Żużel. Zbigniew Fiałkowski odsłania kulisy skandalu w Krośnie. "Zrobili ze mnie kozła ofiarnego"

- Klub z Krosna dokonał sabotażu, do tego doszedł brak możliwości przełożenia zawodów, a ze mnie robi się kozła ofiarnego skandalu podczas finału IMP w Krośnie - mówi w wywiadzie dla WP SportoweFakty były wiceprzewodniczący GKSŻ Zbigniew Fiałkowski.

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski
Zbigniew Fiałkowski i tor w Krośnie trzy dni przed finałem IMP WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Zbigniew Fiałkowski i tor w Krośnie trzy dni przed finałem IMP
Przypomnijmy, czego dotyczy cała sytuacja. Ubiegłoroczny finał IMP w Krośnie zakończył się skandalem, o którym było głośno jeszcze przez wiele miesięcy. Zawodów mimo dogodnych warunków atmosferycznych nie udało odjechać się zarówno w niedzielę 30 lipca, jak i dzień później. Kibice byli oburzeni, bo wielu z nich, żeby pojawić się na stadionie, musiało pokonać setki kilometrów. Główna Komisja Sportu Żużlowego i Polski Związek Motorowy bardzo długo nie zabierali głosu w tej sprawie. Ostatecznie turniej został przeniesiony do Łodzi.

Dodajmy, że skandaliczne wydarzenia z Krosna przyćmiły wtedy wielki sukces żużlowej reprezentacji Polski, która we Wrocławiu zwyciężyła w Drużynowym Pucharze Świata.

Pod koniec grudnia głos w sprawie finału IMP zabrał prezes Polskiego Związku Motorowego Michał Sikora, który przeprosił kibiców i dodał, że wnioski zostaną wyciągnięte, a "pewnych osób i podmiotów przy organizacji finałów IMP już nie będzie". W ten sposób Sikora wywołał do tablicy byłego wiceprzewodniczącego GKSŻ Zbigniewa Fiałkowskiego, który podczas pamiętnych zawodów pełnił funkcję przewodniczącego Jury.

ZOBACZ WIDEO To było kluczowe. Fredrik Lindgren zdradził czynnik, który pozwolił mu wrócić do wysokiej formy

Nazwisko Fiałkowskiego z ust Sikory wprawdzie nie padło, ale były działacz poczuł się dotknięty słowami prezesa PZM i postanowił wrócić do wydarzeń z Krosna.

Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Dlaczego ostatecznie zdecydował się pan opowiedzieć o kulisach finału IMP w Krośnie?

Zbigniew Fiałkowski, były wiceprzewodniczący GKSŻ: Biłem się z myślami, czy po takim czasie ma to jeszcze sens. Długo się nad tym zastanawiałem, ale moje wszystkie wątpliwości rozwiał Michał Sikora, który pod koniec ubiegłego roku udzielił wam wywiadu. Prezes Polskiego Związku Motorowego powiedział, że pewnych ludzi przy organizacji finałów IMP już nie będzie. Moje nazwisko wprawdzie nie padło, ale aluzja do mojej osoby była tak czytelna, że nie ma sensu nikomu mydlić oczu.

Pan prezes mówił o mnie i dlatego postanowiłem zabrać głos. W pewnym sensie Michał Sikora zapalił mi zielone światło i zaprosił pod taśmę. Nadszedł zatem najwyższy czas, by kibice poznali wszystkie okoliczności tamtych wydarzeń, bo robienie ze mnie kozła ofiarnego jest już naprawdę meczące i żenujące.

Dlaczego zatem finał w Krośnie zakończył się skandalem na całą Polskę?

Przede wszystkim doszło do sabotażu ze strony klubu z Krosna, na co są dowody w postaci maili, zdjęć i filmów. Zaznaczam, że wszystkiego można było uniknąć, gdyby zawody zostały przełożone z odpowiednim wyprzedzeniem. Istotne w tej sprawie jest również zachowanie zawodników, na czele z Bartoszem Zmarzlikiem i Dominikiem Kuberą, którzy najpierw podali rękę przewodniczącemu GKSŻ, a później wycofali się ze wszystkich ustaleń. Wreszcie kibice powinni mieć świadomość, że ponad połowa odszkodowania, które ma zapłacić telewizji Canal+ Polski Związek Motorowy, w pewnym sensie pójdzie na ten cel z kieszeni mojej i mojego kolegi.

