Do tej pory w środowisku żużlowych wychodzono z założenia, że jeśli tylko zawodnicy czują się na siłach, by wziąć udział w meczu, to nie ma żadnego powodu, by im tego zakazywać. Efekt był taki, że Jason Doyle jeszcze w 2017 roku przez kilka tygodni ścigał się ze złamaną stopą. Nikomu szczególnie nie przeszkadzał fakt, że zawodnik wciąż walczy z bólem i nawet po parku maszyn porusza się o kulach ortopedycznych.
Wtedy obyło się bez przykrych konsekwencji, ale więcej pecha miał choćby Nicki Pedersen, któremu rok temu tak bardzo zależało na występie w jednym z meczów ligowych ZOOleszcz GKM Grudziądz, że przyspieszył rehabilitację po poważnym złamaniu żeber. W pierwszym biegu po powrocie nie utrzymał jednak motocykla i uczestniczył w kolejnym - tym razem jeszcze poważniejszym karambolu, w którym złamał miednicę i przez pół roku wracał do sprawności. Jeżdżąc tuż po kontuzji, kilka lat temu wypadek spowodował także choćby Peter Kildemand.
Niestety w ostatnich latach podobnych przypadków jazdy z połamanymi kośćmi, czy tuż po wstrząśnieniach mózgu było więcej. W 2018 roku 21-letniemu Sebastianowi Niedźwiedziowi pozwolono wystartować w dwóch wyścigach, zaledwie kilka minut po wypadku, w którym doznał wstrząśnienia mózgu. Wszystko po to, by nie osłabiać drużyny.
ZOBACZ WIDEO: Miał być następcą Zmarzlika. Były prezes o zjeździe formy juniora. "Do tego się nie przyzna"
Choć do tej pory oczywiście istniał obowiązek badań u lekarza sportowych, to jedynym dowodem na badania był podpis i pieczątka doktora w książeczce zdrowia. Co ciekawe, sporo zawodników - bez względu na miejsce zamieszkania - korzystało z usług tego samego specjalisty. Można się jedynie domyślać, czym ów lekarz zyskał sobie taką renomę, że zgłaszali się do niego zawodnicy z miast oddalonych od gabinetu o kilkaset kilometrów. Raczej nie wnikliwością badań, bo w środowisku tematy zdrowotne schodzą w trakcie sezonu na drugi plan.
Zawodnicy mają płacone za zdobywane punkty, a ze swojego wynagrodzenia muszą opłacić mechaników, sprzęt i dojazdy na mecze. Kto nie jeździ - choćby z powodu poważnego urazu - traci szansę na zarobienie nawet 150 tysięcy za mecz. Do tej pory nikomu więc specjalnie nie zależało na uregulowaniu tej kwestii, bo kluby też traciły na nieobecności swoich gwiazd. Działacze dbają więc, by na każdym meczu był lekarz klubowy i to właśnie on podejmuje oceny stanu zdrowia zawodnika.
Głosem rozsądku okazała się jednak żużlowa centrala, która od kilku tygodni pracuje nad zmianami w procedurach.
- Zadaniem Ekstraligi, GKSŻ i Zespołu Medycznego jest obecnie wypracowanie takiej formuły postępowania, która pozwoli szybko uzyskiwać informacje o ciężkości odniesionych przez zawodników obrażeń, monitorować proces powrotu do zdrowia, a tym samym do uprawiania sportu żużlowego - przyznaje Beata Maas, przewodnicząca Zespołu Medycznego PZM.
Jako pierwszy, dodatkowe wymagania po poważnej kontuzji głowy musiał spełnić Adrian Miedziński. Żużlowiec został skierowany przez władze PZM do Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej w Warszawie (COMS), gdzie przeszedł specjalistyczne badania kontrolne i uzyskał zgodę na uprawianie sportu żużlowego.
Całkiem możliwe, że już wkrótce podobne badania staną się normą dla wszystkich zawodników wracających po poważniejszych urazach. Żużlowcy nie mieliby co liczyć na otrzymanie zgody, gdyby okazało się, że jakaś kość nie jest jeszcze w pełni zrośnięta, a skutki upadku wciąż są odczuwalne. Już samo to, byłoby sporą rewolucją.
- W obliczu ubiegłorocznych wydarzeń, związanych z wypadkami na torach, postanowiliśmy zaostrzyć system kontroli powrotów do uprawiania żużla zawodników, którzy odnieśli obrażenia w wypadkach. Ośrodkiem, który zapewnia wielospecjalistyczne badania i pozwala na zachowanie bezstronności jest, np. COMS, stąd pomysł na korzystanie z jego usług orzeczniczych w szczególnych wypadkach. Warto zaznaczyć, że PZM nie tworzy nowych przepisów. Rozważamy jednak wprowadzenie regulacji wewnętrznych w postępowaniu z zawodnikami, którzy doznali kontuzji skutkującej niezdolnością do uprawiania sportu - przyznaje Beata Maas.
Wszystko po to, by uniknąć kontrowersji i zapewnić większe bezpieczeństwo innym zawodnikom.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Prezydent Zielonej Góry mówi o cyrku w 1. LŻ
10 mln złotych to wciąż za mało jak na Zmarzlika?!