Żużel. PSŻ chciało się odbudować, a zaliczyło kolejną plamę. "To nie powinno się zdarzyć"

WP SportoweFakty / Michał Szmyd
WP SportoweFakty / Michał Szmyd

Piętrzą się problemy w Poznaniu. Nie udało się dobrze zaprezentować w czwartkowych derbach. Na dodatek postawa wielu zawodników może martwić. - Chcieliśmy zmazać plamę po Bydgoszczy, ale niestety dołożyliśmy kolejną - stwierdził Jacek Kannenberg.

Nie tak wyobrażało sobie wielu poznańskich kibiców pierwsze historyczne derby z Fogo Unią Leszno. Na Golęcinie stawiło się około 6 000 widzów. Nie oglądali oni jednak zażartego spotkania, a raczej mecz, który od początku do końca był pod kontrolą gości. To oni dominowali, a jedynym zawodnikiem Hunters PSŻ, który był w stanie skutecznie odpowiedzieć, był Ryan Douglas. Po zawodach menedżer nie krył niezadowolenia z postawy swojej drużyny.

- Mogę jedynie przeprosić kibiców. Bardzo chcieliśmy wygrać ten mecz. Dzień wcześniej ze względu na warunki atmosferyczne, nie udało się przeprowadzić wieczornego treningu. Byłem jednak w klubie - mieliśmy spotkanie z zawodnikami, by dodatkowo się zmobilizować. Chcieliśmy zmazać plamę po Bydgoszczy, ale niestety dołożyliśmy kolejną. Nawet gdybyśmy przegrali z Unią niewielką różnicą, to kibice zapewne byliby w stanie to zrozumieć, bo to bardzo mocna drużyna, która aspiruje do awansu do PGE Ekstraligi. Bierzemy to na klatę. Daliśmy ciała. To nie powinno się zdarzyć - komentował Jacek Kannenberg.

ZOBACZ WIDEO: Kolejny zawodnik nie mógł wystartować w IMP. Zdradził, co się stało

Momentem, który być może ustawił całe spotkanie, był już drugi bieg. Poznaniacy mieli w nim naprawdę dużo pecha. Gdyby Kacprowi Tesce i Tobiaszowi Musielakowi udało się przywieźć wynik 5:1, mecz mógłby potoczyć się zupełnie inaczej. Podwójnego zwycięstwa pozbawiły ich jednak dwa defekty. Zamiast prowadzenia 7:5 dla PSŻ-u, na tablicy wyników było 3:9 na korzyść gości z Leszna.

- Przed meczem zakładaliśmy, że będzie to bardzo ciężki pojedynek, bo drużyna z Leszna ma mocnych zawodników, ale z drugiej strony - jeśli miała to być porażka, to raczej na styku. Wiadomo, że to nie jest żadne wytłumaczenie, ale nie przypominam sobie sytuacji, by drużyna tak pewnie jadąca na 5:1 zaliczyła dwa defekty. Mieliśmy ogromnego pecha. U Kacpra pękł łańcuch, a Tobiasz miał problemy z prądami. To była złośliwość rzeczy martwych. Na takie wydarzenia nikt nie jest przygotowany. Z meczu, w którym po pierwszej serii moglibyśmy pewnie prowadzić, musieliśmy od początku gonić - ubolewał menedżer PSŻ-u.

Dziurawi jak szwajcarski ser

Gospodarze nie byli w stanie rzucić się w pogoń za "Bykami". Nawet przez moment nie zbliżyli się do nich na tyle, by im realnie zagrozić. Trudno było jednak gonić, jeśli jedynym zawodnikiem, który prezentował się dobrze, był Ryan Douglas. Przez chwilę nieźle wyglądał też Matias Nielsen, ale na tym kończyły się pozytywy. To już kolejny mecz z rzędu, w którym Australijczyk pozostaje osamotniony.

- Pozytywnym akcentem tego meczu jest forma Ryana Douglasa. Wrócił do dobrego punktowania. Oczywiście wcześniejsze występy nie były słabe, ale brakowało błysku. Matias w biegu nominowanym miał pola zewnętrzne, z których ciężko się startowało. Całościowo to mały promyk nadziei na przyszłość. Nie mogę mieć większych zarzutów do młodzieży. Ten juniorski bieg mocno podciął im skrzydła, później ciężko było im się pozbierać. Reszcie drużyny zdarzały się pojedyncze dobre występy - jak Francis Gusts, który wygrał 5:1, ale potem spisywał się już znacznie gorzej. Jakieś pozytywy wyciągamy. Cieszy postawa Ryana oraz to, że Matias Nielsen powoli, małymi krokami, wraca do formy z zeszłego sezonu. Natomiast dużo pracy czeka nas z zawodnikami krajowej formacji - podsumował Kannenberg po spotkaniu.