Poruszył pan wiele istotnych wątków. Zacznijmy od stanu toru. Na czym miał polegać sabotaż ze strony Cellfast Wilków Krosno, o którym pan przed chwilą wspomniał?

Zacznijmy od tego, że wraz z Krzysztofem Okupskim doskonale znaliśmy specyfikę toru w Krośnie. Obserwowaliśmy uważnie, jakie prace były na nim prowadzone. Byliśmy gotowi na wyzwanie, które nas czekało. W przeszłości współpracowaliśmy z byłym toromistrzem Michałem i nikt nie miał uwag do naszych działań, kiedy to przygotowaliśmy tor na IMP w 2022 roku. Gdy klub z Krosna awansował do PGE Ekstraligi, to jako GKSŻ nie mieliśmy już dostępu do kamery z podglądem na tor. Wszystko śledziłem w telewizji i w mojej ocenie spotkania z zespołami z Torunia, Grudziądza i Gorzowa w ogóle nie powinny zostać rozegrane. Nawierzchnia była fatalna, ale PGE Ekstraliga długo nie reagowała. Już wtedy klub z Krosna powinien dostać wyraźny sygnał, że ma miesiąc na zrobienie porządku. Tak się jednak nie stało.

Byliśmy jednak spokojni, bo trzy, cztery tygodnie po spotkaniu z ebut.pl Stalą tor został ułożony w sposób prawidłowy. Postanowiłem jednak zachować ostrożność i dlatego 21 lipca wysłałem do prezesa Wilków maila z informacją, że proszę o przygotowanie nawierzchni jak do meczu zagrożonego. Zaleciłem, by nie wykonywać żadnych prac ze względu na możliwe intensywne opady deszczu.

Treść tego maila można zobaczyć poniżej:

Co działo się później?

24 lipca w godzinach wieczornych otrzymałem pierwsze zdjęcia toru w Krośnie. Wszystko wskazywało na to, że nawierzchnia została starannie ubita. Może nie był to ideał, ale nie było też powodów do paniki. Nasz synoptyk Paweł cały czas ostrzegał , że możliwe są duże opady. Te prognozy się niestety sprawdziły. Jeżeli podliczymy sumę opadów od poniedziałkowej nocy do czwartkowego poranka, czyli przez 55 godzin, to okaże się, że na każdy metr spadło 49,7 litra wody, co stanowi 48 proc. normy miesięcznej. To dobitnie pokazuje, z czym mieliśmy do czynienia. Dodam, że po ustąpieniu deszczu pogoda nie pomagała, bo temperatura średnia dobowa wynosiła 17,9 stopnia, a średnia wilgotność powietrza 82,9 proc. W takich warunkach odparowywanie wody z gleby wynosi poniżej czterech litrów na dobę.

W związku z tym już 24 lipca poprosiłem mojego znajomego z Krosna, by co godzinę podjeżdżał na stadion i robił zdjęcia, jeśli będą prowadzone jakieś prace. Dwa dni później otrzymałem od niego bardzo niepokojące materiały. Okazało się, że na tor w godzinach porannych, a więc przed największymi opadami, wjechał sprzęt, który zbronował go na głębokość około 30, może 40 centymetrów. Około godziny 13:00 tuż przed największymi opadami deszczu zaczęto nawierzchnię bardzo niechlujnie ubijać.

Zdjęcia toru w Krośnie wykonane w poniedziałek 24 lipca:
Zdjęcia toru w Krośnie wykonane w środę 26 lipca ok. godz. 10:
Zdjęcia toru w Krośnie wykonane w środę 26 lipca ok. godz. 14:
Zdjęcia toru w Krośnie wykonane w czwartek 27 lipca:

Co pan wtedy zrobił?

Opisałem całą sytuację, załączyłem materiał zdjęciowy i przesłałem go do Piotra Szymańskiego oraz Macieja Polnego. Miało to miejsce około godziny 16:00. Tekst mojego maila uzgodniony z Leszkiem Demskim i Krzysztofem Okupskim można zobaczyć poniżej.

Wiedział pan, że stan toru jest fatalny. Miał pan materiały, a teraz opowiada pan o sabotażu. Mam zatem proste pytanie. Dlaczego zawody nie zostały przełożone już wtedy na inny termin? Przecież jedna oczywista decyzja mogła sprawić, że nie byłoby całego skandalu i zniweczenia sukcesu, który reprezentacja Polski osiągnęła w Drużynowym Pucharze Świata.

