Szymon Michalski, WP SportoweFakty: Pana występ w inauguracyjnym spotkaniu w Lesznie był niemałym zaskoczeniem. Odetchnął pan z ulgą?
Andrzej Lebiediew, zawodnik Cellfast Wilków Krosno: Czy ja wiem, czy zaskoczeniem? Ja nie byłem jakoś bardzo zdziwiony. Na jakiś czas dowiedziałem się, w jakim miejscu jestem. Zobaczyłem, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Już przedsezonowe testy pokazały, że powinno być dobrze, a mecz w Lesznie tylko to potwierdził. Nie spoczywamy jednak na laurach, pracujemy dalej.
Jak pan sobie radził z głosami ekspertów, że PGE Ekstraliga to dla pana za wysokie progi? Niektórzy przypięli panu łatkę solidnego pierwszoligowca, ale nic poza tym...
Nie przejmowałem się komentarzami "fachowców", nie zwracałem na to uwagi. W ogóle mnie to nie ruszało. Jak czytałem niektóre opinie, to tylko poprawiały mi one humor. A dlaczego miałbym nie przeskoczyć pewnego poziomu i spowodować, że kibice przypięliby mi łatkę ekstraligowca? Każdy postawiony cel jest do zrealizowania. Za tym musi iść ciężka praca i ja ją wykonuję. Mam nadzieję, że efekty będą widoczne.
ZOBACZ WIDEO: Miał być następcą Zmarzlika. Były prezes o zjeździe formy juniora. "Do tego się nie przyzna"
Te były już widocznie w Lesznie, gdzie z dobrej strony pokazała się cała drużyna. Niedosyt jest?
Taki jest sport. Ktoś wygrywa, ktoś przegrywa. Wtedy nie udało nam się, zabrakło naprawdę niewiele. Wydaje mi się, że mimo wszystko nie zawiedliśmy. Będę się powtarzał, że to jest dopiero początek drogi tej drużyny. Będziemy się rozkręcać z każdym meczem. W Lesznie zdobyliśmy 44 punkty, co mało kto mógł przewidzieć.
Mogło być jeszcze więcej, gdyby nie pana defekt na pierwszym miejscu. Wiadomo, dlaczego do tego doszło?
Jest mi naprawdę żal, że tak się wydarzyło. Nie odpowiem na to pytanie, bo nie wiem, dlaczego zabrakło mi tego paliwa w motocyklu. Nie mam wpływu na niektóre rzeczy i tak było też wtedy. Nie ma jednak co już do tego wracać. Było, minęło.
Nie ma pan jednak obawy, że podobna sytuacja może się panu przydarzyć w przyszłości?
Każdy człowiek, gdy przydarzy się coś złego, to boi się o to, żeby taka sytuacja już się nie powtórzyła. Identycznie jest i u mnie. Na pewno przez jakiś czas takie obawy będę miał. Od czasu meczu w Lesznie pokręciłem na motocyklu kilka okrążeń i nic takiego się nie wydarzyło. Mam nadzieję, że limit pecha już wyczerpałem.
Wracając do Cellfast Wilków. Czy spotkanie z Fogo Unią nie pokazało wam, że możecie powalczyć nie tylko o utrzymanie w lidzie, ale nawet o play-offy?
Między spadkiem z ligi a wejściem do play-offów są raptem dwie pozycje w tabeli. Sześć drużyn w play-offach to dużo. Wydaje mi się, że niewiele będzie dzielić ostatni zespół od szóstego. Mogą zadecydować detale. Mamy szanse na to, by wejść do czołowej "szóstki". Wierzę w naszą ekipę, bo naprawdę widzę w niej spory potencjał.
A nie żałuje pan, że nie zdecydował się na transfer do PGE Ekstraligi rok wcześniej? Już w sezonie 2021 był pan przecież jednym z lepszych zawodników 1. Ligi.
Chciałem, ale jak mam być szczery, to po prostu nie miałem wtedy żadnych ofert z PGE Ekstraligi. Miałem też słowną umowę z władzami Cellfast Wilków, że jak będzie jakaś propozycja z klubu z najwyższej klasy rozgrywkowej, to odejdę. Żadnego telefonu jednak nie dostałem, więc zostałem w Krośnie, czego absolutnie nie żałuję.
Teraz nadarzyła się doskonała okazja do tego, by zagrzać miejsce w PGE Ekstralidze na dłużej.
Dopóki jestem młody, muszę walczyć, żeby utrzymać się wśród najlepszych. W ostatnich latach byłem czołowym zawodnikiem w 1. Lidze. Naturalnym krokiem było więc przejście do ligi wyżej. Jestem pewny swego. Wierzę, że zostanę w PGE Ekstralidze na dłużej, nawet gdyby Wilki spadły do 1. Ligi. Nie dopuszczam do siebie jednak takiej myśli.
Chciałby się pan związać z Cellfast Wilkami na długie lata?
Niczego nie wykluczam. Oczywiście, że chciałbym mieć stabilizację. To zależy jednak od tego, w którym miejscu będą ja, w którym miejscu będzie klub. Musi się ze sobą zgrać dużo czynników, żebym jeździł w Krośnie przez długie lata.
Kilka lat temu kupił pan restaurację. Jak rozwija się interes?
Jak to bywa w biznesie, są wzloty i upadki. Zima jest szczególnie trudnym czasem. W niektórych momentach musiałem dopłacać do interesu. Nie jest jednak tak, że wychodzę na minus. W skali całego roku jestem na plusie. Gdyby mi się to nie opłacało, to nie bawiłbym się w to. W sezonie jest znacznie więcej pracy, więcej gości odwiedza restaurację. Czekamy na to, aż zrobi się trochę cieplej, żebyśmy mogli otworzyć ogródek.
Mocno angażuje się pan w życie restauracji?
Na tyle, na ile mogę, to tak. Oczywiście bardziej pod względem finansowym, choć często dyskutuję z szefem kuchni. Debatujemy nad daniami, jakie serwujemy, nad menu. Interesuję się gastronomią, więc robię to z miłą chęcią.
Nie myślał pan o tym, by otworzyć następne lokale?
Myślałem. W przyszłości chciałbym jeszcze bardziej rozwinąć swój biznes. Na razie mam jednak jedną restaurację i na niej się skupiam.
Nadal przygotowuje się pan do sezonów poprzez trenowanie zapasów?
Tak, ale robię to w mniejszym stopniu. Kilka lat temu zaraził mnie tym mój kumpel i tak mi już zostało. Razem z nim układamy plany treningowe i razem spędzamy dużo czasu na treningach. Efekty są doskonałe. M.in. dzięki temu jestem dobrze przygotowany kondycyjnie do sezonu żużlowego.
Zobacz także:
Szymon Woźniak zaskoczył porównaniem
Kibice zwrócili się do prezesa Stali Gorzów