, ja sobie tylko wejdę tam dalej i popatrzę, zawody są wiesz? Dirt track dzisiaj jedzie, będzie brrrrummmm, brrruuuummmm! Pogoda dobra, chyba nie odwołają, jak myślisz? - palę głupa. Gość uśmiecha się bezzębnie i salutuje. Bilet kupiony.

Widok z trybuny głównej, rok 2015. Fotka - Jonas Holmqvist
Widok z trybuny głównej, rok 2015. Fotka - Jonas Holmqvist
Podobny kadr, rok 2022.
Podobny kadr, rok 2022.

Podczas wieczornej włóczęgi po Sofii nie towarzyszy mi żadna myśl. Jestem intelektualnie i emocjonalnie wykończony. Chcę już tylko być i gapić się bezrefleksyjnie. Ale jest brzydko, jest nijak. Centrum zupełnie bez wyrazu, mógłbym być wszędzie. W kategorii najbrzydsza stolica jaką widziałem, Sofia przebija nawet Skopie. W Macedonii chociaż bywają jakieś niespodzianki za rogiem, nieoczywistości. Sofia jest nudna do porzygania. Na trzeźwo się nie da, znajduję monopolowy.

W środku nie ma żywej duszy, ale unosi się piękny, mocny zapach marihuany. Wybór lokalnego wina staje się dużo przyjemniejszy i przestaje mi się spieszyć. Gdy w końcu podchodzę do lady, z antresoli nad nią najpierw leci dym, a potem schodzi młoda, drobna dziewczyna. Ma farbowane na czarno włosy, wielkie kolczyki w uszach i jest cała wydziarana. No Tai Woffinden do mnie zstąpił i jest kobietą. W dodatku bardzo seksowną.

- W końcu coś fajnego w tej Sofii, czego bym się nie spodziewał - rzucam po angielsku, bez pewności bycia zrozumianym.
- Bo to nudne miasto jest. Chcesz zajarać?

W takich chwilach zdecydowanie brak mi asertywności. Mowa ciała robi robotę. Dziewczyna mówi coś w kierunku antresoli i z góry sunie dużo starsza pani, tleniona na platynowy blond.

- To moja mama, Andrea. A ja jestem Monika.

Mama uśmiecha się i podaje mi skręta. Odpalam i zaciągam się, ale zupełnie nie jak Dżordż. Brakuje mi języka w gębie, o błyskotliwej poincie, albo chociaż tym bystrym spojrzeniu nie wspominając. Przypominam sobie, że właśnie kupuję wino.

- To może ja chociaż tę flaszkę otworzę, skoro tu taka bułgarska gościnność?
- Zwariowałeś?! Chcesz, żeby wylali mnie z pracy?

Patrzę na jedną, na drugą, na skręta, na wino...

- Co?!
- Nie mogę pić w pracy. To monopolowy jest. A to tylko papieros przecież. Palić można. Czego nie rozumiesz?

We trójkę wybuchamy śmiechem. Kiedy skończymy blanta wiemy już o sobie wszystko. Czyli, że ja się nie znam na bułgarskim winie, a one na sporcie. Żegnamy się wesoło. Na odchodne Monika rzuca:

- A ty też kiedyś ścigałeś się na takich motorkach?
- Nie jestem wystarczająco szurnięty.
- Pewne, że nie. Normalni ludzie zwykle tylko latają na drugi koniec Europy za swoją kasę, żeby cały dzień po ruinach komunistycznego stadionu łazić, nie?

Jest mi dobrze. Jest mi błogo. Z otwartą butelką szukam drogi do hostelu. W Sofii nie da się zgubić, nawet jeśli chcesz. W Sofii nie ma żadnych niespodzianek. Nie licząc sklepów monopolowych.

Wiktor Balzarek

Zobacz także:
Kapitalna jazda Emila Sajfutdinowa. Ten wyścig musisz koniecznie zobaczyć! [WIDEO]
Gdzie oglądać żużel w telewizji? Sprawdź program

Źródło artykułu: WP SportoweFakty