Zmarzlik opowiedział o swoim marzeniu. Tego się nikt nie spodziewał

WP SportoweFakty / Maciej Kmiecik / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik
WP SportoweFakty / Maciej Kmiecik / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik

Bartosz Zmarzlik kilka dni temu zdobył czwarty tytuł mistrza świata i jest na dobrej drodze, by wkrótce zostać najwybitniejszym zawodnikiem w historii. Nam opowiada o recepcie na sukces i sekretach współpracy ze swoim tunerem.

[b]

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Czy mimo zdobycia w tym sezonie wszystkich najważniejszych tytułów, czyli indywidualnego i drużynowego mistrzostwa świata oraz złotych medali w indywidualnych i drużynowych mistrzostwach Polski, może pan powiedzieć, że to był najtrudniejszy rok w karierze?[/b]

Bartosz Zmarzlik (czterokrotny mistrz świata na żużlu): Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Każdy sezon jest inny. Na pewno jestem z tego sezonu zadowolony.

Nie wszystkie zwycięstwa przychodziły jednak w tym sezonie tak gładko jak poprzednio.

To tylko tak się wydaje, że wcześniej było łatwiej. W karierze nie miałem jeszcze sezonu, w którym od początku do końca wszystko szło tak, jakbym sobie tego życzył. Zawsze były jakieś trudności po drodze.

Przez lata powtarzał pan, że po pierwszym tytule mistrza świata już nic nie musi, a wszystko może. Ten rok pokazał, że wciąż narzuca pan sobie dużą presję, a to stwierdzenie nie oddaje rzeczywistości.

Taki już jestem, że lubię pracować, a motoryzację kocham tak mocno, że ciągle o niej myślę. Nie napalam się jednak jakoś niesamowicie na kolejne cele, bo czuję się jeszcze młody i wiem, że przede mną jeszcze wiele lat kariery.

Nie wierzę, że nie inspiruje pana to, by za trzy lata być najlepszym zawodnikiem w historii żużla. Kolejne trzy tytuły wystarczą do przebicia legend, czyli Tony'ego Rickardsson i Ivana Maugera.

To nie jest cel, o którym codziennie bym rozmyślał. Mam mnóstwo innych rzeczy do zrobienia na co dzień, bo doskonale wiem, że mogę być jeszcze lepszym zawodnikiem. Chcę, by zwycięstwa przychodziły mi łatwiej, bez tak dużego stresu. Zdaję sobie sprawę, że jak to poprawię, to wyniki też będą lepsze. Statystyk nie śledzę, choć przyznam, że po ostatnim mistrzostwie widziałem tabelę medalową indywidualnych mistrzostw świata i zrobiło mi się miło. Fajnie być w takim gronie.

Jak spędza pan czas po takim triumfie jak ten w Toruniu?

Chcę robić to, na co w trakcie sezonu nie było czasu. Mam nadzieję, że w końcu pojeżdżę więcej na innych motocyklach, rowerach. Marzy mi się, by znów wsiąść na koparkę i usypać sobie nowy tor do jazdy na crossie. To może brzmi śmiesznie, ale bardzo mi tego brakowało. To chyba najlepsza forma odstresowania po całym sezonie. Biorę syna - Antka - na kolana, on uwielbia jeździć koparką. Spędzamy tak razem cały dzień. Bez żadnych telefonów i innych osób. Naprawdę cieszę się, że czekają mnie takie miesiące. Jeśli tylko popada trochę deszczu, a ja będę miał dwa dni wolnego, to wsiadam na koparkę i robię tor. Na razie nie było na to czasu, bo po ostatniej rundzie Grand Prix mam sporo obowiązków.

ZOBACZ WIDEO: Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Gośćmi: Zmarzlik, Sadowski i Dryła

Obserwując pana z bliska podczas kwalifikacji i finałowego turnieju Grand Prix w Toruniu można było odnieść wrażenie, że był pan bardziej zestresowany podczas kwalifikacji niż podczas walki o medale. Z czego to wynikało?

Po prostu dobrze zacząłem turniej, a wtedy wszystko jest znacznie łatwiejsze i można się skupić już tylko na sobie. Podczas kwalifikacji lepiej poczułem się dopiero po drugim lub trzecim wyjeździe.

Przed turniejem zatrudnił pan do swojego teamu kolejnego mechanika, czyli Marka Hućkę. Skąd ten pomysł?

Wspólnie z chłopakami, z którymi pracuję od lat doszliśmy do wniosku, że byłoby dobrze, gdyby dołączył do nas ktoś, kto z zewnątrz oceni, czy na pewno wszystko robimy właściwie.

Zostało to jednak zinterpretowane tak, że w pana teamie panuje panika i nie kontrolujecie sytuacji.

