Andrzej Lebiediew w minionych rozgrywkach PGE Ekstraligi okazał się 28. najskuteczniejszym zawodnikiem. Zakończył je ze średnią 1.697. W szczerej rozmowie z nami przyznaje, że jego cele są znacznie wyższe i przeszedł długą drogę.
***
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Po kilku udanych sezonach w Krośnie przenosi się pan do Leszna. Fogo Unia jest przez niektórych skazywana na spadek, a na pewno prędzej na walkę o utrzymanie niż złoty medal. Przed waszym zespołem trudne zadanie.
Andrzej Lebiediew, żużlowiec Fogo Unii Leszno: Jazda w PGE Ekstralidze to przede wszystkim wielkie wyzwania. Najlepsze zespoły w Polsce i najmocniejsza dywizja na świecie. Nie powiem, że zawalczymy o mistrzostwo. Niemniej w naszej sytuacji nic nie jest przesądzone. Cel minimum to play-offy. One rządzą się swoimi prawami. Co do opinii ekspertów, przyzwyczaiłem się do nich dawno. Nie zawracam sobie tym głowy. Każdy może sądzić o naszej drużynie co tylko zechce.
Na którym miejscu umieściłby pan Fogo Unię Leszno w hierarchii? Na razie naturalnie oceniając tylko papier.
Na pewno widzę nas wśród sześciu najlepszych drużyn. Czuję, że z każdym meczem będziemy rośli w siłę. Zespół nie został zbudowany na nowo. Dokonano kosmetycznych korekt, między innymi sprowadzając mnie. Zrobię wszystko, by być tym brakującym ogniwem z poprzedniego sezonu.
ZOBACZ WIDEO: Wyjątkowe podejście Jacka Holdera. "Uwielbiam je"
Więc absolutnie nie mógłby pan nazwać Unii najsłabszą drużyną.
Wierzę w siebie i swoich kolegów. Widzę, co robimy na torze, jakim sprzętem dysponujemy. Nasza formacja na pewno nie jest najsłabsza.
Niedawny jeszcze kapitan Wilków wchodzi tym razem jako zwykły zawodnik do dość już zżytej drużyny. Trudno się odnaleźć w nowych warunkach?
Czuję się dobrze. Zawsze jestem dobrym duchem drużyny. Raczej nikt nie nazwałby mnie człowiekiem konfliktowym. Staram się być pomocny i życzliwy wobec kolegów. Nic się nie zmieniło. Nie ciążyła na mnie presja bycia kapitanem. Funkcjonując w Lesznie, od początku czuję, że mamy team spirit. A to, czy jestem tylko jednym z zawodników, czy też kapitanem nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Dalej będę tak samo zaangażowany. Jeśli ktoś mnie poprosi o pomoc, na pewno ją otrzyma.
Zatem proces aklimatyzacji już za panem.
Jeśli w ogóle taki musiał mieć miejsce. Zarówno Janusz Kołodziej, Bartek Smektała, Zengi (przyp. red. mowa o Grzegorzu Zengocie), jak i młodzi chłopacy są naprawdę sympatyczni. Niektóre drużyny to zlepki indywidualności, u nas jest inaczej. Panuje życzliwość. Nie miałem żadnych problemów, żeby się z kimś dogadać. Czuję się jakbym jeździł tutaj parę ładnych lat. Nikt nie pozwolił, bym odniósł wrażenie, że jestem nowy, muszę komuś coś udowodnić, a sobie wywalczyć. Reasumując, pełen profesjonalizm, za który wszystkim dziękuję.
Wszyscy pamiętamy pana feralny defekt sprzed roku. Nie zmienia to faktu, że występ wyjąwszy pechowy incydent był świetny, a przecież debiutancki w minionym sezonie. Wychodzi na to, że lubi pan leszczyński owal.
Zawsze tak było. Od najmłodszych lat czułem się na nim swobodnie. Jest szeroko, trajektoria mi odpowiada. Można jeździć szybko. Miałem okazję tu startować w zawodach indywidualnych, drużynowych, jak i trenować. Bardzo się cieszę, że Leszno jest moim nowym domem. Tor pozwala na wiele i zrobię wszystko, by to wykorzystać.
W ostatnich latach jednak pojawiły się kontrowersje. Nie wszystkim odpowiadała nawierzchnia.
To problem, który mnie nie dotyczył. Czasami prawda leży pośrodku albo każdy ma swoją rację. Nie wiem, czy coś było na rzeczy, a jeśli tak, to nie znam przyczyn. Wiem natomiast, że na razie wszystko jest w porządku. Mamy świetnych fachowców, którzy potrafią stworzyć nam odpowiednie warunki. Interesuje mnie to, co jest teraz. Rafał Okoniewski wraz ze sztabem ułożyli tor w inny sposób, w pewnym sensie na nowo. Trzeba się go nauczyć i jechać jak najlepiej się da.
Trener Rafał Okoniewski jest w podobnej sytuacji do pana. Przejmuje zespół po wielu latach dowodzenia przez Piotra Barona. Wywołał na panu pozytywne wrażenie? Na pewno pamiętacie się jeszcze z toru.