Właśnie w formacji krajowej jest największy problem - Bartosz Smektała i Szymon Szlauderbach spisują się poniżej oczekiwań. Ten drugi niedawno wrócił na tor po kontuzji, ale trafił na dwa ciężkie spotkania, w których sobie nie poradził. Razem zdobyli zaledwie dwa punkty i bonus. Sztab Hunters PSŻ-u nie czekał długo ze zmianą - Szlauderbach został zastąpiony już po pierwszym nieudanym starcie.

- Z Szymonem wszystko jest już w porządku. Jeśli chodzi o jego stan zdrowia - jest dobrze. Miał długą przerwę, by nie doszło do odnowienia urazu. Chcieliśmy dać mu czas, by był w 100 proc. gotowy do jazdy. Problem w tym, że brakuje mu rytmu meczowego, szczególnie udziału w zawodach. Trafił też na bardzo trudny moment - najpierw mecz w Bydgoszczy, później starcie z Lesznem, czyli najcięższe spotkania. Ponieważ mecz zaczął nam uciekać, a Szymon w czwartym biegu przyjechał ostatni, daleko z tyłu, musieliśmy szybko reagować, by nie stracić szansy. W zasadzie ta zmiana, wprowadzenie Francisca, dała impuls, żeby jeszcze powalczyć. Później jednak wszystko się rozsypało - skomentował menedżer PSŻ-u.

"To nie może powtórzyć się w Tarnowie"

Trzy szanse na start dostał kapitan zespołu - Bartosz Smektała. Jednak w dwóch swoich biegach zaprezentował się na tyle słabo, że Eryk Jóźwiak i Jacek Kannenberg stracili cierpliwość i zdecydowali się na zmiany. To niestety nie był pierwszy występ poniżej oczekiwań wychowanka Fogo Unii Leszno.

- Rzeczywiście oczekiwania ze strony zarządu, kibiców i sztabu były takie, że Bartek w 2. Ekstralidze będzie przywoził 8–10 punktów. Na gorąco tylko podziękowałem zawodnikom obu klubów, nie miałem jeszcze okazji z nim porozmawiać. A wiadomo, że na gorąco emocje mogą przejąć kontrolę. Myślę, że sam Bartek nie wyciągnął jeszcze wniosków. Po pierwszym biegu wydawało się, że będzie dobrze, ale w kolejnych po prostu zgasł. W poprzednich meczach też potrafił pojechać jeden czy dwa dobre biegi, a reszta mu nie wychodziła. Na pewno będziemy z nim rozmawiać, bo w Tarnowie nie może się coś takiego przydarzyć - skomentował występ kapitana zespołu.

Po trzech porażkach z silnymi rywalami z górnej części tabeli, w przyszły weekend Hunters PSŻ uda się do Tarnowa. Kibice z Poznania nie widzą innej opcji niż zwycięstwo z outsiderem Metalkas 2. Ekstraligi. W praktyce może się to jednak okazać trudniejsze niż się wydaje - zwłaszcza przy takiej postawie krajowych zawodników. Auto Unia potrafi sprawić niespodziankę na swoim torze, o czym przekonała się choćby Texom Stal Rzeszów.

- Nie miałem okazji obejrzeć całego meczu, ale znam wynik. Wiadomo, to truizm, ale każde spotkanie wyjazdowe jest trudne. W zeszłym roku rzeczywiście sprawialiśmy niespodzianki i często wyglądaliśmy lepiej na wyjazdach niż na Golęcinie. W tym sezonie jednak męczymy się na obcych torach. Mamy jeszcze trochę czasu. Zrobimy wszystko, by jak najlepiej się przygotować, bo to będzie bardzo ważny mecz - jak zresztą każdy teraz - dodał Kannenberg.

Komentarze (3)
avatar
Paweł Witkowski
31.05.2025
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
PŚŻ to cieniasy i chłopcy do bicia. Zawodnicy którzy przyszli w tym sezonie nic nie jadą. Smektała to cień zawodnika sprzed kilku lat. Pozbyli się gościa w Lesznie bo był słaby i to potwierdza Czytaj całość
avatar
Paweł Spachacz
31.05.2025
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Przecież było do przewidzenia że Smektała nie zastąpi Łoktajewa. Stąd te wysokie porażki wyjazdowe. Sasza jechał wszędzie, a na wyjazdach był niewiele mniej skuteczniejszy niż u siebie. Razem z Czytaj całość
avatar
Janek
31.05.2025
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Jazda na farcie Pyrów się skończyła. Tarnów to trzykrotny Mistrz Polski i Kannenberg trochę szacunku. Swoją drogą typowo niemieckie nazwisko. 
Zgłoś nielegalne treści