Mateusz Domański, WP SportoweFakty: W minionym sezonie uzyskał pan średnią biegopunktową na poziomie 1,424. To dopiero 36. wynik w klasyfikacji indywidualnej Metalkas 2. Ekstraligi. Domyślam się, że nie jest pan zadowolony ze swoich rezultatów...
Tomasz Gapiński, zawodnik H.Skrzydlewska Orzeł Łódź: Chyba nikt nie byłby zadowolony. Szału nie było. Słaby, bardzo słaby w moim wykonaniu był początek sezonu. Choć w sparingach było dość dobrze, to w pierwszych meczach nie jeździłem. Myślę, że człowiek się zablokował. Oczywiście, trenowałem, choć w składzie mnie nie było. Podczas treningów nie wypadałem najgorzej. Gdy już wskoczyłem do składu, to mieliśmy mecz na trudnym terenie w Bydgoszczy. To był bardzo słaby występ w moim wykonaniu. Pomimo tak wielu lat jazdy, człowiek gdzieś się zablokował i ciężko było wrócić na właściwe tory. Sprzęt był cały czas robiony jak w zegarku - gdy tylko potrzebował serwisu, to był on realizowany. Dużo rozmawialiśmy z tunerem, jednak nic nie zmienialiśmy, bo czułem, że to ja nie jadę. Bardziej szukałem w sobie. Ostatnie mecze czy IMP pokazały, że potrafię się ścigać.
Czy wpływ na wyniki mogły mieć kontuzje z poprzedniego sezonu?
Gdzieś odbiły się na psychice. Dłonie mnie nie bolały przez cały rok, nieustannie je ćwiczyłem. Z prezesem Orła czy moim teamem doszliśmy do wniosku, że te urazy gdzieś tkwią w głowie. I to był największy problem, ale później - jak już wszystko puściło - to wynik zaczął być fajny. Oczywiście nie zrobiłem żadnej dwucyfrówki i z tego powodu jestem najbardziej zły. W kilku meczach było blisko i mogłem to osiągnąć, ale nic na siłę. Nie powieszę się przecież z tego powodu. Jest mi jednak smutno. Trudno, taki jest sport i nie przeskoczę tego.
A czy problemem dla pana było to, że w kadrze mieliście więcej zawodników niż miejsc w składzie?
Czy ja wiem? Każdy z nas chciał się ścigać, każdy chciał być w składzie. Te treningi wyglądały gorzej niż mecze. Tam walczyliśmy o skład, a na meczu - jak już któryś z nas się dostał - bywało różnie. Między nami nie było jakichś większych zgrzytów - może na dwóch czy trzech treningach było bardzo ostro. Później z tym wszystkim doszliśmy do ładu. Dużo dyskutowaliśmy, dużo rozmawialiśmy i myślę, że nam wszystkim to pomogło.
Jeżeli chodzi o wynik Orła, to początek sezonu był dla was bardzo trudny. Ale później trochę się to odblokowało i wjechaliście do play-offów. Summa summarum tragedii chyba nie ma?
Mnie się wydaje, że chyba nie ma. W przewidywaniach na początku sezonu bardziej chyba byliśmy skazywani na spadek. Te pierwsze mecze to zapowiadały. Bardzo dużo jednak trenowaliśmy i dyskutowaliśmy. Każdy z nas zdawał sobie sprawę z tego, w jakim jesteśmy punkcie. Patrząc na to dzisiaj, wydaje mi się, że osiągnęliśmy dobry wynik jako Orzeł Łódź. Końcówka sezonu mogła napawać optymizmem. Nawet ten mecz z ostrowianami w play-offach pokazał, że nie jesteśmy słabą drużyną. Na obu meczach popełniliśmy jednak dwa rażące błędy. Ten wynik mógł być różny dla nas. Uważam jednak, że finalnie rezultat naszej ekipy był lepszy, niż wszyscy od nas oczekiwali.
Co z pańską przyszłością? Jakie plany?
Też bym chciał wiedzieć. Czekam. Dużo rozmawiam też z prezesem Skrzydlewskim. Zobaczymy, czy Orzeł Łódź w ogóle wystartuje w przyszłym roku. Jeśli wystartuje, to może zostanę w Orle. Nie mam pojęcia, nie wiadomo, jakie będą nowe władze. Miałem kilka luźnych zapytań z Metalkas 2. Ekstraligi i Krajowej Ligi Żużlowej. Na pewno nie będę spieszył się z decyzją, bo nie ma to sensu. Jeżeli nigdzie się nie załapię, to trudno - sprzedam motocykle i zakończę karierę.
Ale rozumiem, że póki co chęć do jazdy jest.
Chęć jest jeszcze większa po tych ostatnich meczach. Do połowy sezonu myślałem, że po kontuzjach już się nie odblokuję. Gdy nie jeździłem w meczach ligowych i oglądałem to w telewizji, to myślałem sobie: "może już na mnie czas?". Każdy zawodnik miewa takie nastroje. Myślałem o tym również i ja. Nie będę ukrywał. Chęci jednak wciąż są, siła też. Są również ambicje. Potrzeba jednak trochę szczęścia. Lubię jeździć na żużlu, kocham to. Na pewno przyjdzie dzień, w którym skończę karierę, ale może jeszcze nie w przyszłym roku.
Rozważa pan zejście do Krajowej Ligi Żużlowej?
Nie zastanawiałem się jeszcze nad tym, bo dopiero niedawno zakończyłem sezon. Mam teraz na głowie inne sprawy, związane choćby z tym, że posiadam ośrodek nad morzem, gdzie obecnie przebywam. Mamy dużo klientów.
Jeżeli nie znajdę miejsca w Metalkas 2. Ekstralidze, to dlaczego miałbym nie jeździć w Krajowej Lidze Żużlowej? Dla mnie to nie jest żadną ujmą. Jak takie propozycje będą, to pewnie się skuszę.
A myślał pan już o jakimś zajęciu po zakończeniu kariery?
Jak wspomniałem, mam ośrodek nad morzem i szykuje mi się mała inwestycja, więc mam co robić. Oczywiście posiadam licencję instruktora sportu żużlowego, gdzieś nawet miałem jakieś propozycje. Nie wiem jednak, co mnie będzie czekać, jak skończę karierę. Będę o tym myślał później. Dzisiaj patrzę na to, co będzie jutro. Nie wybiegam mocno w przyszłość, żyję z dnia na dzień, bo nie wiadomo, co nas może spotkać - są różne choroby i wypadki. Mam dwójkę zdrowych, fajnych dzieci, mam małżonkę i mamy z czego żyć, więc po prostu żyjemy i cieszymy się życiem.
ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Goście: Przyjemski, Miśkowiak i Rusiecki