Śmieszyły mnie takie opinie. Z Markiem znam się od dziecka, a że akurat miał wolny czas, to po prostu zaprosiliśmy go do pomocy. To było spontaniczne. Zastanawialiśmy się, czy Marek zobaczy coś, czego my być może nie dostrzegaliśmy. To była dobra decyzja, bo pojechał z nami na trening, potem na zawody i tylko utwierdził nas w przekonaniu, ze podążamy w dobrą stronę.

Pierwszy raz w historii Grand Prix aż osiem osób debatowało nad ustawieniem jednego motocykla żużlowego. Pana ekipa w Toruniu bardziej przypominała drużynę F1 niż team żużlowy.

Lubię dyskutować z mechanikami w trakcie zawodów i dbam, by każdy miał okazję powiedzieć, co widzi. Jak wszyscy mówią to samo, to decyzja jest oczywista. Czasem głosy są podzielone, a ja szukam kompromisu. Na tym dzisiaj polega żużel. trzeba mieć jak najwięcej informacji i wyciągać z nich jak najbardziej poprawne wnioski. W trakcie zawodów dopytywałem nawet pracującego jako ekspert telewizyjny Rafała Lewickiego, bo lubię posłuchać uwag ludzi z zewnątrz.

Trzeba sobie powiedzieć otwarcie, że w tym sezonie pana silniki nie spisywały się tak dobrze, jak w poprzednich latach. Brał pan pod uwagę zmianę dostawcy sprzętu?

Nie, bo wiele słabszych występów wynikało z naszych błędów w teamie. Czasem błądziłem wyjątkowo długo, ale w ostatnim tygodniu sezonu pokazałem, że potrafię szybko wrócić na najwyższy poziom. Na tym polega współpraca z tunerem. Chodzi o to, by razem iść i pokonywać trudności.

Nie boi się pan, że w ten sposób może przespać rewolucję technologiczną? W poprzednich latach żużlowcy, którzy za długo tkwili przy starych schematach, zostawali daleko z tyłu za konkurencją.

Wspólnie z Danielem i Ryszardem Kowalskimi mamy naprawdę duże doświadczenie. Dzisiaj każdy tuner przygotowuje bardzo dobrze silniki, a kluczowa i tak jest późniejsza współpraca i przekazywanie odpowiednich wskazówek, czyli to co dzieje się już po odebraniu silnika z warsztatu. Sprzęt jest naprawdę wyżyłowany, że pole do popisu nie jest aż tak wielkie.

Bartosz Zmarzlik cieszący się z wygrania Indywidualnych Mistrzostw Świata
Bartosz Zmarzlik cieszący się z wygrania Indywidualnych Mistrzostw Świata

Jak więc wyglądają kulisy pana współpracy z warsztatem RK Racing?

Naszym rytuałem od lat jest telefon w poniedziałek o godz. 9. Omawiamy wtedy niedzielny mecz, a czasem także sobotnie Grand Prix. To jednak nie koniec, bo często dzwonię również w środę po meczu ligi szwedzkiej, w czwartek podejmuję decyzję, czy wysyłam coś na serwis. Tych rozmów jest naprawdę dużo.

Nie wszyscy są fanami takich rozmów.

Ja akurat je lubię, bo mam bardzo dobry kontakt z Danielem. On jest tylko trochę starszy ode mnie, a myślę, że motoryzację kocha równie mocno jak ja. Nie mam tak dużo znajomych w podobnym wieku, którzy tak lubią rozmawiać o silnikach i nowych pomysłach.

Próbował pan na treningach silników od innych tunerów, by zobaczyć, czy może spisują się lepiej od pańskich?

Nie, bo mam tak dużo swoich silników, że nie miałem czasu testować coś innego. Zresztą nie chciałem sobie zajmować głowy takimi sprawami. Tylko w tym roku korzystałem z ośmiu czy dziewięciu silników. Ponad drugie tyle stoi w warsztacie i czeka tylko aż przybije do nich tabliczki z liczbą wygranych turniejów Grand Prix i odpowiednio wyeksponuję je na regale. Nie chcę ich sprzedawać, bo dla mnie mają wartość sentymentalną. To dla mnie najlepsza pamiątka po wygranych turniejach.

Domyślam się, że te silniki mogłyby jeszcze długo służyć zawodnikom w I czy II lidze. Na ich sprzedaży można byłoby pewnie zarobić w sumie nawet kilkaset tysięcy złotych. Nie interesuje to pana?

One na pewno wciąż są bardzo dobre, ale z racji wieku nikt by mi nie zapłacił za nie tyle, ile one rzeczywiście są warte. Jeśli mam sprzedawać je za ułamek ich wartości, to wolę zostawić sobie jako pamiątkę. Z każdym moim silnikiem mam specjalne wspomnienia.

Zmieńmy temat. Czy po dyskwalifikacji za niewłaściwy strój podczas kwalifikacji Grand Prix Danii w Vojens poczuł się pan zdradzony przez władze cyklu?

Bardziej pasuje słowo urażony. Nie brałem nawet pod uwagę, że tak głupi błąd może skończyć się tak poważnymi konsekwencjami. Na szali było bowiem mistrzostwo świata.