Jeździliśmy bardzo dużo. Wygrywałem wiele razy, jak i przegrywałem wiele razy. Był znakomitym startowcem...
Podobno świetnie zna się na sprzęcie.
Też. Ma czujne oko. Umie wychwycić wiele rzeczy z toru i błyskawicznie zareagować. Zakończył karierę niedawno, raptem w 2020 roku. Zna się na nowoczesnym żużlu, bo był czynnym zawodnikiem. Wie jak ustawić sprzęt, a potem jak go wykorzystać. Po zakończeniu kariery nie odciął się od żużla. Doradzał Betard Sparcie Wrocław, czy też Szymonowi Szlauderbachowi.
W skrócie - właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Tak to widzę. Nadajemy na tych samych falach. Jest młody i wciąż można uznawać go za czynnego sportowca. Szlifuje formę razem z nami. Uczestnicy w porannych rozruchach, nie przygląda się wszystkiemu z kanapy albo nie stoi nad nami z gwizdkiem. Sportowcy ekstremalni, nawet emerytowani, wciąż mają w sobie dziecięcą radość. Rafał nie jest wyjątkiem. Nie zapomniał, jak się jeździ.
Czyli, mówiąc kolokwialnie, trener Okoniewski jeszcze strzeliłby spod taśmy niejednego zawodnika ?
Tak mi się wydaje. Może będzie okazja, żeby się sprawdzić.
Za panem przyzwoity sezon. Średnia zbliżona do 1.7. Rok trudny, ale chyba udany. To nie było pana pierwsze podejście do PGE Ekstraligi, jednak tym razem okazało się udane.
Nie wiem, komu udawało się w XXI wieku tyle razy wstawać z kolan, wracać, otrzepywać się i próbować swoich sił na nowo...
Grzegorzowi Zengocie.
Tylko to trochę inny przypadek. Przed Zengim czapki z głów, natomiast ja wracałem do elity trzeci albo czwarty raz. Musiałem się napocić, żeby udowodnić swoją wartość. Myślę, że wielu zawodników na moim miejscu by się poddało. W ostatnich latach właściwie cały czas kończyłem pierwszoligowe rozgrywki w czołowej piątce najskuteczniejszych żużlowców, ale brakowało ośrodka, który wyciągnąłby do mnie rękę i zaryzykował.
Ostatecznie po długiej rozłące wróciłem i się udało. Musiałem poznać tory na nowo. Na przykład jak przyjechałem do Gorzowa, to nie wiedziałem, z której strony mogę wjechać do parku maszyn. Żartobliwie mogę rzec, że teraz tam trafię. Analogicznie jest w przypadku ścieżek. Wiem, którędy jeździć. Wszędzie.
Jakie emocje towarzyszyły poprzedniemu sezonowi?
Analizując moją indywidualną postawę, wielka ulga. Udowodniłem, że jestem w stanie rywalizować w PGE Ekstralidze i wygrywać z każdym. Nie boję się opinii samozwańczych ekspertów, kanapowych, obserwujących żużel z boku. To daje mi największą radość, jak i fakt, że nigdy nie odpuściłem i zawsze robiłem swoje. Żyję marzeniami. Cieszę się tym, co robię. Dla mnie to nie jest biznes tylko wielka frajda.
Dużo pan eksperymentuje ze sprzętem na etapie przygotowań?
Wydałem tyle, ile mogłem. Nie oszczędzam na silnikach, ani innych częściach. Nie powiedziałbym natomiast, że dużo eksperymentuję. Na to stać nielicznych, ze ścisłego światowego topu. Oni mogą kupić jakiś silnik, zaryzykować. Ja muszę dążyć do perfekcji, ale w oparciu o sprawdzone fundamenty. Gdybym mógł, chętnie bym posprawdzał różne rzeczy. Kto wie, może przyjdzie czas? Na pewno to jeden z moich celów. Nie brak mi pomysłów, tylko środków na koncie. Wolę nie ryzykować, więc eksperymenty zostawiam bardziej zamożnym kolegom.
Jaka średnia pana zadowoli?
Chcę zrobić krok do przodu. Fajnie gdyby dwójeczka pojawiła się przed kropką. Trzeba jednak pamiętać, że liczby nie jadą. Niektórzy nabijają średnią meczami domowymi, a na wyjazdach prawie nie pojawiają się na torze. Jest także średnia meczowa. Statystyki nie są w tym wszystkim najważniejsze.
A jeszcze inni symulują defekty, nie wytykamy palcami. Kroczek do przodu to będzie także średnia 1.8. Takowa pana zadowoli?
Za mały kroczek do przodu. Chociaż, tak jak mówię, można mieć średnią 1.8, a być ważniejszym zawodnikiem dla zespołu niż zawodnik z innej drużyny, legitymujący się taką samą. Mierzę wysoko, a 1.8 to tylko kosmetyczna poprawa.
Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Kto nie poznał Czugunowa
- Michael Jepsen Jensen o celach na sezon