Przypomnijmy, że w pierwszej odsłonie biegu finałowego turnieju, rozegranego 13 maja na PGE Narodowym, Jack Holder pewnie prowadził i zmierzał do mety po historyczne dla siebie zwycięstwo. Po upadku i wykluczeniu Jasona Doyle'a potrzebna była jednak powtórka wyścigu, decydującego o triumfie w Warszawie.
W niej najlepszy ze startu był już Fredrik Lindgren, który wygrał w stolicy Polski po raz drugi w karierze (wcześniej w 2017 roku). Holder, który podobnie jak Szwed przed tym sezonem dołączył do Platinum Motoru Lublin, do końca musiał się bronić przed atakami kolejnego klubowego kolegi - Bartosza Zmarzlika. Ostatecznie Australijczyk z tej batalii wyszedł obronną ręką i stanął na drugim stopniu podium.
Taki wynik, po nie najgorszym występie na inaugurację cyklu SGP w chorwackim Gorican (9. miejsce i osiem punktów - przyp. red.), pozwala Jackowi Holderowi zajmować obecnie wysoką, czwartą pozycję w klasyfikacji przejściowej Indywidualnych Mistrzostw Świata, ze stratą 10 "oczek" do prowadzących Zmarzlika i Lindgrena. Kolejna odsłona tej prestiżowej serii zaplanowana jest na 3 czerwca na stadionie Marketa w Pradze.
ZOBACZ WIDEO: Ci zawodnicy Unii Leszno jadą poniżej oczekiwań. Menedżer mówi o presji
Jego determinacja wzrosła jeszcze bardziej
Podczas turnieju o Grand Prix Chorwacji Holderowi nie udało się dostać do półfinałów, choć miał tyle samo punktów, co drugi ostatecznie Fredrik Lindgren. Przy równości punktowej zarówno ze Szwedem, jak i swoim rodakiem Maxem Fricke, o końcowej kolejności po rundzie zasadniczej decydował "wirtualny ranking" FIM. W tej sytuacji dla Holdera zabrakło miejsca w czołowej ósemce, co tylko dodało mu determinacji w kolejnej rundzie cyklu.
- To, co wydarzyło się w Chorwacji, dolało tylko benzyny do ognia, a turniej w Warszawie dodał jeszcze więcej. Jestem w siódmym niebie. To było niemal spełnienie marzeń, choć z pewnością jedno z nich udało się spełnić, stojąc na podium w Warszawie - przyznaje Jack Holder, na łamach fimspeedway.com.
Pomimo braku zwycięstwa z turnieju cyklu SGP Australijczykowi udało się w końcu awansować do finału. W nim miał on pecha, ponieważ w pierwszym podejściu był bardzo blisko końcowego triumfu. Jak sam jednak przyznaje, takie sytuacje mają miejsce wielokrotnie.
W ubiegłym roku mógłby reagować bardziej agresywnie
- Jestem podekscytowany tą obecnością w finale. Byłem z przodu, jednak taki jest speedway. Jak często zawodnik, który prowadził, przegapił start w powtórce wyścigu? Jestem trochę rozczarowany, ale przynajmniej zająłem drugie miejsce. Gdybym był trzeci, mógłbym być nieco bardziej nieszczęśliwy. Chciałem awansować do finału, odkąd byłem w Grand Prix. Teraz mam to za sobą, dlatego tak naprawdę spoczywa na mnie mniej presji. Kiedy coś się już stanie, zdajesz sobie sprawę, że można to zrobić - dodał reprezentant Australii.
Początek tego sezonu jest dla Jacka Holdera bardziej udany niż poprzedni, kiedy to został powołany do cyklu SGP z rezerwy, po zawieszeniu Rosjan, którzy mieli walczyć o mistrzostwo świata. Wówczas po dwóch rundach miał on na swoim koncie zaledwie 10 punktów, różnica jest zatem bardzo wyraźna.
- Wykonałem kilka dużych kroków we właściwym kierunku i miałem dobry początek sezonu, jeśli porównamy go z ubiegłorocznym. Gdyby to był zeszły rok, nie byłbym zbyt szczęśliwy. Kopałbym różne rzeczy, ponieważ zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki. Teraz jednak mamy nowe rozdanie i nowego mnie. Czuję się dobrze w Grand Prix i myślę, że należę do tego cyklu. Wiedziałem, że jestem wystarczająco szybki i w finale w Warszawie wyskoczyłem do przodu. Spojrzałem za siebie i pomyślałem: "nie ma mowy, mam to!". Takie rzeczy jednak się zdarzają - zakończył czwarty obecnie w klasyfikacji mistrzostw świata, Jack Holder.
Czytaj także:
Junior Abramczyk Polonii dzięki temu poprawi wyniki? "Mamy plan. Jest jedno rozwiązanie"
Deklasacja ostrowian w Gnieźnie. Młodszy z Szostaków lepszy od doświadczonego brata