- Miałeś słaby motocykl - zagaił nas zza bandy Bartosz Zmarzlik.
- Dlaczego? - odpowiadamy ze zdziwieniem.
- Bo coś wolno jechałeś - odpowiedział z uśmiechem pięciokrotny mistrz świata.
Żużlowiec w piątek wcześniej przybył na PGE Narodowy i uważnie przyglądał się naszym próbom na motocyklu żużlowym. Trzeba powiedzieć wprost - miał rację. Jazd dziennikarzy na motocyklach żużlowych nie da się w żaden sposób porównać do tego, co działo na torze kilka godzin później.
- Pamiętajcie o delikatnym operowaniu gazem. Motocykl żużlowy jest bardzo niebezpieczny. Może wam się stać krzywda, a nikt tego nie chce - poinstruował nas legendarny żużlowiec, Tony Rickardsson. Takie słowa ikony tego sportu wprowadziły trochę nerwowości.
ZOBACZ WIDEO: Dziennikarz WP SportoweFakty przejechał kilka okrążeń na PGE Narodowym!
Rickardsson zapewniał jednak, że jeśli tylko będziemy słuchali jego uwag, to nic złego się nie stanie. Zanim odpaliliśmy motocykle ruszyliśmy na obchód toru. - Tor jest lekko przyczepny. Idealny do ścigania - przyznał na wstępie Rickardsson. Naszą uwagę przykuła długa koleina na drugim łuku, która wyraźnie rozdzielała przestrzeń przy krawężniku od zewnętrznej części toru.
- Najlepsi żużlowcy będą wykorzystywać tę nierówność, by oprzeć o nią tylne koło i zyskać większą prędkość. To będzie dla nich najważniejsza informacja podczas obchodu toru. Wy jednak musicie ją omijać. Jeśli odkręcicie w niej zbyt mocno manetkę gazu, to stracicie kontrolę nad motocyklem i wszystko skończy się groźnym upadkiem - dodał.
Jego słowa mieliśmy w pamięci aż do końca testów. Tuż po ich zakończeniu chcieliśmy przekazać cenną - jak myśleliśmy - informację Bartoszowi Zmarzlikowi.
- Na drugim łuku znajduje się długa rynna w nawierzchni - donieśliśmy mistrzowi świata.
- Chyba nie widzieliście prawdziwej koleiny. To tylko lekka nierówność - odpowiedział z uśmiechem Zmarzlik.
Układanie toru na PGE Narodowym trwało cztery dni, a zaangażowanych było w ten proces ponad 20 osób i kilka ciężarówek. W szybkim tempie trzeba było zwieść na stadion blisko 6 tysięcy ton granitu. Potem pozostawało dokładne ułożenie nawierzchni i dbanie o jej stan. W środę tor przetestowali polscy juniorzy, a w piątek rano przyszła pora na nas.
Po krótkim instruktażu od Rickardssona byliśmy gotowi, by usiąść na motocyklu żużlowym. Motocykl z zewnątrz wygląda niepozornie, ale ma gigantyczną moc. Ważący 77 kilogramów motocykl rozpędza się do 100 km/h w mniej niż trzy sekundy. Na starcie zamienia się więc w coś przypominającego rakietę. Silnik o pojemności 500 cc ma blisko 80 koni mechanicznych. Trzeba naprawdę wielkich umiejętności, by opanować ten sprzęt. Nawet najmniejszy błąd może skończyć się upadkiem na plecy i przygnieceniem przez motocykl lub wjazdem z całym impetem w bandę. Obie te alternatywy były przerażające.
Co gorsza, motocykl żużlowy nie ma hamulców, a wyhamowanie rozpędzonego motocykla w krótkim czasie jest praktycznie niemożliwe. - Motocykle nie mają hamulców ze względów... bezpieczeństwa. Nie dość, że nagłe przyhamowanie na wąskim torze powodowałoby karambol, to zawodnik podczas hamowania zupełnie traciłby kontrolę nad motocyklem. Używanie ich kończyłoby się jeszcze poważniejszymi wypadkami - wyjaśnił nam Szwed.