Proponowałem to. Taka sugestia padła z mojej strony w rozmowach z przewodniczącym GKSŻ i Maciejem Polnym. Zasugerowałem nawet termin 14 sierpnia, ale w odpowiedzi usłyszałem, że nie ma takiej możliwości. Dzień po otrzymaniu niepokojących zdjęć pojawiliśmy się na stadionie wraz z Krzysztofem Okupskim. To, co zobaczyliśmy, trudno nawet opisać słowami. To było jedno wielkie błoto z zapchanym odwodnieniem liniowym. Wszystko można zobaczyć na zdjęciach. Dziś z perspektywy czasu żałuję , ze nie spakowałem się i nie wróciłem do domu. Zareagowałem ambicjonalnie, że podołam zrealizować plan doprowadzenia toru do regulaminowego, idealnego stanu dla zawodników, jak to miało miejsce w przeszłości na innych obiektach.

Jakie działania ostatecznie podjęliście?

Mieliśmy trzy wyjścia. Pierwszym było natychmiastowe przełożenie zawodów, na co nie było zgody. Można było również przekazać klubowi z Krosna polecenie na piśmie, że mają czas do soboty, by doprowadzić tor do regulaminowego stanu. Wtedy jednak zapewne pojawiłby się zarzuty, po co pojechali tam Fiałkowski z Okupskim. Trzecią opcją było podjęcie wspólnych działań z toromistrzem i kierownikiem zawodów, by uratować turniej.

Wybraliście trzecią opcję. Jak wyglądała zatem współpraca z toromistrzem i kierownikiem zawodów?

Jeśli chodzi o współpracę z toromistrzem Grzegorzem Węglarzem, to nazwałbym ją szorstką. Mieliśmy jednak wspólny cel, którym było zrobienie toru z tego bagna, które zastaliśmy. Dołączył do nas też jeden ze sponsorów klubu, który włożył wiele wysiłku, by nam pomóc. Z tego miejsca serdecznie mu dziękuję, bo jego zaangażowanie było ogromne. Pracowaliśmy wszyscy po kilkanaście godzin dziennie. Już w piątek udało nam się wyczyścić całe odwodnienie liniowe, które było kompletnie zapchane. Pomogła w tym jedna z firm.

Niestety, w sobotę podczas pierwszego posiedzenia Jury tor nie był nadal regulaminowy. Mieliśmy problemy z pierwszym polem startowym i nawierzchnią na około jeden metr od krawężnika. Postanowiliśmy jeszcze raz zbronować i osuszyć ten pas. W niedzielę na stadionie było już całe jury zawodów. Około 17:00 doszło do inspekcji całego Jury, w której uczestniczył również obserwator GKSŻ Leszek Demski. Po jej zakończeniu ogłosiliśmy, że tor nie jest idealny, ale regulaminowy.

Na czym konkretnie polegał problem z torem?

Pierwsze pole nadal nie było doskonałe, bo było nieco bardziej przyczepne od pozostałych, a na wyjściu z pierwszego łuku, gdzieś metr od krawężnika też było nieco przyczepniej. Dodam, że już wtedy część zawodników była negatywnie nastawiona do jazdy. Dla przykładu Dominik Kubera robił zdjęcia tylko tego jednego miejsca.

Czy zawodnicy już wtedy mówili, że na takim torze nie pojadą?

Podczas rozmów indywidualnych zawodnicy mówili, że tor nie jest łatwy, ale pojadą. Większość z nich była przebrana i gotowa do startu. O 19:00 sędzia Krzysztof Meyze miał udać się na wieżyczkę, ale zawodnicy odmówili jazdy. Wtedy pojawił się nawet pomysł, by nie ulegać presji ze strony żużlowców i włączyć zielone światło, co oznaczałoby początek rywalizacji. Ostatecznie postanowiono jednak, że nie będziemy nakręcać złej atmosfery i odstąpiono od takiego ruchu. Odbyliśmy z żużlowcami jeszcze jedno spotkanie i zapadła decyzja o ponownym zbronowaniu i ułożenie toru, a także przełożeniu zawodów na poniedziałek. Telewizja Canal+ wyraziła na to zgodę.

Kiedy zakończyły się prace na torze i co działo się później?

