Wszystko przez niekorzystne warunki atmosferyczne, z którymi zmagano się już na kilka dni przed dniem zawodów. - Jedna rzecz wymaga wyjaśnienia na starcie, bo niektórzy cały czas utrwalają błędy przekaz. Żaden organizator finału IMP nie przygotowuje toru na zawody. Wszystko dzieje się pod pełnym nadzorem jury zawodów, które wydaje konkretne polecenia. Organizator wykonuje tylko zalecane prace - wyjaśnia Zbigniew Fiałkowski w rozmowie z portalem polskizuzel.pl.
Wiceprzewodniczący Głównej Komisji Sportu Żużlowego szerzej opowiedział o problemach, jaki napotkano przy organizacji 1. finału Indywidualnych Mistrzostw Polski w Rzeszowie. - Przyjechaliśmy na stadion o godzinie 10:00 (we wtorek, dop. SM). Obejrzeliśmy tor, sprawdziliśmy prognozy i niestety nie było w nas zbyt wiele optymizmu - mówi Fiałkowski.
- Tor był popękany. Zdecydowaliśmy, że nie ma innego wyjścia niż jego otwarcie. Trzeba było działać szybko, bo na godzinę 16:00 były przewidywane pierwsze opady. Spróbowaliśmy też wyrównać prostą startową, co się udało. Na drugą prostą nie wystarczyło czasu, bo deszcz wisiał w powietrzu. Po zamknięciu toru, zgodnie z przewidywaniami, nastąpiły opady. Warto dodać, że doszło do nich dwie godziny wcześniej, niż wskazywały to prognozy. To była potężna ulewa. Deszcz trwał do późnego wieczora. Poza tym po wspomnianej ulewie temperatura powietrza spadła do 16 stopni, co mocno komplikowało sytuację - dodaje członek GKSŻ.
Do prac torowych powrócono więc następnego dnia. Pogoda nadal jednak nie była sprzymierzeńcem. - Pojawiliśmy się na stadionie o 9:00. Tor nie nadawał się wtedy do wykonywania na nim prac. Musieliśmy czekać, aż nawierzchnia nieco przeschnie. W końcu mogliśmy zacząć działać, ale radość nie trwała zbyt długo, bo znowu nastąpiły opady. Od tego czasu bawiliśmy się w kotka i myszkę z pogodą. Kiedy było okienko pogodowe, to działaliśmy i staraliśmy się zrobić jak najwięcej. Gdy padało, to przestawialiśmy i czekaliśmy - kontynuuje.
ZOBACZ WIDEO: Menedżer Motoru komentuje ostatnią porażkę zespołu. "To żenada i wstyd"
- Ze środy na czwartek nie było opadów przez całą noc, ale tor był przemoczony i nierówny ze względu na niską temperaturę i dużą wilgotność powietrza. Na szczęście od tego momentu mieliśmy tylko lekkie opady po godzinie 12:00. Prognozy wskazywały na ulewę o 14:00, 16:00 czy 17:00. Musieliśmy jednak ryzykować. Przygotowywaliśmy tor normalnie, nie zwracając na nic uwagi. Na szczęście deszcz już nie spadł. Należy jednak dodać, że po kilku godzinach prac nawierzchnia nadal nie była regulaminowa. W związku z tym zdecydowaliśmy się na jej suszenie za pomocą ciągnika ze specjalną szczotką. Poprosiliśmy też organizatora o 12 – tonową lawetę. O 17:00 podczas obchodu nawierzchnia w końcu była regulaminowa. Później trwała już tylko kosmetyka i obserwowanie pogody. Dolewaliśmy też nieco wody, by tor nam nie popękał - podkreślał Fiałkowski.
W trakcie zawodów zauważalne było to, że duży handicap mieli zawodnicy startujący ze skrajnych pól startowych. Jury zawodów wolało jednak dmuchać na zimne i nie zdecydowało o pracach nad wyrównaniem szans w tym elemencie.
- Nie mieliśmy możliwości przygotowania pól startowych. Gdybyśmy je ruszyli po godzinie 17:00, to zawody mogły się w ogóle nie odbyć. Jakikolwiek opad mógłby sprawić, że nikt nie wyjechałby ze startu, a takiego ryzyka podejmować nie chcieliśmy. To była świadoma decyzja z naszej strony. Wszyscy obawialiśmy się, że ogrom prac, które wykonaliśmy wcześniej, mógłby zostać zniweczony. A tego chcieliśmy za wszelką cenę uniknąć. Ostatecznie finał IMP w Rzeszowie udało się rozegrać, a zawody były naprawdę ciekawe - zakończył Zbigniew Fiałkowski.
Zobacz także:
Nowa rola trzykrotnego mistrza świata
Czy kluby odczują kary UOKiK?