W sobotę 6 kwietnia na grudziądzkim torze odbył się Wielki Finał Drużynowych Mistrzostw Europy. Polacy zdobyli w nich 51 z 60 możliwych punktów i pewnie sięgnęli po złoto, już trzeci raz z rzędu. Srebro przypadło Danii, a brąz Szwecji (więcej TUTAJ).
Warto dodać, że reprezentacja z kraju Hamleta wywalczyła 35 "oczek". Patrząc na samą punktację, wydaje się, że Biało-Czerwoni nawet przez chwilę nie musieli czuć się zagrożeni utratą prowadzenia. Rafał Dobrucki przekonuje jednak, że tryumf wcale nie był taki pewny przez cały czas trwania imprezy.
- Zawody przebiegały nam zgodnie z planem, jednak w międzyczasie nie mogło być mowy o dekoncentracji. W takich zawodach jak te wystarczy jeden defekt czy taśma, żeby stracić wypracowaną wcześniej przewagę. Mimo że turniej wyglądał dla nas łatwo i tak może wynikać z programu, to musieliśmy być cały czas skupieni - powiedział trener naszej reprezentacji w rozmowie z ekstraliga.pl.
ZOBACZ WIDEO: "Biorę na siebie". Kacper Woryna o słabszej formie w sezonie 2023
Jednym z powodów, przez które Dobrucki miał obawy przed zawodami, był termin rozgrywania Wielkiego Finału DME. W czasie wiosennym praktycznie z dnia na dzień potrafi się zmienić temperatura powietrza, a wraz z nią nawierzchnia na torach. Dodatkowo nie wszyscy już znają idealnie swoje jednostki.
Najskuteczniejszym zawodnikiem Polski był Patryk Dudek, który zapisał na swoim koncie 14 "oczek". Jedno mniej zainkasował Bartosz Zmarzlik. Tyle samo punktów wywalczył Piotr Pawlicki, a 10 jego brat Przemysław. Ten jednakże pojawił się na torze czterokrotnie. Jego miejsce raz zajął Wiktor Przyjemski i dojechał do mety na trzeciej lokacie.
Czytaj także:
- Żużel. Stal Gorzów lepsza od Sparty Wrocław. Vaculik i Fajfer liderami
- Żużel. Kiepskie wyniki oglądalności żużlowych turniejów. Gdzie podziali się kibice?