Mateusz Domański, WP SportoweFakty: Chciałbym, żebyśmy trochę cofnęli się w czasie i wrócili do okresu pańskiej kariery. Który moment wspomina pan najlepiej?
Ryszard Franczyszyn, wieloletni zawodnik Stali Gorzów: Najlepiej wspominam lata 80. Wówczas zacząłem jeździć. W pierwszym sezonie zdobyłem Brązowy Kask, a po dwóch latach sięgnąłem po Srebrny Kask. Zaliczyłem też wyjazd do Nowej Zelandii.
A okres spędzony w Warszawie?
W Warszawie było dosyć fajnie, dosyć dobrze. Musiałem jednak dojeżdżać z Gorzowa do Warszawy na każdy mecz, a do tego wychodziły podróże na spotkania wyjazdowe. Wtedy prezesem był Władek Gollob. Tak szczerze mówiąc, to pieniądze za zdobyte punkty nie były za bardzo wypłacane. Później, już praktycznie w połowie sezonu, musiałem płacić ze swoich za każdy dojazd, ale i opony czy za wszelkie dbanie o sprzęt. Zaczęły się pożyczki, żeby móc jeździć, a po meczach pieniędzy nie było. Prezes mówił, że będą, ale się nie pokazały. Około 25 tysięcy złotych byłem w plecy.
Te pieniądze w końcu do pana dotarły?
Nie, nie odzyskałem ich.
Ale były jakieś próby czy też działania prawne?
Były próby, ale co z tego? Na drugi rok klub warszawski już się rozsypał. Powstało nowe stowarzyszenie pod inną nazwą. Próbowałem, ale tam praktycznie już nic nie było. Nawet traktora... Początkowo w Warszawie było fajnie, ale później układało się to coraz gorzej. Wszystkie mecze jednak odjechałem i wierzyłem w to, że może te pieniądze odzyskam. Tak się jednak nie stało.
Czy oprócz tego doświadczył pan jakichś równie nieciekawych sytuacji?
To był w zasadzie taki jeden incydent, choć Świętochłowice też troszeczkę mi nie zapłaciły. Tam dług wyniósł około 4 tys. zł. Tam była jednak taka dobra atmosfera, jeżeli chodzi o zawodników i niektórych działaczy, którzy byli w miarę konkretni. Tych pieniędzy jednak nie odzyskałem.
A może jakaś pozytywna anegdota, pozytywne wspomnienie...
Coś pozytywnego? Można przypomnieć to, jak zostałem wypożyczony do Gniezna. Stal Gorzów pozyskała Bajerskiego, więc dla mnie nie było miejsca. Trafiłem do Startu Gniezno. Właśnie ten klub bardzo dobrze wspominam. Byli bracia Fajferowie i Greg Hancock też wtedy w Gnieźnie jeździł. Jak działacze Startu przyjechali do mnie, by rozmawiać o wypożyczeniu, to od razu się zgodziłem. Nie było żadnych problemów z wypłatami za mecze. Atmosfera była dobra. Zorganizowali mi również 15-lecie startów na żużlu. To wspominam bardzo, bardzo pozytywnie. Dlatego szanuję ten klub.
Podjął pan pracę w Szwecji. Na czym ona polega?
Wszystko zaczęło się od tego, że gdy skończyłem karierę, to zacząłem trochę bawić się w mechanika i doradzać. Najpierw rozpocząłem współpracę z Robertem Flisem, a później kooperację zaproponował mi David Ruud. Tak przez 10 lat z nim przejeździłem - "mechanikowałem" przy nim. Był z tego bardzo zadowolony. Doradzałem mu i pomagałem w różnych aspektach. Dalej jesteśmy razem. Gdy już skończył karierę, to założył firmę budowlaną i zaproponował mi, żebym nauczył się tego fachu i pracował u niego. Trwam w tym do tej pory. Pracuję u niego i jest bardzo dobrze.
W 2019 roku pojawił się też wątek trenerski w Polonii Bydgoszcz. Jak ten temat się potoczył?
To było załatwione przez Kamila Brzozowskiego. On tam jeździł i zaproponował prezesowi Jerzemu Kanclerzowi, żebym ewentualnie zajął się młodzieżą. Porozmawialiśmy więc o tym, by tak się stało. W sprawie składu nie miałem zbyt wiele do powiedzenia. To był tylko temat młodzieży, ale wtedy, gdy ja tam trafiłem, mieli tylko trzech juniorów. Jeden był z Gorzowa i dwóch z Bydgoszczy.
Nie miałem za bardzo pola manewru, żeby coś zrobić, by było lepiej. Wcześniej Jacek Woźniak prowadził już młodych w szkółce, tam oczywiście był m.in. Wiktor Przyjemski. Między innymi on był jeszcze za młody, by jeździć na 500-tkach. Zbyt wielkiego manewru nie miałem, ale coś zaiskrzyło. Później jednak jakoś się to urwało i nie było kontaktu z prezesem Jerzym Kanclerzem. Teraz Polonia ma dosyć prężną młodzież. Angażuje się tam Jacek Woźniak i cały czas idą do przodu.
A miał pan może jakieś propozycje z innych klubów?
Raczej nie było takich tematów. Można powiedzieć jedynie, że na początku sezonu zamieniłem kilka zdań ze Stasiem Chomskim, ale nie doszło do konkretnych rozmów. A już miałem podjąć taką decyzję, by może nie wyjeżdżać do Szwecji i zająć się tym, co najlepiej umiem. Rozmawiałem też z prezesem Stali Gorzów, ale wyszło tak, że z Davidem miałem umowę, że raz jeszcze musiałem wyjechać.
W tej chwili przebywam w Szwecji, ale może jeszcze nawet w tym roku zapadnie jakaś decyzja... Ewentualnie może poszukam jakiegoś innego klubu. Oczywiście chciałbym pracować przede wszystkim w Stali Gorzów. To klub, w którym się wychowałem i jeździłem przez wiele lat. Ludzie mnie znają i szanują. Praca w tym klubie to jedno z moich marzeń.
Pan tej Stali Gorzów był bardzo wierny. Dziś tak oddanych żużlowców już praktycznie nie ma. To chyba dość smutne...
Tak można to ująć, ale wiadomo, że były inne czasy, jak ja zaczynałem w latach 80. Wówczas przejście do innego klubu było bardzo skomplikowane. Nie było też takiego czegoś, że podpisuje się kontrakt, który obowiązuje na rok, dwa lata czy pięć. Przejście do innego klubu nie było takie łatwe. Z drugiej strony, Gorzów Wlkp. zawsze był dla mnie moim miastem. Tutaj się wychowałem przy takich zawodnikach jak Boguś Nowak czy Edward Jancarz.
Powstała taka żużlowa gwardia i to nas trzymało. Nie myśleliśmy o tym, by szukać innego klubu. Może to był w jakiś sposób błąd - może gdzieś indziej byłoby lepiej, a może gorzej? Trudno powiedzieć. Ja przejeździłem tyle lat w Gorzowie i byłem oddany Stali. Spędziłem tam piękne chwile. W sumie na żużlu przejeździłem 20 lat. Cało i zdrowo. Zawsze był jakiś stres, ale teraz wszystko jest dobrze.
[b]Rozmawiał Mateusz Domański, dziennikarz WP SportoweFakty
[/b]
ZOBACZ WIDEO: Mistrz Polski "dostaje po pysku"?! Mocne słowa prezesa
[b]
[/b]
Czytaj także:
> Podwędził motor, choć ledwo do niego dostawał. Po paliwo wracał na jednej nodze
> Mistrz świata kontuzjowany. Czeka go wyścig z czasem