Czerwiec 2010 roku zmienił życie Kamila Cieślara o 180 stopni. Właśnie wtedy zawodnik uczestniczył w koszmarnej kraksie, po której doznał urazu rdzenia kręgowego i kurczowego porażenia kończyn dolnych. Od 13 lat przechodzi intensywną rehabilitację.
Mimo ciągłej pracy, niewiele się zmienia. Były żużlowiec nie załamuje jednak rąk i ciągle wierzy w lepsze jutro.
- Jeśli chodzi o mój stan zdrowia, to nie ma na co narzekać. Jestem świadomy tego, że są ludzie, którzy mają ciężej, więc zawsze patrzę optymistycznie na swój stan, w którym aktualnie się znajduje. Jeśli chodzi o poprawę... to oczywiście nigdy nie odpuszczam rehabilitacji i od 13 lat jest ona ciągła, ale postępy są na tę chwilę wręcz niewidoczne, co nie oznacza, że mam się poddawać - powiedział w najnowszej rozmowie z WP SportoweFakty.
Cieślar wyjaśnił nam również, że nie zamierza uczestniczyć w terapiach, które tak naprawdę niczego nie gwarantują.
- Nie chce być brany jako królik doświadczalny i pchać się w każdą metodę, która jest dostępna na rynku, ponieważ nic, ani nikt nie da mi 100 proc. pewności na udany zabieg, chociaż wiem, że w tym temacie dzieje się sporo... Mam nadzieję - i chyba nie tylko ja na tym świecie - że w końcu uda się skutecznie postawić nas na własne nogi - dodał.
Jak dziś wygląda jego codzienność? - Wstaję i od rana walczę o lepszy dzień, czyli ćwiczenia, praca, ćwiczenia oraz spędzanie jak najwięcej czasu z rodziną, ponieważ są to dla mnie rzeczy najważniejsze - zaznaczył.
20 kwietnia 2023 roku na świat przyszedł syn Kamila Cieślara. Antek dodaje mu energii do działania.
- Syn daje pozytywnego kopa od samego rana, więc oboje z żoną staramy się spędzać z nim cały czas i oboje padamy na koniec dnia, ale zdecydowanie warto się poświęcać dla codziennego uśmiechu - podkreślił były zawodnik.
Kamil Cieślar: Ta historia została zamknięta
W połowie pierwszej dekady XXI wieku Kamil Cieślar zachwycał na krajowych minitorach. Notował liczne sukcesy. Gdy tylko przeszedł na klasyczny owal, regularnie podkreślano, że jest zawodnikiem o ogromnym potencjale. Niestety, jego kariera została przerwana w bardzo brutalny sposób.
Dramatyczny wypadek pamięta bardzo dokładnie. - Pamiętam dokładnie każdy najmniejszy szczegół z tego dnia, ale szczerze mówią, coraz rzadziej wracam wspomnieniami do tego wydarzenia. Ta historia została zamknięta w mojej głowie. Zdarzył się wypadek, a tamtego dnia wiele rzeczy mogło wydarzyć się inaczej. Mogłem w ogóle nie wystartować w feralnych zawodach, bo taką opcję poważnie brałem pod uwagę. Do Częstochowy przyjechałem praktycznie wprost z turnieju w Pardubicach i długo wahałem się, czy w ogóle jest sens startować z marszu. Uznałem jednak, że warto się przejechać, bo szło mi coraz lepiej, a każde zawody to przecież dodatkowe doświadczenie - mówił nam w maju tego roku.
Do wypadku nie doszło z jego winy. - Kolega z zespołu Marcin Bubel jechał przede mną i na moment stracił panowanie nad motocyklem. Chciałem go ominąć, odprostowałem motocykl i przez to wjechałem z dużą prędkością w dmuchaną bandę. Miałem wtedy 18 lat - dodawał.
Zawodnik relacjonował, że krótko po upadku prosił mechaników, by... przygotowali motocykl do powtórki. Nie czuł się źle. Wielkie zdziwienie u Cieślara wywołała diagnoza lekarzy o złamanym kręgosłupie.
Po operacji nastroje były dobre. Zawodnik normalnie chodził. Tydzień po pierwszym zabiegu pojawił się jednak niepokojący sygnał.
- Dokładnie po tygodniu od pierwszej operacji poczułem jednak gigantyczny ból w okolicach klatki piersiowej. Czegoś takiego nie czułem nigdy wcześniej, ani nigdy później. Miałem wrażenie, że ktoś wbija mi nóż i jeszcze nim rusza. Pielęgniarki dawały mi kolejne leki przeciwbólowe, ale nic nie pomagało. Z godziny na godzinę traciłem czucie w nogach - podkreślał Cieślar.
Lekarze przyszli do niego dopiero o poranku. - Byłem wtedy po kilku godzinach walki z przeraźliwym bólem, na który nie działały żadne leki. Gdy lekarze zorientowali się, co się dzieje, niemal natychmiast zdecydowali się na kolejną operację. Tłumaczyli, że trzeba oczyścić jamę malacyjną. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, o co chodzi - kontynuował.
Kamil Cieślar nie ma najmniejszych wątpliwości. Twierdzi, że lekarze popełnili błąd.
- Już na stole operacyjnym okazało się, że na rdzeniu kręgowym powstał spory krwiak. Nie wiadomo, czy powstał w wyniku pozostawienia jakiejś części kręgosłupa po pierwszej operacji, ale to właśnie ten krwiak przez całą noc naciskał na moje nerwy. Gdyby lekarze wcześniej zdecydowali się na operację, to jestem przekonany, że do dziś mógłbym normalnie chodzić i wciąż kontynuowałbym karierę żużlową. Od 13 lat muszę żyć ze świadomością, że gdyby lekarze zachowali się lepiej, to nie jeździłbym na wózku inwalidzkim. To był ewidentny błąd lekarzy - podkreslał w rozmowie z WP SportoweFakty (czytaj więcej >>>).
Mateusz Domański, dziennikarz WP SportoweFakty
ZOBACZ WIDEO: Mistrz Polski "dostaje po pysku"?! Mocne słowa prezesa
Czytaj także:
> Podwędził motor, choć ledwo do niego dostawał. Po paliwo wracał na jednej nodze
> GKM oparł siłę na Australijczykach. Lidsey najbardziej elastyczny do jazdy parowej