Zginął w dramatycznym wypadku w zoo. Tak polski żużel stracił legendę

PAP / CAF / Na zdjęciu: Tadeusz Kołeczek (pierwszy z prawej)
PAP / CAF / Na zdjęciu: Tadeusz Kołeczek (pierwszy z prawej)

Tadeusz Kołeczek był jednym z najlepszych zawodników w pionierskim okresie polskiego żużla. Po śmierci Alfreda Smoczyka to on miał dominować. Zginął trzy miesiące później podczas prac w łódzkim ogrodzie zoologicznym.

W tym artykule dowiesz się o:

Po drugiej wojnie światowej w Polsce powstało wiele żużlowych klubów. Wówczas do ścigania potrzebna była jedynie bieżnia i jakikolwiek motocykl, który przystosowany był do rywalizacji w czarnym sporcie. Pionierskie lata polskiego żużla obfitowały w wiele wyjątkowych postaci. Jedną z nich jest Tadeusz Kołeczek.

Pokochał motocykle dzięki okupacji

Urodził się 20 kwietnia 1922 roku w Zgierzu. Do sportu motocyklowego trafił dzięki... niemieckiej okupacji. Jako 17-latek wraz z bratem Witoldem dostał nakaz pracy w zakładzie motoryzacyjnym.

Tam był przymusowym robotnikiem przez całą drugą wojnę światową. Pokochał motocykle, a w 1945 roku, gdy Niemcy uciekali przed nadciągającymi do Łodzi Rosjanami, bracia Kołeczkowie skompletowali z różnych części dwa wojskowe motocykle.

Wtedy jednak bardzo trudno było zarejestrować prywatny motocykl. Skorzystali z ułatwienia, jakim było zapisanie się do klubu sportowego. Tak Tadeusz Kołeczek trafił do Ogniwa Łódź. Umiejętności miał wysokie, co pokazały pierwsze wyścigi na czarnym torze. W tyle pozostawiał rywali. Wziął nawet udział w 1948 roku w meczu Polska - Czechosłowacja, który Biało-Czerwoni wygrali 75:73. Zdobył 10 punktów.

Łódzcy kibice byli nim zachwyceni. Kołeczek robił systematyczne postępy, a w październiku 1950 roku zajął drugie miejsce w finale Indywidualnych Mistrzostw Polski. Wtedy został nagrodzony tytułem II wicemistrza Polski, a wszystko przez precedensową decyzję władz, które pośmiertnie złoty medal przyznały tragicznie zmarłemu Alfredowi Smoczykowi. Wtedy nikt nie przypuszczał, że niecałe trzy miesiące później rozegra się kolejny dramat.

ZOBACZ WIDEO: Kasprzak o odejściu z Grudziądza: Z nikim ręki nie ściskałem. To nagonka na mnie i Doyle'a

Tragiczna śmierć w zoo

Kołeczek słynął z pracowitości nie tylko na torze. "Dziennik Łódzki" wychwalał go za to, że potrafił pogodzić żużlowe treningi z pracą w ogrodzie zoologicznym. Co najważniejsze na tamte czasy: była to praca bezinteresowna.

"Treningi zabierały wiele czasu. Nigdy jednak nie zapominał o swym zasadniczym obowiązku, o warsztacie pracy. On jeden z pierwszych powziął zobowiązanie dokonania szczegółowego remontu urządzeń gospodarczych, znajdujących się na terenie ogrodu zoologicznego w Łodzi. Ze swego programu normalnych zajęć 24-letni zgierzanin umiał wykroić również kilka godzin dziennie na bezinteresowne remontowanie pługów, bron i maszyn rolniczych, co przyniosło gospodarce państwowej wiele tysięcy złotych oszczędności" - przekazał "Dziennik Łódzki".

29 grudnia 1950 roku doszło do tragicznego wypadku w łódzkim zoo. Podczas prac remontowych wybuchła butla z acetylenem. Kołeczek nie miał szans. Fani sportu w Łodzi okryli się żałobą. Na jego pogrzebie, który obył się 1 stycznia 1951 roku, pojawiły się tłumy.

Pośmiertnie doceniony

"Odszedł od nas człowiek, który reprezentował barwy sportu polskiego nie tylko w kraju, ale i zagranicą. Tadeusz Kołeczek był tym sportowcem, który potrafił łączyć sport z pracą zawodową, który potrafił w sporcie widzieć nie tylko zadowolenie, ale również potrzebę realizowania ogólnych haseł Planu 6-letniego" - mówiono podczas pogrzebu.

Pośmiertnie uhonorowany został tytułem "Zasłużony mistrz sportu", który nadał mu Główny Komitet Kultury Fizycznej. W uzasadnieniu nazwany został czołowym żużlowcem polskim, ale także przodownikiem pracy. Wiele lat później przyznano mu tytuł I wicemistrza Polski z finału IMP w 1950 roku.

W takich dramatycznych okolicznościach polski żużel stracił świetnego zawodnika, który mógł zdominować krajowe rozgrywki. W ciągu trzech miesięcy życie straciły dwie legendy: Smoczyk i Kołeczek. Obaj śmierć ponieśli poza żużlowym torem.

Czytaj także:
Matej Zagar ma nowy klub w Polsce. To duża niespodzianka
Kulisy hitu transferowego. To on przekonał prezesa Betard Sparty

Komentarze (1)
avatar
Kaźmirz Bendke
18.04.2023
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Doakonały artykuł świetna fota..zawodnicy z nowiutkimi JAP-ami po lewej z bujną fryzurą Grabowski../ Ostrów/ pozdrawiam zuzlowych zubrów....to były czasy