- Tor nie jest regulaminowy - stwierdził sędzia Paweł Słupski po ponad godzinie od momentu, w którym planowo miało się rozpocząć spotkanie PGE Ekstraligi pomiędzy Krono-Plast Włókniarzem a KS Apatorem Toruń. Po pracach nad nawierzchnią arbiter zarządził drugą próbę toru, a później udał się do parku maszyn na rozmowę z przedstawicielami obu ekip. Następnie zapadła decyzja o przełożeniu meczu.
Jacek Gajewski nie ma wątpliwości, że sędzia czekał zbyt długo. - Dawanie nadziei kibicom, kiedy istnieje ryzyko, że meczu nie będzie lub widowisko okaże się kiepskie, jest w mojej ocenie złe, bo tylko potęguje rozczarowanie ludzi, którzy siedzą na trybunach. Lepiej takich sytuacji unikać. W Polsce mamy jednak z tym problem - mówi nam były menedżer.
- Mam wrażenie, że od dłuższego czasu nie możemy się zdecydować. A opcje są tylko dwie. Pierwsza zakłada, że zawsze robimy wszystko, by zawody się odbyły i nie zwracamy uwagi na kibiców, telewizję i nie patrzymy przy tym na zegarek. Drugim wyjściem jest przecięcie tematu od razu i przełożenie meczu, jeśli istnieje zagrożenie, że nie będzie widowiska lub czas oczekiwania na zawody może się bardzo mocno wydłużyć. Wypadałoby w końcu się na coś zdecydować i się tego trzymać. Nie można stać w rozkroku - dodaje.
ZOBACZ WIDEO: Nowy wygląd Mateusza Cierniaka. Czy to moda wśród żużlowców?
Gajewski uważa, że już po pierwszych opadach deszczu można było przewidzieć, co wydarzy się później. - W ciągu tej godziny nie działo się nic, co mogłoby mieć jakiś istotny wpływ na tor. Czekaliśmy i nie za bardzo wiem na co. Z punktu widzenia kibiców zdecydowane i szybkie ruchy są najlepsze. Już po 10 czy 15 minutach niektóre rzeczy były dla mnie oczywiste. Słońca nie było i o godzinie 20:00 z pewnością by się ono nie pojawiło. Wiatru nie było, więc szanse na szybkie przesuszenie toru były zerowe. Jasne, że można było jechać. Gdyby to było Grand Prix i na miejscu byłby Phil Morris, to pewnie zawody by się odbyły. Nie wiem tylko, czy chciałbym przenosić takie standardy do Polski. Poza tym jesteśmy w takiej fazie sezonu, że znalezienie terminu nie jest raczej wielkim problemem - tłumaczy Gajewski.
Były menedżer nie widział także sensu w przeprowadzaniu drugiej próby toru. - Nie trzeba było tego robić, żeby przewidzieć, jak ta nawierzchnia będzie się zachowywać. Nie przemawia do mnie też argument, że zawodnicy raz na jakiś czas powinny pojechać w takich warunkach i pokazać, że potrafią. Nie jestem fanem takich rozwiązań, bo nie za bardzo wiem, co chcemy w ten sposób udowodnić. W polskich realiach już się tego nie praktykuje. Co innego jest w Anglii, Szwecji czy Danii, bo dla tamtejszych klubów przełożenie meczu to zbyt duże koszty. To dlatego oni robią wszystko, co się da, by jechać. Jeśli chcemy tego samego, to się tego trzymajmy. W przeciwnym razie podejmujmy szybkie i konkretne decyzje. Ja wolałbym jednak oglądać widowiska. Żużel, który polega na tym, że mamy start i pierwszy łuk, bo zawodnicy mają zalepione gogle i nic nie widzą, nie za bardzo do mnie przemawia. Zastanawiam się zatem, po co ci kibice siedzieli tyle czasu na stadionie? - pyta na zakończenie Gajewski.
Zobacz także:
Żona Andrieja Kudriaszowa zabrała głos
Armagedon nie oszczędził stadionu