W pierwszym swoim biegu Bartosz Zmarzlik niespodziewanie stracił panowanie nad motocyklem i spowodował upadek jednego z zawodników. Żużlowiec został wykluczony z powtórki. W drugim swoim biegu nie nawiązał walki z większością rywali i był blisko pożegnania się z turniejem. Ostatecznie Zmarzlik wrócił jednak do swojej normalnej dyspozycji i dojechał aż do finału.
- W pierwszym biegu to ja popełniłem prosty błąd. Za bardzo przyciągnąłem motocykl do siebie, a tor był bardzo śliski. Warunki bardzo szybko zmieniają się na jednodniowych torach, a ja nie sądziłem, że będzie aż tak ślisko. Na szczęście nic się nie stało i nie miało to wpływu na kolejne wyścigi - tłumaczy 28-latek.
Dużo działo się także w finale, gdzie Polak najpierw źle wystartował, a chwilę później po jego ataku na tor upadł Jason Doyle.
ZOBACZ WIDEO: Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Kubera, Dobrucki, Murawski i Gajewski gośćmi Musiała
- Po sytuacji z Jasonem Doyle’m spokojnie czekałem na decyzję sędziego. Starałem się nie myśleć o tym, jaka może być decyzja. Kontakt pomiędzy nami oczywiście był, ale trudno by go nie było na tak krótkim torze - dodaje, po czym odniósł się do swoich problemów tuż po starcie, gdy mocno podniosło mu przednie koło i stracił kontakt do rywali.
- Start w finale nie był najlepszy, ale to wynikało głównie z tego, że zaryzykowałem. Wystartowałem z płytszej koleiny, a ona faktycznie była dość nierówna. Ogólnie miałem dzisiaj problem z ustawieniami i jak szliśmy w jedną stronę, to zaczęło mi podnosić przednie koło po starcie. Gdy z kolei szliśmy w drugą stronę, to charakterystyka silnika nie odpowiadała moim oczekiwaniom. Trudno było trafić na idealny punkt, dzięki któremu byłbym szybki na starcie i trasie. To nie były łatwe zawody, dlatego tym bardziej jestem zadowolony. Mogę zapewnić, że nie czułem większego stresu niż zwykle - przyznał Zmarzlik, który pozostał liderem cyklu Grand Prix.
Okazuje się, że choć zawody były dość atrakcyjne dla kibiców, to zawodnicy mieli kilka problemów, z którymi cały czas musieli sobie radzić swoimi sposobami.
- Pola startowe były w miarę równe. Może pierwsze pole było w późniejszej fazie nieco suche i trudno było z niego dobrze wystartować. Na pozostałych polach koleiny były bardzo głębokie i nie dało się z nich startować, bo motocykl potrafił wisieć na rurze i osłonach. Trzeba była startować z płaskiego. Przed startem finału próbowałem zbijać boki koleiny, by udało się z niej wystartować - dodał Zmarzlik.
Czytaj więcej:
Zmarzlik na podium w Warszawie
Dostanie finał Ligi Mistrzów? Szymon Marciniak odpowiada