Urodził się 19 stycznie 1940 roku w Wilnie, a więc w czasach II Wojny Światowej. Miał trójkę rodzeństwa, samemu będąc najmłodszym. Po kilku latach wraz z rodziną został przesiedlony i ostatecznie trafił do Trójmiasta. Jego ojciec został cenionym witrażystą w Gdańsku.
Początki
On sam nie od zawsze marzył o zostaniu żużlowcem. Najpierw próbował swoich sił w piłce nożnej w barwach Lechii. Swoją prawdziwą pasję odkrył jednak w "czarnym sporcie". Po raz pierwszy na motocykl żużlowy wsiadł po ukończeniu 18. roku życia na treningu sekcji Neptun. Trzeba jednak zaznaczyć, że już wcześniej jeździł na motocrossie i był naprawdę niezły.
Władysław Kamrowski, a więc ówczesny trener Zbigniewa Podleckiego zauważył w nim ogromny talent. Początki nie były jednak łatwe. Musiał radzić sobie na jednym motocyklu, który często naprawiał. Zresztą być może dlatego, że równie często upadał na torze. Mimo wszystko nie poddawał się i z każdym dniem rozwijał swoje umiejętności.
ZOBACZ WIDEO: Ekspert nie ma wątpliwości. Ten klub spadnie z PGE Ekstraligi[url=/admin/wideo/47381]
[/url]
Debiut nastąpił 30 czerwca 1958 roku. LPŻ Neptun mierzył się ze Spartą II Wrocław. 18-letni wówczas zawodnik zdobył osiem punktów i ani razu nie przyjechał ostatni. Raz nawet wygrał. Trzecioligowe spotkanie z kolei oglądało 10 tysięcy kibiców. Jednakże nie zawsze było kolorowo. Pojawiały się również gwizdy, gdy po raz kolejny wyniki nie były najlepsze. W pierwszym sezonie ostatecznie wykręcił średnią 1,19 punktu na bieg.
Wielkie sukcesy
Z roku na rok jednak było coraz lepiej. W końcu stał się istotną postacią swojego klubu. Fuzja z Legią Warszawa pozwoliła klubowi znad morza startować na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. W 1960 roku wywalczył on nawet srebrny medal Drużynowych Mistrzostw Polski. W sezonie 1964 urodzony w Wilnie żużlowiec zdobywał już średnio 2,54 "oczka" na wyścig i był trzecim najlepszym zawodnikiem ligi.
Pojawiły się także pierwsze sukcesy na arenie międzynarodowej. W 1964 roku zakwalifikował się do finału Indywidualnych Mistrzostw Świata w Goeteborgu, w którym zajął 14. miejsce i zdobył trzy punkty. Wcześniej wygrał Finał Europejski. I to z kompletem "oczek". Wówczas za swoimi plecami pozostawił, chociażby Ove Fundina czy Borisa Samorodowa. Ten pierwszy był zresztą pod ogromnym wrażeniem jazdy naszego reprezentanta.
- Podlecki to pierwszy polski zawodnik, będący już teraz na poziomie światowej czołówki. Szkoda, że w turnieju wrocławskim nie startowali Anglicy. Doznaliby olbrzymiej porażki, takiej samej jak my. Podlecki to fenomen wielkiej klasy. Mogę się w tej chwili założyć o każde pieniądze, że w ciągu dwóch, trzech lat będzie on kandydatem do tytułu mistrza świata. Jest nim zresztą już dziś, ale potrzebuje trochę otrzaskania się na obcych torach w silnej stawce, aby mógł sięgnąć po najwyższy laur w żużlu - mówił po zawodach Szwed.
Indywidualnym mistrzem świata ostatecznie nie został, ale wraz z reprezentacją Polski na torze w Abensbergu sięgnął po tytuł drużynowych mistrzów świata w 1965 roku. Dwa lata później wywalczył z kadrą srebrny medal. Niestety kolejne sezony były już mniej udane z powodu kontuzji. Prawdziwa tragedia przyszła jednak dopiero w 1972 roku.
Wypadek
W sierpniu tamtego roku w czasie jazdy motocyklem ulicami Trójmiasta, Podlecki wpadł w poślizg i uderzył w krawężnik. Trafił do szpitala, gdzie przeszedł operację. Doznał kontuzji kręgosłupa i został sparaliżowany od pasa w dół. Gdy wszyscy dowiedzieli się o koszmarnym wypadku, byli w szoku. Ten do końca życia nie odzyskał sprawności, pomimo trudnej rehabilitacji.
- Nagle musiał ostro zahamować, poczuł ogromne uderzenie. Hamował, bo ktoś mu nagle wyskoczył na ulicę. Robił wszystko, by nie doszło do zderzenia. Upadł. Było ślisko, przez chwilę sunął po kostce mokrej o deszczu. Uderzył w krawężnik, zatrzymał się na przyulicznych słupkach. Nie mógł się ruszyć, podnieść - wspominała jego szwagierka Mirosława Pańkowska w książce "Asy Żużlowych Torów. Zbigniew Podlecki" autorstwa Tomasza Rosochackiego.
Na żużel się nie obraził. Mecze oglądał na pierwszym łuku stadionu w trabancie, który został przerobionym na potrzeby osób niepełnosprawnych. Ten pojazd był pewnego rodzaju znakiem rozpoznawczym legendy żużla. Zbigniew Podlecki zmarł po ciężkiej chorobie 8 stycznia 2009 roku. Kilka miesięcy później został patronem gdańskiego stadionu. W Gdańsku jest także ulica jego imienia i specjalny mural.
Czytaj także:
- Żużel. Rywalizacja z nim napędzała Taia Woffindena. "Chcieliśmy udowodnić sobie, że jesteśmy najlepsi"
- Lekarze odradzali mu kontynuowanie kariery. Mówili o "szaleństwie". Teraz przecierają oczy