"Kruchy" czarny sport

Czterech śmiałków wyjeżdża na tor. Czas dwóch minut biegnie nieubłaganie. Brama parkingu zamyka się. Teraz zdani są tylko na siebie. Na trybunach zapada przeszywająca cisza. Ostatnie uwagi podprowadzającego. Zawodnicy pochyleni nad swoimi kierownicami zastygają w bezruchu. Coraz intensywniejszy warkot silników i… taśma idzie w górę.

W ciągu ułamków sekundy zawodnicy, którzy jeszcze przed chwilą stali nieruchomo pod taśmą startową mkną z prędkością przekraczającą 100 km/h. Na motocyklach pozbawionych hamulców i skrzyni biegów pokonują kolejne wiraże i proste żużlowego owalu. Z kół wydobywają się tysiące drobin wyrwanych z nawierzchni. Ostatnie metry czwartego okrążenia 300-400 metrowego toru, machnięcie czarno-białą szachownicą i meta. Na widowni wrzawa. Zwycięzca przejeżdżając dodatkowe okrążenie okazuje swoją radość, czwarty na finiszu ze spuszczoną głową w pośpiechu powraca do parkingu.

Taki scenariusz powtarzany jest w zależności od rodzaju zawodów kilkanaście, bądź kilkadziesiąt razy. Niestety rzadko się zdarza, aby dokładnie w ten sposób kończyły się wyścigi żużlowych gladiatorów. Upadki, często o bardzo poważnych konsekwencjach dla ich uczestników, to niestety jeden z nieodłącznych elementów towarzyszących od zawsze żużlowym zmaganiom.

Co roku na żużlowych arenach dochodzi do masy wypadków. Złamania lub potłuczenia żeber, obojczyków, barków, wstrząśnienia mózgu, obrzęki głowy lub kręgosłupa na przeciętnym kibicu czarnego sportu nie robią większego wrażenia. To po prostu jeden z elementów układanki zwanej speedway.

Żużel to sport szalony. I poniekąd za szaleńców uważa się tych, którzy w ten sposób decydują się zarabiać na życie. Któż o normalnych zmysłach zdecydowałby się wyjechać na wąski tor i mknąć po nim, wraz z trójką innych szaleńców, z ogromną prędkością, na motocyklu pozbawionym hamulców? Oczywiście od razu pojawią się głosy, że za taką stawkę jaką otrzymują zawodnicy wielu z nas by powalczyło o punkty. Jednak tak naprawdę kibice, i często młodzi adepci żużlowego fachu, nie zawsze zdają sobie sprawę z faktu, że jeden nieprzemyślany ruch na torze, chwila dekoncentracji, przesadna brawura, bądź zrządzenie losu może skończyć się tragicznie. Kontuzje często wykluczają zawodników z możliwości dalszego robienia tego, co tak kochają. Dla wielu zawodników żużel to nie tylko sposób na zarabianie pieniędzy, to przede wszystkim wciąż wielka pasja.

W 100-letniej historii speedwaya odnotowano prawie trzysta śmiertelnych wypadków. Dla porównania w wyścigach Formuły 1 takich przykrych sytuacji było niespełna pięćdziesiąt. Czy to świadczy o tym, że żużel jest najniebezpieczniejszym sportem? Ciężko na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Ogromnym postępem w rozwoju żużla na świecie okazało się wprowadzenie tzw. dmuchanych band. Wydaje się, że gdyby na takie rozwiązanie zdecydowano się dużo wcześniej lista jeźdźców, którzy swój żywot zakończyli na żużlowym stadionie byłaby o wiele mniejsza. Presja, ciągłe napięcie nerwowe i nieodłączna "łaska kibica" także niestety w kilku przypadkach doprowadziły do tego, że tych, których nie tak dawno mieliśmy jeszcze okazję podziwiać pędzących na swych stalowych rumakach wśród nas już nie ma.

Żużel to piękny i fascynujący sport. Podnosi adrenalinę, rozgrzewa do czerwoności. Jednak jest i bardzo niebezpieczny. Sami zawodnicy przyznają się do tego, że podczas biegów nie myślą o konsekwencjach związanych ze swoją profesją. Często po prostu nie chcą. Najważniejsze jest jednak to, że żużlowcy cenią siebie nawzajem i szanują, bo wiedzą, że od żądzy zwycięstwa jest o wiele cenniejsza rzecz - Życie.

W oczekiwaniu na kolejny sezon żużlowych potyczek pamiętajmy o tych, dzięki którym nie raz przeżywaliśmy niezapomniane emocje, a także o tych których sen o żużlowej potędze nie zdążył się ziścić.

Źródło artykułu: