Po bandzie: Nie stać nas na 10 drużyn? Stać! [FELIETON]

WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Na zdjęciu: Oskar Fajfer na czele. Tuż za nim Nicki Pedersen
WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Na zdjęciu: Oskar Fajfer na czele. Tuż za nim Nicki Pedersen

- Po ewentualnym powiększeniu najlepszej ligi świata wciąż pozostałaby ona najbogatszą. Wciąż byłaby ziemią obiecaną dla żużlowego gatunku. Wypiąć się na PGE Ekstraligę to jak zakończyć karierę - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Nie bardzo chce mi się rozpętywać kolejną akademicką dyskusję i rozwodzić, jaka formuła ekstraligowych rozgrywek byłaby właściwsza i ciekawsza - ośmio czy jednak dziesięciozespołowa. Najważniejsze, że od 2025 roku nie będzie już tych nieszczęsnych play-offów z udziałem sześciu ekip, gdzie tzw. szczęśliwy przegrany może się dostać do strefy medalowej bez żadnego meczowego zwycięstwie w tej fazie rozgrywek. Nie do końca jednak kupuję wyliczenia prezesa Wojciecha Stępniewskiego, gdy przekonuje nas, że do powiększenia rozgrywek brakuje aż 40 mln zł.

Szef PGE Ekstraligi kalkuluje, że dziesięć zespołów w puli to o 36 meczów więcej niż dziś, zatem trzeba znaleźć dodatkowe 29 mln zł na wypłatę punktówki. A jeśli dodać podpisy pod kontraktami w dwóch klubach ekstra, daje to łącznie ok. 40 mln zł. - Tych pieniędzy nie uzyskają kluby poprzez przychody z dnia meczowego lub poprzez pozyskanie nowych sponsorów, a także z kontraktu telewizyjnego - zaznacza prezes Stępniewski. Tym samym, co się chwali, występuje niczym dobry ojciec i mecenas trzymający w swojej pieczy całą ekstraligową mapę, wszystkie ośrodki. Poza tym, niczym wytrawny PR-owiec, zaokrągla wydatki w górę, a więc w tę stronę, która lepiej broni tezy. Moja prawda jest natomiast nieco inna.

ZOBACZ WIDEO W PGE Ekstralidze dalej będzie startowało osiem zespołów. Czy to koniec nadziei na rozszerzenie rozgrywek?

Budżety klubów to wciąż nie tylko kontrakt telewizyjny i kasa dzielona centralnie przez operatora rozgrywek. To także pieniądze samorządów, o czym świetnie wiemy. Wystarczy wspomnieć przykłady Betard Sparty czy Platinum Motoru, które od kilku już lat otrzymują z ratusza grubo powyżej 4 mln zł każdy. Łącznie daje to 10 mln zł, no ale żeby nikt mi nie zarzucił, że zaokrąglam na grubo, napiszę, że chodzi o 9 mln. W każdym razie mam chyba prawo założyć, że dwa nowe kluby w PGE Ekstralidze to także kilka dobrych baniek z dwóch nowych samorządów. I już się robi bardziej bogato.

36 meczów więcej? Pewnie, że dzień meczowy to mniejszościowa część budżetu, jednak w skali globalnej pieniądz robi się spory. Załóżmy, że średnio na każdym z tych dodatkowych meczów pojawi się 10 tys. widzów i kupi bilet za bardzo skromne 30 zł. Daje to 10,8 mln zł. No ale zaokrąglijmy w dół, do 10 baniek. Wystarczy. Nasza dziura nie jest już głęboka na 40 mln, lecz o połowę płytsza. A dalej możemy się przekrzykiwać. Na jakie kwoty przełoży się występ Zmarzlika i orkiestry w dwóch dodatkowych ośrodkach. Ilu sponsorów przyciągnie i ile dobrego zrobi. Jak wielkim jest wabikiem. O wymuszonej poprawie infrastruktury na gdańskim skansenie czy też w Bydgoszczy lub Rybniku nie wspominając.

Mniejsza z tym. Chcę tylko pokazać, że koszty powiększenia PGE Ekstraligi wcale nie muszą nas przerastać. Przecież po podpisaniu obecnego kontraktu telewizyjnego kluby otrzymały szereg rozkazów, by wszystkiego nie przejadły gwiazdy. A to nowe rozgrywki U24 Ekstraligi, w których trzeba płacić za punkty, a to nowe boksy w parkach maszyn, a to nowe, obligatoryjne etaty w klubach, a to szkolenie nie na jakość, lecz na ilość, wymagające pokaźnych środków.

To wszystko nie przeszkadza jednak gwiazdom, by z roku na rok podnosić swoje żądania i uposażenie.

Nie chcę się powtarzać, bo już kilka tygodni temu wspominałem, dlaczego polski speedway ma się wyśmienicie. Kolejne doniesienia tylko tę tezę podtrzymują. Czytam, że na majową, warszawską rundę Grand Prix sprzedano już blisko 30 tys. wejściówek, że budżety klubów znów urosną o kilka milionów, że Orlen opiekuje się także akademiami żużlowych adeptów etc.

Pamiętam, gdy w 1991 roku - w trakcie rozgrywek, przy zielonym stoliku - powiększano ówczesną I ligę (dzisiejszą PGE Ekstraligę), by utorować do niej drogę Sparcie Aspro. Nie przypominam sobie, by istniał wtedy jakikolwiek kontrakt telewizyjny. A jednak właśnie wtedy zaczynał się wielki żużlowy boom, wywołany faktycznym uniesieniem żelaznej kurtyny i otwarciem na świat. Przy czym zachowuję pełną świadomość, że próbą przyrównania ówczesnych czasów wolnej amerykanki do dzisiejszych naraziłbym się wyłącznie na śmieszność. Niemniej przed ponad dekadą też się dało rozgrywki rozszerzyć, a jeśli dobrze pamiętam, udział pieniędzy od nadawcy telewizyjnego był wówczas – porównując sytuację do obecnej – symboliczny. I bankructwem to się nie skończyło.

Nie bardzo wierzę, że stać nas jedynie na to samo, na co może sobie pozwolić biedna żużlowo Szwecja. Czyli na osiem drużyn w elicie. Żużel to dziś ledwie trzy w miarę poważne ligowe rywalizacje, tymczasem tak wielkie postacie jak Emil Sajfutdinow, Artiom Łaguta czy Maciej Janowski znalazły swoje powody, by zacząć romansować nawet z ligą angielską. Bo gdzieś trzeba jeździć. Ceny wyznacza rynek, zatem potencjalnym zagrożeniem dla naszej ligi nie jest jej powiększenie, lecz nagłe urośnięcie w siłę żużlowych rozgrywek poza granicami kraju. Na co się kompletnie nie zanosi.

Po ewentualnym powiększeniu najlepszej ligi świata wciąż pozostałaby ona najbogatszą. Wciąż byłaby ziemią obiecaną dla żużlowego gatunku. Wypiąć się na PGE Ekstraligę to jak zakończyć karierę.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
- Dramat Andrzeja Szymańskiego. Oszukano go na zbiórce
Pedersen był w GKM-ie na promocyjnych warunkach. Dziwi, że nie chcieli go zostawić

Źródło artykułu: WP SportoweFakty