Prace na torze trwały do drugiej w nocy. Dodam, że następnego dnia zawodnicy nie pojawili się na stadionie, mimo że tor był gotowy do południa. Nieco później na obiekt przyjechali Bartosz Zmarzlik i Dominik Kubera. Znowu powtórzyli, że nawierzchnia jest niebezpieczna. Otrzymali propozycję odjechania próby toru, ale odmówili. Wtedy pojawił się pomysł, by test przeprowadził Marko Lewiszyn. I ten test wypadł dobrze.

Zapomina pan jednak, że inni zawodnicy mocno kwestionowali próbę toru w wykonaniu Marko Lewiszyna. Padały argumenty, że zawodnik jechał na starej oponie i wybierał wygodne ścieżki. Ich zdaniem ten test nawierzchni niczego nie dowodził.

Na początku zawodnicy w ogóle nie podnosili takich argumentów. Ich wersja zmieniła się nagle. Zaczęli o tym mówić dopiero później. Nie wie pan zapewne, że uzgodniliśmy z Lewiszynem, żeby nie omijał żadnych miejsc i wjeżdżał również w te uznawane przez niektórych za bardzo niebezpieczne. Po zakończeniu próby toru Jury Zawodów, przewodniczący Piotr Szymański i obserwator Leszek Demski spotkali się z Lewiszynem, a także Zmarzlikiem i Kuberą, by omówić jego odczucia z jazdy.

Zawodnik z Krosna przekazał, że nawierzchnia jest w porządku. Wskazał, że są na niej wprawdzie pojedyncze miejsca o innej przyczepności, ale dodał, że nie stanowiły one dla niego problemu, bo dobrze zna ten obiekt. Poza tym Lewiszyn podkreślał, że wiele razy rywalizował już w gorszych warunkach. Zapewniliśmy wtedy zawodników, że w przypadku pogorszenia stanu toru jesteśmy gotowi na częstsze równania, a nawet na wcześniejsze zakończenie turnieju.

Co to znaczy, że zawodnicy zmieniali wersję? Proszę o konkrety, bo ja pamiętam, że próba toru w wykonaniu Lewiszyna była przez nich od początku kwestionowana.

Jest pan w błędzie. Po długiej rozmowie, do której doszło po wspomnianej próbie toru z udziałem Ukraińca, zarówno Dominik Kubera, jak i Bartosz Zmarzlik podali sobie ręce z Piotrem Szymańskim. Wtedy nikt nie mówił nic o starej oponie. Nie było żadnego kwestionowania sensu jazdy Lewiszyna. Żużlowcy powiedzieli, że wystartują w zawodach, po czym każdy wrócił do swoich zajęć. W biurze zawodów zaczęli pojawiać się kolejni zawodnicy, którzy dostarczali dokumenty zgłoszeniowe. Nauczony dniem poprzednim zapytałem jednak Piotra Szymańskiego, czy ma plan B, jeśli żużlowcy znowu zmienią zdanie.

Odpowiedział, że nie ma planu, ale zasugerował, bym przygotował oświadczenia o odmowie startu, co zresztą uczyniłem. Te druki pozostały niepodpisane. Później okazało się, że moje obawy były uzasadnione. Zawodnicy już przed próbą toru, o którą ich prosiliśmy, odmawiali jazdy. Próba toru się odbyła. Kibice zapewne doskonale pamiętają, jak wyglądała. Sześciu żużlowców jechało normalnie z gazem, a reszta symulowała jazdę. Dopiero wtedy zaczęły pojawiać się też sugestie, że wcześniejszych testów Marko Lewiszyna nie można brać pod uwagę, bo jechał na starej oponie, bo jeździł po zewnętrznej itd.

Jak w takim razie odbiera pan zmianę wersji ze strony zawodników?

Dla mnie to było szukanie argumentów na siłę. Wcześniej nikt takich kwestii nie podnosił. Wersja zawodników zmieniła się w mgnieniu oka. Do dziś nie wiem, co spowodowało, że młodsi, w odróżnieniu od tych starszych, jechali płynnie i nie zamykali gazu. Zapewniam, że spędziłem na przygotowaniu torów żużlowych wiele lat. Widziałem różne rzeczy. Obserwowałem tych samych żużlowców, którzy jeździli na ekstremalnie niebezpiecznych nawierzchniach, znacznie gorszych niż w Krośnie.

