Żużel. Krzysztof Cegielski wspomina występy w kadrze. "To coś wyjątkowego"

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Krzysztof Cegielski
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Krzysztof Cegielski

W sobotę Polacy wystąpią w finale Drużynowego Pucharu Świata we Wrocławiu. W 2001 roku te zawody również rozegrano w stolicy województwa dolnośląskiego, a w nich startował Krzysztof Cegielski, który w rozmowie z naszym portalem wspomina tamten czas.

Na przywrócenie "klasycznego" Drużynowego Pucharu Świata czekało wielu fanów żużla w Polsce. Po kilku latach przerwy na Speedway of Nations, walka o tytuł mistrzów świata ponownie odbywa się kilkuosobowych zespołach, a jednymi z głównych faworytów są Biało-Czerwoni.

Krzysztof Cegielski w DPŚ miał okazję wystąpić dwukrotnie. W 2002 roku finał rozegrano w Peterborough, a Polska zakończyła zmagania na czwartym miejscu. Rok wcześniej jednak nasza kadra poradziła sobie zdecydowanie lepiej i stanęła na drugim stopniu podium, a były już żużlowiec został solidnym punktem tej drużyny.

- Pięknie wspominam tamte czasy. To była pierwsza edycja. Nie byliśmy faworytami, ponieważ poza Tomaszem Gollobem, uczyliśmy się żużla, tak jak ja, albo nie byliśmy na takim poziomie jak on, więc mieliśmy tylko jednego zawodnika światowej klasy. Mimo wszystko udało się osiągnąć wiele, a można było jeszcze więcej. Ostatecznie zajęliśmy drugie miejsce, ale czuliśmy się jakbyśmy zdobyli mistrzostwo świata - mówił w rozmowie z WP SportoweFakty.

ZOBACZ WIDEO: Czy Piotr Baron odchodzi z Unii przez konflikt z Januszem Kołodziejem? Trener odpowiada

Biało-Czerwoni przed ostatnim biegiem byli na prowadzeniu i wyprzedzali o jeden punkt Australię. Upadek wówczas jednakże zanotował Jacek Krzyżaniak. Oprócz niego i Cegielskiego oraz Golloba, Polskę reprezentowali także Piotr Protasiewicz i Sebastian Ułamek. - Istotną rolę rozegrali również ci, którzy nas prowadzili, czyli Zenon Plech i Marek Kraskiewicz. Ta dwójka stworzyła świetną atmosferę i to był początek prawdziwego reprezentacyjnego ścigania - przyznał ekspert żużlowy.

Wielu sportowców w różnych rozmowach przyznaje, że występowanie z orzełkiem na piersi jest czymś, czego zupełnie nie da się porównać do żadnych innych momentów. Drużynowy Puchar Świata ponadto wydaje się być całkowicie wyróżniającymi zawodami w kalendarzu. Chociaż przecież żużel posiada ligowe zmagania, gdzie występują różne zespołu, to i tak często jest nazywany przede wszystkim sportem indywidualnym. Według 44-latka starty w Drużynowym Pucharze Świata to coś wyjątkowego.

- Można je porównać do reprezentowania kraju na jakiejś wielkiej imprezie, typu igrzyska olimpijskie lub mistrzostwa świata. Myślę, że podobne rzeczy przeżywają siatkarze, piłkarze czy koszykarze. Zazwyczaj startowaliśmy w indywidualnych zawodach i tym razem trzeba było się zmierzyć z czymś nadzwyczajnym. To też nie były czasy, gdy wszystko mieliśmy podane na dłoni. Nie mieliśmy reprezentacyjnych kombinezonów, pieniędzy na przygotowanie czy hoteli, ponieważ organizacja jeszcze kulała - wspominał były indywidualny wicemistrz świata juniorów.

- Jednak takie osoby jak Zenon Plech potrafiły wprowadzić koleżeński klimat. Tak naprawdę w ten sposób nas wszystkich połączył, a mieliśmy w składzie indywidualności. Wiemy, jak Tomek Gollob z Piotrkiem Protasiewiczem rywalizowali. Można powiedzieć, że każdy z nas był całkowicie inny, a udało się znaleźć wspólny język. Przez te kilka dni stworzyliśmy fajny klimat. Mnie również, jako młodego zawodnika, dobrze wkomponowano w tę drużynę. Nie czułem się gorszy lub niepotrzebny, a wręcz przeciwnie - dodał.

Zdaniem naszego rozmówcy nawet starty w SGP nie generują takiego stresu jak występ w DPŚ. - Działając na własny rachunek, ma się wszystko w swoich rękach, a jeśli nie wyjdzie, to jest wyłącznie twój problem. Tutaj bierzesz odpowiedzialność za cały kraj, bo później wszyscy wypominają ci, że to ty zawaliłeś. Nasi reprezentanci też to przeżywali. To jest bardzo duże obciążenie, a w związku z tym, że nie było tego formatu kilka lat, a dodatkowo rozgrywamy te zawody w Polsce, to wszystkim się wydaje, że musimy to wygrać. Nasi zawodnicy będą musieli się z tym zmierzyć, ale raczej na nich zadziała to mobilizująco - podkreśla.

Mimo wszystko pod tym względem i tak powinno być łatwiej niż w SoN. - To jest zdecydowanie łatwiejszy system dla nas, ponieważ będą w pięciu równorzędnych zawodników. Nie będzie tak, jak wcześniej, że był Bartosz Zmarzlik i ktoś na doczepkę, na kim było całe ciśnienie. Bartek zazwyczaj sobie radził, ale na tej drugiej osobie było wyjątkowe obciążenie. Tutaj to się rozłoży na wszystkich i myślę, że akurat w porównaniu do innych reprezentacji nie powinniśmy posiadać dziur - twierdzi wychowanek Stali Gorzów.

Jest jednak jedna rzecz, która może mieć duży wpływ na końcowy wynik naszej reprezentacji. - Trener Dobrucki na pewno liczy na dobrą formę w odpowiednim czasie i wydaje się, że to się układa dosyć szczęśliwe. Patrząc na wybrańców, to nawet ci, którzy wrócili po kontuzjach, czyli Janusz Kołodziej oraz Dominik Kubera spisują się w tym momencie dobrze. Do tego Patryk Dudek, który był jeszcze kilka tygodni temu w innym miejscu. Mam nadzieję, że to jest dobry moment na rozegranie tych zawodów. Miesiąc temu byłoby trudniej zebrać taki równorzędny zespół - zaznaczył wicemistrz świata z 2001 roku.

- Problem polega na tym, że nie będziemy mieli żadnego marginesu błędu. Inni będą startowali w półfinałach czy w barażach i oswoją się z torem oraz ze wszystkim innym. My przyjdziemy w sobotę wieczorem i będziemy musieli się z nimi ścigać i tak naprawdę to cała reszta będzie miała dużo więcej najświeższych doświadczeń z tego toru. Wiemy, że jego sposób przygotowania w meczach ligowych, a w turniejach GP to jest zupełnie inna historia. Pierwsze wyścigi będą bardzo ważne. Jeśli dobrze zaczniemy, to myślę, że spokojnie sobie poradzimy - zakończył Krzysztof Cegielski.

Czytaj także:
Żużel. Australia i Dania stoczą pasjonujący bój o awans do finału? Debiut nowego kraju w DPŚ
Żużel. Faworyci we Wrocławiu nie zawiedli. Zażarta walka o miejsce w barażu!

Źródło artykułu: WP SportoweFakty