"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Czy Artiom Łaguta i Emil Sajfutdinow ponownie powinni się ścigać w Indywidualnych Mistrzostwach Świata? To niełatwe pytanie, bo zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy takiego rozwiązania mają swoje racje. Ja chciałbym, żeby znowu stali się częścią żużlowego świata.
Ktoś powie - zmarniało to Grand Prix, brakuje nam emocji i żużlowych wirtuozów, zatem dla własnej przyjemności jesteśmy nawet gotowi odwiesić Rosjan, zapominając o ludzkim dramacie za wschodnią granicą. Byle tylko zapewnić sobie więcej atrakcji i widowisko lepszej jakości. Tego typu argumenty będą padały. Mnie jednak nie chodzi o wzmocnienie cyklu, by zaradzić kryzysowi na szczytach dyscypliny, lecz bardziej o dwójkę sportowców i ludzi, którzy swoją cenę za nieswoją de facto wojnę płacą już trzeci kolejny rok.
ZOBACZ WIDEO: Został zawieszony za zażycie narkotyków. Mówi o planach na przyszłość
Wiem, że i Łaguta, i Sajfutdinow mają na koncie kilka dobrych uczynków i ludzkich odruchów. Nie zamierzam z tego powodu być ich adwokatem, natomiast jestem pewien, że nie można im przypisywać wspierania reżimu na podstawie, dla przykładu, zdjęć z przeszłości. Jak Emilowi za wspólną fotkę z przywódcą znanego proputinowskiego motocyklowego ugrupowania. Tusk też ma wspólne zdjęcia z Putinem, a ja z księdzem skazanym za pedofilię. Na pamiątkę, bo akurat szykował mnie do komunii świętej. Tego typu demagogie raczej sobie darujmy.
Mam świadomość, że problem nie jest zero-jedynkowy i przeciwnicy powrotu tych żużlowców do Grand Prix też mogą wyciągnąć armaty. No bo jak to jest, że ci dwaj znów mogliby spełniać marzenia, a wielu ukraińskich sportowców nie może, gdyż w tym czasie ginie za ojczyznę. To zawsze będzie stanowić poważny i słuszny kontrargument.
Trzeba też jednak pamiętać, że Łaguta i Sajfutdinow to już tylko Rosjanie z urodzenia. W kraju tym zostali uznani za persona non grata i, odkąd wybuchła wojna, już się tam nie pojawili. Żyją z dala od własnych rodzin, co jest kolejną ceną tej tragicznej wojny. Przeciwnicy znów mogą się odgryźć, że po co mieliby wracać w rodzinne strony, skoro to w Polsce znaleźli swoją ziemię obiecaną i swoje eldorado. No ale co w tym złego, trafili tu tak samo jak Australijczycy, Szwedzi, Duńczycy czy Amerykanie. Ci ostatni wspierają Izrael, który od 7 października dopuszcza się ludobójstwa na społeczności palestyńskiej, choć nikt się jeszcze nie odważył, by na światowym forum nazwać rzecz po imieniu.
A liczby są porażające. Od wspomnianego 7 października do dziś, a w zasadzie do minionego poniedziałku - to jednak ważna uwaga, bo liczby rosną z dnia na dzień - a więc w tym czasie w Palestynie zginęło 43 640 ludzi. W tym 16 tysięcy dzieci (dane za Euro-Med Human Rights Monitor). Zatem średnio ginie ich tam 76 dziennie. Dzień w dzień blisko setka dzieci traci życie, głównie pod gruzami domów, których kompletnie zniszczono już 137 tysięcy. Dodatkowo 30 tysięcy niewinnych palestyńskich dzieciaków zostało sierotami. Skutki tych bombardowań można śledzić w relacjach wideo, ale nie, jak to się mówi, w głównych wydaniach wiadomości. Raczej w trzecim obiegu i w mediach społecznościowych.
No i Izrael wystąpi na najbliższych letnich igrzyskach w swoich barwach.
Nie wyobrażam sobie paryskiego występu Rosji pod własną banderą. Do tego jednak nie dojdzie. W stolicy Francji pojawią się jedynie przedstawiciele dyscyplin indywidualnych pod neutralną flagą i pod pewnymi warunkami, dokumentującymi ich sprzeciw wobec putinowskiego reżimu. Co w gruncie rzeczy stawia tych nieszczęśników w roli przeciwników narodu.
Jeśli drogowskazem dla świata mają być wytyczne Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, to nie widzę przeciwskazań, by Sajfutdinow i Łaguta wrócili do globalnych mistrzostw jako bezpaństwowcy. Tym bardziej że mają polskie paszporty i polskie licencje sportowe. A zwrócę tylko uwagę, że w eliminacjach tegorocznych Indywidualnych Mistrzostw Polski wystąpił Gleb Czugunow, zatem wyraziliśmy zgodę na to, by wysłuchał na podium Mazurka Dąbrowskiego.
Nie widzę możliwości, by rosyjscy żużlowcy reprezentowali swój kraj w takich rozgrywkach zespołowych jak Speedway of Nations czy Drużynowy Puchar Świata. To nam jednak nie grozi. Co innego jednak indywidualne występy sportowców z polskim obywatelstwem i bez przynależności państwowej, którzy podatki płacą w Polsce, a ich dzieci chodzą do polskich szkół. Pamiętajmy, że ich pokuta, powtórzę, trwa już trzeci rok. Stracili trzy lata, będąc w świetnym dla żużlowców wieku, być może najlepszym. A Łaguta stracił coś jeszcze: możliwość obrony tytułu.
Ponadto: to przecież Łaguta sprawił, że Zmarzlik nie jest dziś jedynym w historii zawodnikiem, który po tytuł sięgał cztery i pięć razy z rzędu. A każda kolejna wygrana runda nie przyprawiała go o drżenie łydek, tylko budowała, co świadczy o mentalności mistrza.
Nie domagam się powrotu Sajfutdinowa i Łaguty do Indywidualnych Mistrzostw Świata za wszelką cenę. Nie staję się zapiekłym zwolennikiem i lobbystą takiego scenariusza. Natomiast nie tylko jestem gotów go zaakceptować, ale też jestem za. I nie powoduje mną pragnienie uatrakcyjnienia rozgrywek.
Mam świadomość, że ta sytuacja nie zmieni się z dnia na dzień, a inna sprawa to formuła ewentualnego przywrócenia. Bo czy żużlowa władza zechce pokornie zaprosić Rosjan do udziału w cyklu, czy może umożliwi im tylko udział w eliminacjach, co po prawdzie oznacza kolejny rok banicji. Minimum rok.
Przywrócenie Łaguty i Sajfutdinowa żużla na świecie zapewne nie uzdrowi, choć - taka naiwność z mojej strony - może pokazać innym sportowcom, że pod neutralną flagą świat ich akceptuje, a pod rosyjską - nie. Że w ten sposób bardziej niż bezpaństwowcami mogą się jednak stać na powrót obywatelami świata zamiast rywalizować w alternatywnych zawodach z udziałem Rosji, Iranu, Uzbekistanu i Tadżykistanu.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Wielki triumf mniej znanego tunera. Symboliczna zmiana w hierarchii?
- PZM rozważał drastyczny ruch. To mógł być koniec wielkiej imprezy