Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Przede wszystkim gratulacje za zdobycie złotego medalu Drużynowego Pucharu Świata. Kamień spadł panu z serca?
Rafał Dobrucki, trener żużlowej reprezentacji Polski: Dziękuję. Chyba było to słychać w całym Wrocławiu. Nie były to łatwe zawody. Takich też się spodziewaliśmy.
Ale czy aż tak trudnych?
Trudnych. Wszystkie drużyny miały znakomitych zawodników. Po trzech minimum i dodatkowo jednego czarnego konia, a także zawodnika rezerwowego, który mógł robić wszystko. Spodziewaliśmy się, że będą to ciężkie zawody.
ZOBACZ WIDEO: Kto pracodawcą Barona w przyszłym sezonie? Marek Cieślak podał zaskakujący typ
Ta trudność, o której pan wspomniał wynikała także, a może przede wszystkim ze zmieniających się co serię warunków torowych?
To była dla nas dodatkowa trudność. Nie jeździliśmy tutaj półfinałów, ani barażu. Nakręconych kółek mieliśmy bardzo mało, bo tylko dwie krótkie sesje treningowe przed zawodami na torze, który i tak nie był przygotowany do treningu, ponieważ obawiano się deszczu. Podchodziliśmy do finału z poziomu zero.
Dlatego od początku nie trafiliście z ustawieniami?
Trochę poszukiwania i błędów rzeczywiście było. Dodatkowo to, o czym podczas konferencji prasowej powiedzieli zawodnicy, tor nie ułatwiał zadania. Zmieniał się praktycznie co serię. W jednej serii ustawienia pasowały, w innej kompletnie nie. Nadążać za tym było naprawdę trudno.
Nie kusiło pana, żeby wcześniej puścić do walki Janusza Kołodzieja?
Kusiło.
To dlaczego czekał pan tak długo?
Pozostali zawodnicy byli cały czas w rytmie. Mając na uwadze to, że tak zmieniał się tor, wprowadzanie Janusza Kołodzieja było większym ryzykiem niż czekanie i szukanie z zawodnikami właściwego ustawienie na danę serię czy nawet moment w tej serii. Jak się okazuje, to chyba pomogło.
Ryzyko podjął pan dopiero w wyścigu 17. Skąd taka decyzja?
To był strzał. Janusz Kołodziej ma wyścigi, które zaprzeczają prawom fizyki. Czasami jest tam szybki, gdzie nikt nie jest szybki. Wyprzedza tam, gdzie nikt nie wyprzedza. Ta zmiana była strzałem. Jeżeli by się spasował, mielibyśmy trzy punkty.
Gdyby Janusz Kołodziej odpalił w tym 17. wyścigu, pojechałby także w którymś z kolejnych nominowanych? Miał pan też taką ewentualność z tyłu głowy?
To zależało od tego, jak ten 17. wyścig by się potoczył. Gdyby puścił sprzęgło i był dwie długości motocykla z przodu, a w sobotę nikomu się nie udało wygrywać z dużą przewagę, to pewnie tak. To jednak była trudna misja i jak wspomniałem, typowy strzał.
Miał pan duży dylemat przy ustalaniu obsady wyścigów nominowanych? Wydawało się, że do końca się pan zastanawiał, kogo wystawić na decydujące biegi. Co pan brał pod uwagę?
Przede wszystkim pola startowe i moment, w którym pojadą. Dominik Kubera zdecydował się na zmianę motocykla. Jechał z pierwszego pola, ale było ryzyko, że nie wyceluje z ustawieniami. Pod względem inżynieryjnym Dominik jest jednak bardzo sprawny i wiedziałem, że raczej nie będzie to dużo odbiegać od tego, co powinno być założone.
Na ostatni wyścig wystawił pan Macieja Janowskiego. Presja była ogromna. Czuł pan, że wrocławianin ją udźwignie?
O to akurat się nie martwiłem. Bałem się tylko o to, że nie będzie miał na czym jej udźwignąć. Maciej Janowski może być szybszy i skuteczniejszy, ale jego sprzęt nie jest chyba tak szybki jak sam zawodnik.
Generalnie polskim zawodnikom, może nie licząc dwóch - trzech biegów Bartosza Zmarzlika, brakowało szybkości…
Faktycznie, u każdego zawodnika, nie tylko z naszej drużyny znalazł się jeden, dwa, a nawet trzy wyścigi, w których nie byli tak szybcy, jak mogliby być. To wynikało z tych zmieniających się co serię warunków torowych.
Wrócił Drużynowych Puchar Świata, wróciła Polska na tron mistrzowski. Co pan sądzi o samych zawodach? Z trybun wyglądało to na jedne z najlepszych od lat i aż się prosi, by żużlowy mundial rozgrywany był w tej formule częściej, a nie tylko co trzy lata…
Myślę, że presja wywołała to, że w ogóle mamy powrót Drużynowego Pucharu Świata. Spotykam się z takimi opiniami i to nie tylko w Polsce, że World Cup generuje więcej publiczności na trybunach, zupełnie inne emocje, a dla nas jest chyba bardziej sprawiedliwy.
Będzie dalsze lobbowanie o częstsze rozgrywanie DPŚ niż niechciany przez wielu i nielubiany przez kibiców SoN?
Wydaje mi się, że to jest także rola dziennikarzy i mediów. Od was też to zależy. Ten finał we Wrocławiu pokazał chyba dobitnie, że DPŚ to jest coś innego niż SoN.
Za rok jednak znów wraca Speedway of Nations, w których jeszcze Polska złota nie ma…
Co mogę teraz powiedzieć? Zrobimy na pewno wszystko, żeby to złoto w końcu do nas trafiło.
Co pan teraz czuje jako trener żużlowej reprezentacji Polski, który zmagał się z ogromną presją?
Tę presję brałem trochę na siebie, a trochę ją odpychałem z dala od zawodników. Chciałem, żeby drużyna nie była nią obarczana. Ten "plecak" z presją i oczekiwaniami kibiców i środowiska można podźwigać, ale w samych zawodach on przeszkadza. Odpychaliśmy tę presję od siebie. Media były też dla nas łaskawe przed finałem. Chyba wszyscy mieli dużo znaków zapytania, czego spodziewać się po tym finale.
Pan miał te znaki zapytania odnośnie obsady reprezentacji Polski?
Miesiąc czy półtora przed Drużynowym Pucharem Świata nawet kilka. Im bliżej finału, tym tych znaków zapytania było mniej. Koniec końców, zwycięzców się jednak nie sądzi.
Przed samym finałem zawodnicy wrócili po kontuzjach i złapali formę…
Tak. To była ciężka praca. Najważniejsze, że poszło to w dobrym kierunku. Z jednej strony praca, a po drugie powrót po kontuzjach. Dominik Kubera wrócił w dobrym stylu. W przypadku Patryka Dudka nie chodziło o kontuzję, a problemy sprzętowe. Mogę teraz powiedzieć, że Patryk do kadry wszedł z futryną. Od pewnego momentu notował kapitalne występy. Długo czekałem też na Janusza Kołodzieja. Jego kontuzja przewlekała się dosyć niepokojąco, ale mieliśmy go w składzie i to była też wartość dodana, mimo tego, że pojechał tylko jeden wyścig.
Rozmawiał Maciej Kmiecik, WP Sportowefakty
Zobacz także:
Horror z happy endem we Wrocławiu
Powrót z przytupem