Ostatecznie ubraliśmy odzież ochroną, potem specjalny kombinezon oraz buty. Na lewym bucie zapięto nam metalową podeszwę tzw. laczek. Sprzęt ten służy zawodnikom, by noga łagodnie ślizgała się po torze, w momencie, gdy stopa opiera się o podłoże.
Największy szok miał jednak dopiero nadejść. Obok Rickardssona pojawił się jeden z najlepszych mechaników żużlowych świata, Tomasz Suskiewicz, dziś menedżer Emila Sajfutdinowa. To właśnie on przytrzymywał dźwignię sprzęgła, a my testowo dodaliśmy gazu. Po chwili rozległ się huk motocykla. Okazało się, że zakres manetki gazu to zaledwie około dwóch centymetrów. Teraz zrozumieliśmy o co chodziło naszemu nauczycielowi, gdy mówił o delikatnym posługiwaniu się manetką gazu. Gdyby nie wciśnięte sprzęgło, bylibyśmy w bandzie, a po chwili także w szpitalu.
To jednak nie koniec problemów. Sprzęgło trzeba puszczać bardzo powoli. Milimetr po milimetrze. Gdy zrobiliśmy to zbyt szybko, motocykl zgasł. Woleliśmy jednak tę alternatywę niż wyrwanie motocykla w górę. Suskiewiczowi "zafundowaliśmy" dodatkowy sprint, bo motocykl żużlowy przed odpaleniem trzeba rozpędzić siłą własnych mięśni, a po chwili mocno na nim usiąść.
Za drugim razem było znacznie lepiej. Motocykl szybko zaczął się napędzać, a po sekundzie byliśmy już w pierwszym łuku. Banda była zaledwie kilka metrów od nas i ciągle się zbliżała. Motocykl żużlowy nie ma regulowanego zawieszenia, przez co podczas jazdy czuć każdą, nawet najmniejszą, nierówność. O całkowitym zakręceniu gazu nie było jednak mowy, bo wtedy motocykl momentalnie by zgasł. Mimo strachu trzeba było więc cały czas dodawać gazu.
Uczucie towarzyszące jeździe jest niepowtarzalne i błyskawicznie zrozumieliśmy, że faktycznie może ono uzależniać. Nie ma się więc co dziwić, że żużlowcy mają problem z kończeniem kariery nawet po 40. roku życia. Adrenaliny występującej podczas jazdy na torze nie da się porównać z niczym innym.
- Podczas jazdy zapominasz o całym świecie. Skupiasz się tylko na tym, co tu i teraz. Nie istnieją inne problemy, nie słyszysz i nie widzisz kibiców. Jesteś zupełnie samotny i nie myślisz o niczym innym - tłumaczył nam wcześniej Rickardsson i okazało się, że miał rację.
Ostatecznie na torze zrobiliśmy trzy okrążenia. Choć nawet nie byliśmy blisko jazdy w ślizgu kontrolowanym, to już same emocje podczas jazdy 40 km/h na krótkiej prostej (zawodnicy rozpędzają się nawet do 120 km/h) powodowało, że natychmiast podnosiło nam się tętno. Wysiłek fizyczny nie był wielki, ale adrenalina na tyle wysoka, że zegarek na ręce szybko zasygnalizował szybsze bicie serca. Ostatecznie serce uderzało nam w tempie 170 uderzeń na minutę. Na jazdę na pełnym gazie w takich warunkach mogą zdecydować się tylko totalni szaleńcy.
O krytycznych żartach aktualnego mistrza świata już pisaliśmy. Łaskawszy okazał się dla nas Tony Rickardsson. - Jak na pierwszy raz, było bardzo dobrze. Na pewno jest potencjał, a być może po kilku lekcjach przeszlibyśmy do lekcji jazdy w ślizgu - dodał z uśmiechem.
Po tym sprawdzianie jeszcze mocniej doceniamy żużlowców, którzy na motocyklu bez hamulców potrafią wyczyniać nieprawdopodobne rzeczy, a często wykonują akcje jakby byli w beczce śmierci. I to wszystko ze świadomością, że minimalny błąd może spowodować, że wylądują w bandzie.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty