Rodzina państwa Parnickich przybyła do Polski zaledwie kilka dni po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Rodzice trójki dzieci byli coraz bardziej zaniepokojeni informacjami o postępach wrogich wojsk, dlatego nie wahali się zbyt długo i postanowili skorzystać z pomocy działaczy Fogo Unii Leszno. Ci zaoferowali im nie tylko schronienie, ale przede wszystkim pozwolili kontynuować treningi dwójce ich synów, Nazarowi i Wiktorowi. Nikt jednak nie spodziewał się, że efekty przyjadą aż tak szybko.
Zanim jednak przyszły pierwsze sukcesy, klub musiał wyłożyć duże pieniądze, by przygotować chłopców do wyjazdu na pierwszy trening. Ci nie mieli ani pieniędzy, ani żadnego sprzętu z Ukrainy, bo w czasie ewakuacji nie było czasu na pakowanie takich rzeczy.
- Przyjeżdżając do Polski miałem w walizce tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie wziąłem ze sobą żadnego sprzętu, czy książek do nauki. Pamiętam, że ubrań też nie było dużo, bo po chwili wszystko trzeba było kupować. Początek był bardzo trudny, bo nikt z nas nie mówił po polsku. Starałem się wyłapywać pojedyncze słówka, a potem je powtarzałem - przyznaje dzisiaj żużlowiec Fogo Unii Leszno, Nazar Parnicki.
ZOBACZ WIDEO: Piotr Baron mówi wprost. "Strasznie ciężko tym chłopakom pomóc"
Dzieci nie miały lekko, bo początkowo musiała radzić sobie w nowym kraju bez ojca, który na początku wojny w pełni zaangażował się w pomoc humanitarną. Petro Parnicki niemal codziennie kursował busem z żywnością i najpotrzebniejszymi produktami do Ukrainy. Synowie dostali więc przyspieszony kurs dorastania. Przed wybuchem wojny Parnicki senior prowadził własny biznes i malował ludziom samochody. Dziś z przedsiębiorstwa nic już nie zostało, bo ludzie w Ukrainie mają inne problemy i rzadko kogo byłoby stać na takie ekstrawaganckie wydatki.
Choć rodzina Parnickich przed wojną mieszkała na zachodzie Ukrainy, w mieście oddalonym o 100 kilometrów od Równe, to i tam widać dokładnie jak duże negatywne konsekwencje zostawiła po sobie wojna.
- Regularnie jeżdżę do domu rodzinnego, bo mieszka tam moja mama, a do tej pory rodzeństwo spędzało tam większą część roku. Na szczęście moje miasto nie wygląda jak te na wschodzie Ukrainy, a bomby ne spadają tam codziennie, ale i tak widać wyraźnie, że Ukraina ma coraz więcej problemów. Na ulicach widać, że kraj ludzie są coraz biedniejsi, dużo się pozmieniało. Trudno mi to szacować, ale duża część moich znajomych z klasy wyjechała już z Ukrainy do Polski i Czech, a żaden z nich raczej nie planuje prędko wracać - dodaje zawodnik.
Po kilku miesiącach pobytu w Polsce, Nazar został wrzucony na głęboką wodę nie tylko pod względem sportowym. Władze klubu zdecydowały bowiem, że to odpowiedni czas, by wznowił edukację i poszedł do polskiego technikum mechanicznego. Na taryfę ulgową nie mógł liczyć i nie dość, że od początku uczył się wszystkiego w języku polskim, to musiał także pisać wypracowania w naszym języku.
- Oczywiście, że początek nie był łatwy, ale przyznam, że dziś język polski należy do jednego moich ulubionych przedmiotów. Nie mam z nim dużych problemów. Na koniec roku miałem średnią ocen powyżej 3.0 - chwali się Parnicki.
Ukrainiec już rok temu jako 16-latek zadebiutował w PGE Ekstralidze, ale poza pierwszym znakomitym występem, trudno było mu nawiązać walkę z najlepszymi żużlowcami świata. Początek tego sezonu również nie należał do najlepszych, ale gdy zawodnik się rozkręcił, to potrafił dokonywać cudów na dystansie. Ostatnio pokonał choćby Emila Sajfutdinowa i zdobył aż osiem punktów.
- Nazar zrobił w Polsce gigantyczny postęp. Pamiętam, że jak przyjeżdżał był jeszcze małym chłopcem, który dopiero uczył się jeździć na żużlu. Dziś zaskakuje mnie wieloma podpatrzonymi u innych zachowaniami. Ma niesamowity talent, a jest przy tym jest pracowity, a przede wszystkim coraz pewniejszy siebie. Jeśli miałbym wymienić jeden pozytywny aspekt wojny w Ukrainie, to byłby to właśnie przyjazd Nazara do Leszna i możliwość rozwinięcia kariery. W Ukrainie nie miałby na to wielkich szans. Dziś to nasza największa nadzieja - dodaje żużlowy działacz klubu Ukraina Równe, Siergiej Gołownia.
Z wielkiej szansy zdaje sobie sprawę nie tylko sam zawodnik, ale także jego najbliżsi. Tata definitywnie postanowił zakończyć inne prace, by móc w pełni poświęcić się pracy w teamie swojego syna. Dziś jest jednym z jego mechaników, a przed wszystkim kierowcą, czego nie da się przecenić, bo w teamie Parnickich jako jedyny posiada prawo jazdy. Oprócz taty, w karierę Nazara mocno zaangażowany jest także jego młodszy o dwa lata brat, Wiktor.
Jeszcze do niedawna także on planował karierę żużlową, ale ostatecznie zdecydował, że lepiej będzie się czuł w roli mechanika. Najbliżsi zaliczają właśnie przyspieszony kurs na mechanika, a ogromną pomoc wyświadcza im od początku pobytu w Lesznie, lider Unii, Janusz Kołodziej. To właśnie na jego silniach Parnicki tak dobrze startuje w tegorocznych rozgrywkach, w regulacji pomagają mu także mechanicy lidera.
- Muszę przyznać, że zostałem w Polsce przyjęty doskonale. Nie było ani jednej sytuacji, po której byłoby mi smutno. Wszyscy są bardzo przyjaźnie nastawieni, pomagają nam jak tylko mogą. Czuję się tutaj na tyle dobrze, że dzisiaj już zupełnie nie biorę pod uwagę powrotu do Ukrainy. Obecnie mój brat skończył szkołę podstawową w Ukrainie, a my już teraz szukamy mu odpowiedniej szkoły w Polsce. Powrót na stałe na Ukrainę jest w tym momencie raczej niemożliwy - dodaje zawodnik.
Dziś jedynie ze śmiechem może wspominać, jak jego pierwszym motocyklem po przyjeździe do Polski był sprzęt, wyciągnięty z gabloty z pamiątkami jednego ze sponsorów Unii. Wiedząc o problemach zawodnika, zdecydował się przekazać mu stary silnik, który w jego firmie służył jako rekwizyt. W rękach Parnickiego spisywał się jednak lepiej, a zawodnik już od pierwszych turniejów stał się wyróżniającym zawodnikiem Unii.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Czugunow bez zgody na jazdę. Winne rosyjskie pochodzenie
Nietypowe porozumienie ze Stalą