20 października 1973 roku świat zachwycał się otwarciem Sydney Opera House - jednego z najbardziej rozpoznawalnych budynków XX wieku, który uważany jest za symbol odwagi i marzeń przeniesionych do świata rzeczywistego. Tego samego dnia - setki tysięcy kilometrów na północ od stanu Nowa Południowa Walia, w Gdańsku przyszedł na świat on - chłopak, który kilka dekad później stał się symbolem tamtejszego klubu żużlowego.
Mieszkał pięć kilometrów od stadionu, więc życie nie mogło pokierować go inaczej niż na obiekt żużlowy. Od najmłodszych lat uczęszczał na mecze - nie tylko te domowe, ale również wyjazdowe. Nim jednak całkowicie pochłonął się jeździe w lewo, próbował swoich sił m.in. w judo i kajakarstwie. Jednak to żużel był tym sportem, z którym wiązał swoją przyszłość.
Kariera ta nie była usłana różami. Licencję uzyskał w 1990 roku i wtedy też zadebiutował w lidze. Przez wszystkie lata młodzieżowej kariery - w barwach Wybrzeża Gdańsk wyjeżdżał na tor ponad 300 razy i zdobył 328 punktów oraz 62 bonusy. Najlepszy dla niego był rok 1993, kiedy to w drugiej lidze wykręcił średnią biegową 1,791.
Dwukrotnie gościł w finałach Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski, ale zajmował w nich 14. miejsce (Tarnów - 1992) i 11. miejsce (Tarnów - 1994). Do tego dorzucił szóste miejsce w Młodzieżowych Mistrzostwach Polski Par Klubowych oraz 7. miejsce w finale Brązowego Kasku.
Pierwszy sezon w gronie seniorów spędził na drugim końcu kraju - w Wandzie Kraków. Był najlepszym zawodnikiem ekipy, która zajęła szóste miejsce w dziesięciozespołowych rozgrywkach i którą reprezentowali m.in. Mirosław Daniszewski, Michaił Starostin, Jarosław Łukaszewski i Sandor Tihanyi.
- W Krakowie było bardzo fajnie. Był to mój pierwszy seniorski rok i przyjście na rok z Gdańska do Krakowa to był dla mnie super ruch, bo tutaj mogłem mieć problemy, a tam sobie poradziłem, podtrzymałem się na duchu i było fajnie - mówił Dera, który po rocznej przygodzie w Grodzie Kraka zdecydował się na powrót do Gdańska.
To były dla niego trzy najlepsze lata w karierze - w 282 startach wywalczył prawie 650 punktów, a jego średnie biegowe w latach 1996-1998 wynosiły kolejno: 2.364, 2.041 i 2.615. Wybitne wyniki okazały się dla niego... fatalne w skutkach. Osiągnięcie bardzo wysokiego wyniku po wprowadzeniu Kalkulowanej Średniej Meczowej spowodowały, że trzeba było kombinować i to inne opcje były dla klubu korzystnejsze. I choć Dera jechał lepiej od Kempińskiego, to Lech Kędziora nie zamierzał budować składu wokół niego.
- Na pewno skomplikowało to trochę jego sytuację, ale i były przez to problemy w klubie, bo plan był inny. Ktoś w klubie wszystko przegapił i nie był zbudowany skład pod regulamin. W każdej rzeczywistości trzeba się odnaleźć, a bardziej niż KSM problemem była kontuzja na początku sezonu i to się ciągnęło - przypominał Eryk Jóźwiak. Obecny menedżer Hunters PSŻ-u Poznań był przez kilka sezonów mechanikiem u Marka Dery.
Dera został w Gdańsku i podjął rękawicę walki o skład w Ekstralidze w 2000 roku. Zaliczył jednak kolejny regres wyników i dwa kolejne lata znów spędził na obczyźnie - w Gnieźnie (2001) i w Lublinie (2002). Ostatnim sezonem w jego karierze był rok 2003, który ponownie odjechał w barwach macierzystego Wybrzeża.
Trzy mecze - trzy biegi i jeden punkt. Potem powiedział "pas" i zakończył bogatą przygodę z czarnym sportem, w którym odjechał 198 meczów i zdobył 1318 punktów oraz 147 bonusów. Do dziś jest bardzo dobrze wspominany w Gdańsku. Wielu skandowało na obiekcie: "Marek, Marek D, Marek Dera, ole!".