Nie uważa pan, że zrzucanie winy na zawodników jest słabe?

Ja tego wcale nie robię. Powiedziałem przecież panu, że na skandal w Krośnie złożyło się wiele czynników. Zwróciłem też uwagę, że wersja zawodników się zmieniała, ale nie uważam, że to oni są wszystkiemu winni. Nie zachowuję się zatem tak, jak inni, którzy zrzucają całą winę na mnie. Moim zdaniem w Krośnie było zdecydowanie za dużo złych emocji oraz brakowało chęci porozumienia. Dodam, że do dziś nie została przeprowadzona weryfikacja tych zawodów. Wszystko zaczęło w środę od niepotrzebnych prac na torze. Nawet nie wiadomo, kto wydał takie polecenie. Później błędem było to, że nie doszło do przełożenia finału. Chciałbym też przypomnieć, że prezes Wilków w wywiadzie mówił, że klub nie ma nic do ukrycia, a na stadionie jest monitoring i on chętnie go udostępni.

Udostępnił?

2 sierpnia wysłałem do Grzegorza Leśniaka pismo z prośbą o udostępnienie monitoringu od 24 lipca. Dostarczone nagranie nie jest jednak kompletne. Dziwnym trafem zaczyna się ono od środy 26 lipca, a dokładniej od momentu, kiedy zakończyło się głębokie bronowanie toru. Przypadek? Nie sądzę.

Powiedział pan również o pieniądzach. Co to znaczy, że ponad połowa kwoty na odszkodowanie dla telewizji będzie pochodzić z kieszeni pana i kolegi.

Pomiędzy mną a Polskim Związkiem Motorowym była niepisana, ustna umowa, że wraz z kolegą, który nie chce, by podawać jego nazwisko, otrzymamy po 50 tysięcy złotych. To była forma prowizji za sprzedaż praw reklamowych IMP na lata 2023 - 2025 wypłacana po każdych zawodach . Teraz już wiem, że nasza umowa nie zostanie zrealizowana. Część kibiców zapewne się z tego ucieszy, bo przecież Fiałkowski dostał po kieszeni. I w porządku. Nikomu nie zamierzam odbierać tej radości. Warto jednak, by kibice w całej Polsce znali wszystkie okoliczności wydarzeń, do których doszło w Krośnie. Jeszcze raz powtarzam, że zrobiono ze mnie kozła ofiarnego. Długo to tolerowałem, ale wywiad prezesa Michały Sikory przelał czarę goryczy.

Zawody w Krośnie nie odbyły się, bo doszło do sabotażu. Później decyzyjne osoby, mimo moich sugestii, nie chciały ich przełożyć. Na końcu wreszcie zawodnicy zmienili wcześniejsze ustalenia. To pokazuje, że problem był złożony. Nie mogę zatem pozwalać, by dłużej mnie oczerniano. W przeszłości wraz z Krzysztofem Okupskim przygotowaliśmy w ciągu dwóch lat osiem torów do imprez indywidualnych. W wielu przypadkach byliśmy chwaleni za uratowanie turniejów, kiedy szanse na ich rozegranie były znikome. Przykładem niech będzie finał Złotego Kasku w Opolu w 2023 roku. Nagle niektórzy ludzie o tym zapomnieli, odwrócili się plecami. Wyparowały im też z głowy wszystkie okoliczności wydarzeń w Krośnie. Wreszcie postanowili zrzucić całą winę na mnie. Wystarczy już tego opluwania.

*****

Michał Sikora przekazał nam, że nie chce odnosić się do słów Zbigniewa Fiałkowskiego. Jednocześnie zaznaczył, że ze swojej strony zamknął temat wywiadem, którego udzielił portalowi WP SportoweFakty w grudniu 2023 roku.

Głos w tej sprawie w rozmowie z WP SportoweFakty zabrał Piotr Szymański, do niedawna przewodniczący GKSŻ. Czy rzeczywiście już 26 lipca propozycję zmianę terminu finału IMP? Jego odpowiedź dostępna jest TUTAJ.

Skontaktowaliśmy się także z prezesem Cellfast Wilków Krosno Grzegorzem Leśniakiem, który odniósł się do zarzutów Zbigniewa Fiałkowskiego. Całe oświadczenie dostępne jest TUTAJ.

Zobacz także:
Znana firma chciała zapłacić więcej za prawa do ligi

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×