Cała sytuacja wyglądała trochę tak, jakby kierownictwo mistrzostw świata robiło wszystko, by wykorzystać pana pomyłkę i utrudnić panu walkę o tytuł. Też ma pan takie wrażenie?

Może tak, może nie. Ważne, że mam to już za sobą. Najważniejsze jest dla mnie to, że wygrałem ostatnią rundę i udowodniłem przede wszystkim sobie, że mogę wychodzić z takich sytuacji.

W Toruniu podchodził pan do całej sprawy na wesoło i sam żartował z tamtej sytuacji. To była dobra mina do złej gry?

Przyznam, że po dwóch tygodniach poprawiało mi to humor. To było zabawne, że gdy wyszedłem na kwalifikację wszyscy ludzie w parku maszyn zerkali na mnie i sprawdzali, czy mam dobry strój. Widziałem to i sam chwaliłem się, że dziś niczego nie pomyliłem.

Bartosz Zmarzlik w barwach Platinum Motoru Lublin
Bartosz Zmarzlik w barwach Platinum Motoru Lublin

Na przestrzeni lat często był pan pytany o swoją ocenę kierunków rozwoju żużla, konkretnych pomysłów działaczy. Do tej pory konsekwentnie odmawiał pan odpowiedzi i argumentował, że zostawia to działaczom. Może po czwartym tytule czas na zmianę postawy?

Najczęściej takie wychodzenie przed szereg, próby przekonania do czegoś, wyjście z inicjatywą, okazują się po prostu stratą energii i czasu.

Czyli milczenie w takich kwestiach to efekt kalkulacji?

To jeden z argumentów. Drugi to taki, że przygotowując się do kolejnych występów po prostu nie mam czasu, by zajmować się innymi sprawami. Koncentruję się na tym, by dawać kibicom radość i to jest moja rola. Poza podnoszącymi się dmuchanymi bandami, jest jeszcze problem bardzo śliskich krawężników. Proszę mi wierzyć, że wewnętrznie są podejmowane działania, by sobie z tym poradzić.

Żużel z roku na rok jest coraz droższy. Ile w takim razie kosztuje pana utrzymanie teamu na najwyższym poziomie?

W trakcie sezonu w ogóle nie zwracam uwagi na wydatki. Wychodzę z założenia, że jeśli chcę jeździć na najwyższym poziomie, to muszę inwestować. W moim przypadku jest to około 1,5 miliona złotych rocznie. Gdy tylko jakiś silnik spisuje się gorzej, to po prostu zamawiam kolejny. Jeśli coś działa gorzej, to od razu idzie na serwis. Kalkulacja jest prosta, bo wiem, że jeśli czegoś nie dopilnuję i zrobię trzy punkty, to dana oszczędność wyjdzie mi bokiem.

W tym roku w PGE Ekstralidze przynajmniej kilka razy zdarzyły się panu nieco słabsze występy. Z czego to wynikało?

Wystarczyło, że mój sprzęt nie był idealnie doregulowany i od razu zdarzały się biegowe porażki. Średnia z tego sezonu jest zbliżona do ubiegłorocznej. Faktycznie były występy po 11-12 punktów, ale przecież, gdy inni uzyskują takie wyniki, to wszyscy są zachwyceni. Jest gdzieś jakiś umiar.

Niedawno ogłoszono pełny skład przyszłorocznego Grand Prix i znów są opinie, że to będzie najsłabszy cykl w historii. Czy takie komentarze umniejszają pana ewentualny sukces?

Takie opinie pojawiają się co roku, od kiedy jeżdżę w Grand Prix. Nie ma znaczenia, co działacze próbują zmienić, a i tak znajdą się krytycy. Nigdy nie da się wszystkim dogodzić.

Dalej ma pan kontakt z Tomaszem Gollobem przed każdą rundą GP?

Rozmawiamy regularnie, ale już nie tak często jak jeszcze kilka lat wcześniej.

Jakie są pana marzenia na najbliższe lata?

Myślałem, że spyta mnie pan o marzenia na najbliższe dwa miesiące. Dalej nie chcę wybiegać. Teraz marzę tylko o tym, by znaleźć więcej czasu dla siebie. Naprawdę w tej chwili o niczym więcej nie marzę.

A w dłuższej perspektywie?

Żeby wszystko układało się tak jak do tej pory, a mnie nie dotykała tak mocno presja z zewnątrz. Zapisałem się już w historii żużla, nie zadowala mnie to, ale żeby czerpać przyjemność z jazdy potrzebuję tez trochę spokoju.

Czy Platinum Motor Lublin to pana miejsce na najbliższe lata?

Czas pokaże, ale mogę powiedzieć, że czuję się tam bardzo dobrze.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:

Co za finał Premiership. Znamy mistrza
Pedersen nie chce czekać na oferty z PGE Ekstraligi

Źródło artykułu: WP SportoweFakty