Jako junior Nicki Pedersen nie odnosił wielkich sukcesów. W 1995 roku był srebrnym medalistą młodzieżowych mistrzostw Danii i to był znak, że drzemią w nim spore możliwości. 18-latek pozostawił w tyle bardziej doświadczonych juniorów. Jednak na arenie międzynarodowej nie potrafił potwierdzić swoich umiejętności. Błysnął raz: w 1998 roku podczas finału Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w Pile, gdzie był czwarty.
Był jednym z wielu zawodników, którzy marzą o sukcesach. Na torze wyróżniał się jednym: już w juniorskich czasach pokazywał, że nie ma litości dla nikogo. Nie było dla niego straconych pozycji i ostrymi atakami potrafił wyprzedzać rywali. Po finale w Pile zwrócili uwagę na niego działacze Startu Gniezno i to był jego pierwszy klub w karierze w lidze polskiej. Pojechał jeden mecz i niczym nie zachwycił.
Sensacyjny mistrz
Karta odwróciła się w 2003 roku. Wtedy Pedersen był zawodnikiem I-ligowego RKM-u Rybnik i na torach zaplecza Ekstraligi radził sobie doskonale. Przed startem zmagań cyklu Grand Prix nie był wskazywany w gronie faworytów. Za tych uznawano Tony'ego Rickardssona, Jasona Crumpa, Tomasza Golloba, Leigh Adamsa czy Grega Hancocka. Pedersen dopiero pukał do bram czołówki, a poprzednie edycje cyklu kończył na dwunastym i jedenastym miejscu.
ZOBACZ WIDEO: Oskar Fajfer o zastąpieniu Zmarzlika. Nowy zawodnik Stali wyznaczył sobie konkretny cel!
Jednak to on sprawił jedną z największych sensacji XXI wieku w światowym żużlu. Wygrał rundę w Cardiff, trzykrotnie był drugi i dwa razy trzeci i raz czwarty. Do finału nie kwalifikował się tylko dwukrotnie. Losy tytułu ważyły się do ostatniego turnieju - Grand Prix Norwegii w Hamar. Ostatecznie Pedersen w finale był drugi, a jego najgroźniejszy rywal Jason Crump zajął 7-8. miejsce. To oznaczało, że po pierwszy w karierze tytuł sięgnął Duńczyk.
Pedersen pokazał, że ciężką pracą i zadziornością można wdrapać się na Olimp, czasem wbrew przeciwnościom. Nie bez znaczenia był też jego sprzęt, bo w tamtym okresie Duńczyk imponował prędkością na trasie. Gdy jej brakowało, wychodziło prawdziwe oblicze Pedersena.
Był to początek pasma sukcesów. Pedersen już na stałe zagościł w czołówce. Miał świetny sprzęt i został gwiazdą duńskiego żużla. Uznawano go - i słusznie - za następcę wielkich mistrzów: Hansa Nielsena, Ole Olsena czy Erika Gundersena. "Power" jeszcze w sezonach 2007 i 2008 był mistrzem świata. Wtedy był poza zasięgiem rywali, a w Ekstralidze wykręcił niebotyczną średnią - kolejno - 2,730 i 2,775 punktu na bieg.
Jest dwóch Nickich
Jeszcze zanim o Pedersenie zrobiło się głośno na międzynarodowej arenie, udowadniał on, że jest kłębkiem nerwów i frustrację związaną z porażkami potrafi wyładować na rywalu. Gdy jego RKM Rybnik przegrywał w sezonie 2003 podczas spotkania w Tarnowie, a niedoświadczony wówczas Janusz Kołodziej poskromił Duńczyka, ten odpowiedział uderzeniem go w kask. Został za to wykluczony do końca zawodów i musiał pauzować w kolejnym meczu, osłabiając w ten sposób "Rekiny". To tylko jeden z licznych przykładów, który pokazał, że Pedersen w jednej chwili potrafi stracić głowę i panowanie nad sobą.
Fani w pamięci mają jego konflikt z Matejem Zagarem czy Gregiem Hancockiem. W nieprzychylnych słowach wypowiadał się o nim Grzegorz Walasek. Negatywnie nastawieni byli i są do niego kibice wielu polskich klubów. Tak Pedersen zachowuje się nie tylko w Polsce. W 2021 roku zwyzywał arbitra podczas meczu ligi duńskiej i groziło mu wielomiesięczne zawieszenie. Gdy Duńczyk ochłonął, przeprosił za swoje zachowanie.
Jego koledzy z toru nie ukrywają, że jest dwóch Nickich. Gdy zakłada kask, zmienia się w wojownika, dla którego nie ma sentymentów. Poza torem jest przyjaznym facetem, który ma serce na dłoni.
- Prywatnie Pedersen jest do rany przyłóż, ale jak zakłada kask, to całkiem inny człowiek - mówił o nim Jacek Frątczak. - Gdybym miał gwarancję, że nie wyrzucą mnie z Grand Prix, to bym go położył na ziemię. Mam dosyć tego k****a - dodawał wściekły Zagar. Takich opinii było dużo więcej. A jednak żużel bez Pedersena byłby zdecydowanie mniej ciekawy. Zawodnik tego pokroju, z takim charakterem i walecznością, dodaje kolorytu całej dyscyplinie. O tym przekonamy się, gdy trzykrotny mistrz świata zakończy karierę.
Nie zatrzyma go nawet koszmarna kontuzja
Koniec kariery wisiał w powietrzu po fatalnym upadku w 2022 roku. W meczu przeciwko Unii Leszno zderzył się z Piotrem Pawlickim. Zawodnik GKM-u Grudziądz doznał złamania panewki kości biodrowej i miednicy w dwóch miejscach. Dodatkowo miał uszkodzony staw biodrowy. Stracił też sporo krwi, bo śruba z motocykla wbiła się na pięć centymetrów w głąb jego nogi. I co Nicki mówił jeszcze w szpitalu? Że wróci na motocykl.
- Od pierwszego dnia po kontuzji wiedziałem, że wrócę na tor. Byłem tego pewny i od początku robiłem wszystko, by przyspieszyć ten proces. Po takim wypadku normalni ludzie mają problem, by znów zacząć normalnie chodzić. Mnie takie cele w ogóle nie interesują, bo od początku marzę tylko o powrocie na motocykl i ściganiu na najwyższym poziomie. Oczywiście ból był straszny, ale myśl o powrocie bardzo pomagała - mówił w wywiadzie.
Dodawał, że nie przejął się bardzo poważnym wypadkiem i nie rozpamiętywał go. Gdyby było inaczej, to wiedziałby, że to odpowiedni czas na zakończenie kariery. - Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale ja niczego się nie boję. Od zawsze tak miałem i taki już chyba jestem. Może kiedyś zacznę się bać, ale na razie nigdy tego nie poczułem - stwierdził.
Pedersen na tor wrócił. Nie ukrywa, że "stop" powie, gdy nie będzie nadążać za młodymi zawodnikami. Marzenie? Ścigać się o 50. roku życia. 2 kwietnia duński mistrz obchodzi 46. urodziny.
Już w tym sezonie ściganie będzie łączył z obowiązkami menedżera duńskiej reprezentacji. Na tym stanowisku zastąpił legendarnego Hansa Nielsena. Władze federacji zdecydowały się na taki wybór pomimo krewkiego charakteru żużlowca. Cel? Nie może być inaczej: odzyskać palmę pierwszeństwa na świecie.
Czytaj także:
Kolejna Spółka Skarbu Państwa sponsorem tytularnym klubu z PGE Ekstraligi!
Gollob potwierdza rewelacje. To dowód, że niemożliwe nie istnieje