"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Nie mam raczej w zwyczaju krytykować imprez takich jak telewizyjne gale podsumowujące plebiscyt na sportowca roku. Wiem, ile jest przy nich roboty, a efekt trudno przewidzieć. Raz wychodzą lepsze, raz gorsze, na co wpływ ma szereg czynników. Nie da się jednak ukryć, że tym razem przy co trzecim wyjściu i co trzeciej przemowie unosił się w powietrzu pierwiastek nie tylko zakłopotania, ale też zażenowania. No bo człowiek ma w sobie jednak coś takiego, co sprawia, że zawsze kibicuje tym, co wkraczają na scenę i stają sam na sam z publicznością. Chcemy, by wyszło ładnie, z klasą i akuratnie. Tym razem jakoś nie wychodziło.
Bartek Zmarzlik? To już obyty gość, akurat o jego występy w garniturze możemy być tak samo spokojni, jak o występy w kombinezonie. Jest naturszczykiem, zachowuje skromność i nie udaje kogoś, kim nie jest. Choć na salony się nie pcha, to potrafi się po nich poruszać.
ZOBACZ WIDEO Nowy kontrakt telewizyjny. Jaka stacja pokaże PGE Ekstraligę?
Wiecie, kto jeszcze był akuratny? Siatkarz, Aleksander Śliwka. A wiecie, dlaczego? Bo w ogóle nie mówił o sobie, lecz wyłącznie o całej dyscyplinie. I o wszystkich jej odmianach, plażowej nie wyłączając. Wchodził na tę scenę i czuł się jako ambasador nie swojego osobistego sukcesu, lecz całego siatkarskiego środowiska. No ale siatkówka to najbardziej zespołowy sport z zespołowych. Bo żeby zaatakować, trzeba najpierw rozegrać. A żeby rozegrać, trzeba najpierw przyjąć. A żeby przyjąć, przydałby się wcześniej co najmniej wyblok. I tak dalej, i tak dalej.
Śliwka nie zapomniał, rzecz jasna, o kibicach, których siatkówka ma wspaniałych i lojalnych. Podobnie jak żużel, o czym wszyscy wiemy. Dla speedwaya był to tak samo udany rok, jak pod siatką. Biało-Czerwoni zdobyli niemal wszystko, co tylko mogli, a sam Bartek sięgnął też przecież z kolegami po Drużynowy Puchar Świata, co nie wybrzmiało. No ale żużel nawet w wydaniu drużynowym pozostaje sportem wybitnie indywidualnym, a Zmarzlik nominowany został za czwarty indywidualny tytuł globalnego championa...
I mówcie, co chcecie, możecie mnie kategoryzować politycznie, ale zgrabnie wypadł też Adam Burak z Orlenu, w czym pomogła mu ta mała dziewczynka, wyjaśniając kwestię wyższości siatkówki nad lekką atletyką.
Przyznaję, że zmęczyły mnie już coroczne dyskusje o tym, "kto powinien" być wyżej, a kto "powinien być" niżej. Bo o tym decydują ludzie. Jeśli rzeczywiście decydują… Gdy odpowiadałem jeszcze za doroczny plebiscyt w Gazecie Wrocławskiej, zapis, że "decydują głosy Czytelników" uzupełniłem o stwierdzenie "i zdanie kapituły". Dzięki temu dopiskowi można było uniknąć konsternacji czy wręcz obciachu i żaden samozwańczy, acz bogato urodzony przedstawiciel jednej z odmian karate nie mógł wygrać kosztem np. wybitnego medalisty olimpijskiego.
Interdyscyplinarny Plebiscyt Przeglądu Sportowego to tak niewymierna konkurencja, że po prostu trzeba do niej podejść z dystansem. Choćby po to, by spróbować zrozumieć brak wśród nominowanych mistrza świata prestiżowej organizacji WBC, pięściarza Łukasza Różańskiego. Niemniej jestem zaskoczony, że Robert Lewandowski tak bardzo zalazł obserwatorom sportu i kibicom za skórę. Jestem też zniesmaczony mediami, które przy jego ocenach popadają ze skrajności w skrajność. Wystarczy, że nie trafi przez cały mecz do siatki i już czytamy w tytułach, że jego występ był żenujący, wstydliwy, koszmarny, kompromitujący… A gdy trzy dni później trafi, staje się bohaterem Barcelony i znów jednym z najlepszych graczy na świecie.
Nigdy przed Lewandowskim, w całej, powiedzmy, stuletniej historii sportu nie mieliśmy ani króla strzelców ligi niemieckiej, ani hiszpańskiej. I niewielki jest procent prawdopodobieństwa, że mieć znów będziemy. A jednak co rusz deprecjonujemy i poniżamy rodaka, który przerósł cały nasz futbol o trzy głowy. Może gdyby ustrzelił jakiegoś hat-tricka w ostatnim tygodniu, znów byłby w naszych oczach bohaterem. W każdym razie ja wciąż mu kibicuję i wyglądam skrajnie chwalebnych nagłówków po kolejnych meczach Barcelony. Choćby dlatego, by Niemcy z Monachium jeszcze bardziej go po latach docenili, a nie zacierali ręce, że oddali w optymalnym momencie, wyciskając wcześniej z Polaka wszystko, co najlepsze.
Pewnie, że jest też Lewandowski twarzą upadłej kadry. Czy jednak nagle stał się aż tak antypatyczny, że za nic mamy mistrzostwo Hiszpanii i tytuł króla strzelców La Liga? Nie twierdzę, że Lewy "powinien być" wyżej. Patrząc jednak, jak brutalnie się z nim obchodzimy, dochodzę do wniosku, że to z naszej strony bluźnierstwo.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Chcieli go wypisać ze szpitala. Lekarz zrobił awanturę i go uratował
- Jeździł na żużlu mimo braku oka. Niektórzy bali się z nim startować