Muszę tę drużynę wprowadzić do I ligi - pierwsza część rozmowy z Witoldem Skrzydlewskim

Otwarcie przyznaje, że nie czerpie żadnej przyjemności z finansowania drużyny, robi to tylko dla córki. Dobrze wie, że na tym sporcie nie da się zarobić, jednak przeznacza na niego równowartość dwóch pięknych domów. Zapraszamy na pierwszą część rozmowy z Witoldem Skrzydlewskim.

Magdalena Skorupska: Po raz kolejny cel jest ten sam, awans?

Witold Skrzydlewski: Trzeba próbować, do oporu.

Co w tym sezonie jest lepszego, niż w poprzednim?

- Zmieniliśmy dużą część składu. Ja już powiedziałem, że na żużlu się nie znam i nie zamierzam się znać. Trener przedstawił takich zawodników a nie innych. Można powiedzieć, że jednego, którego zaplanowaliśmy nie zrealizowaliśmy. Nie był zainteresowany jazdą u nas.

Zdradzi pan o kogo chodzi?

- O pana Czechowicza. Myślę, że takich warunków, jakie u nas miał przedstawione, za trzy sezony w Opolu nie będzie miał, ale to jest jego sprawa. Tam mieszka, tam się ożenił i trzeba to zrozumieć. Dlatego nawet nie napierałem.

Trener przyjął na siebie dużą odpowiedzialność. Część pieniędzy otrzyma teraz, część dopiero po ewentualnym awansie.

- Lepiej te pieniądze wypłacić trenerowi, postawić porządną kolację, żeby się udało. Ja sobie jakiś cel obrałem, że tę drużynę powinno się kiedyś wprowadzić do pierwszej ligi, a co dalej, to już nie wiem.

Jaki będzie tegoroczny budżet klubu?

- Firma Skrzydlewska musi za wszystko zapłacić i płaci.


Witold Skrzydlewski na konferencji prasowej w Łodzi

Jak to jest, że w tak dużym mieście ciężko znaleźć sponsorów, którzy chcą inwestować w sport?

- Generalnie ludzie mają w nosie sport. Większość reklamodawców, którzy są, powielają się na różnych dyscyplinach. Większość ludzi woli mieć w szafie ułożone pieniądze, otwierać wieczorem, cieszyć się i liczyć te kupki. Inwestowanie to jest złe określenie, bo na tym nie ma możliwości zarobienia. Z drugiej strony nie dziwię się tym ludziom. Dlaczego? Niech pani przeczyta różne portale, różne rzeczy jak mnie się obraża, co się pisze pod moim adresem, co się mówi, co się robi. Muszę mieć coś z mózgiem nie tak, że mimo to z dwa piękne domy albo trzy przeznaczam na tą zabawę. Ja sobie obiecałem, a jestem katolikiem, więc przed obrazem, że muszę tą drużynę wprowadzić do pierwszej ligi. Później na pewno, i to mówię z całą świadomością, moja noga nie stanie na tym stadionie. Na sto procent. Pokażemy tym wszystkim mądralom, którzy obrażają. Tym, którzy się wypowiadają, że mają stuprocentowe źródło pewności, że specjalnie nie awansowaliśmy. To są kretyni. Za klawiaturą się schowa jeden z drugim bohater. Niech mi prosto w twarz powie.

Warto przejmować się opiniami takich ludzi?

- Po co ja mam się denerwować?

Dla tych kibiców, którzy są wdzięczni za to, co robi pan dla klubu.

- Ja na ogół nie czytam tych rzeczy, ale jeśli są ci kibice, którzy uważają, że jest coś inaczej, to powinni też interweniować na tych portalach. Jeśli gazeta Dziennik robi taki sondaż, jaki klub powinien dostać pieniądze z wydziału promocji na sport i my jesteśmy na szarym końcu, to gdzie są ci kibice? Jeśli wybiera się dziesiątkę sportowców i jednym z kandydatów jest Burza, a ludzie nie potrafią kupić Dziennika i przesłać kuponów, to komu tu robić ten sport?

Na stronie internetowej Orła, która powinna promować klub, nie było żadnej informacji o głosowaniach.

- Ludzie powinni czytać gazety. Jeden drugiemu powinien przekazać, coś powiedzieć. Jak pani coś robi, to powinna mieć pani z tego przyjemność, szczególnie jeśli wydaje pani pieniądze. Jak jeszcze ma pani za sobą kibiców, którzy w wielu rzeczach występują, to jest inaczej. Na konferencję przyszli fani, z całym szacunkiem, było ich dwóch, bo powiedziałem, że dwóch może przyjść. Nie chciałem, żeby tutaj był jakiś zlot. Oni założyli stowarzyszenie kibiców i co robią? Chodzą po tych ludziach, których mieliśmy reklamę na kevlarach i chcą od nich zbierać pieniądze na poparcie naszego klubu. Przecież to jest cyrk.

Co pana zdaniem powinno robić takie stowarzyszenie?

- Takie stowarzyszenie nie powinno zbierać pieniędzy. Uważam, że oni się powinni zebrać i te parę groszy mieć swoje i promować w jakiś sposób żużel. Tu jeszcze ktoś chciałby na tym ciele żyć. To ciało musi być finansowane praktycznie przez nas. Jeszcze paru się przyczepi do tego, bo będzie chciało bilet? To jest bez sensu.

To stowarzyszenie dopiero rozpoczyna działalność. Może później będą funkcjonować tak, jak należy.

- Jakby pani przeczytała ten list, z jakim chodzili po różnych osobach, to by się pani zdziwiła. Już nie ma co o tym mówić.

Ma pan przyjemność z finansowania drużyny?

- Nie, żadnej. Robię to tylko dlatego, że jest to hobby mojej córki. Dla mnie żużel nie jest sportem... Tu się narażę i niech wszyscy kibice plują na mnie, mnie to lata, delikatnie mówiąc. Ten sport będzie coraz bardziej stawał się niszowy. Trzeba go promować. Dlaczego w Łodzi się o tym żużlu tak teraz pisze? Czy przypadkiem jest zrobienie prezentacji drużyny w restauracji? Nie. Tak się to robi. Przyszła telewizja, przyszli różni ludzie. Jak byśmy to zrobili na stadionie, to postalibyśmy w śniegu, potupali i poszli. Trzeba coś umieć promować. Tak jak ja umiem promować firmę, to uważam, że umiem promować produkt pod tytułem Orzeł. Czasami stwarzam różne sytuacje, różne głupoty specjalnie po to, żeby się o tym mówiło i pisało. To jest mniej więcej tak, jak jakaś gwiazda pokazuje kawałek nogi więcej, żeby o niej pisali. Tak samo i tutaj trzeba. Niech pani cofnie się do lat wcześniejszych. Ci mądrale się wypowiadają teraz, że oni to by poprowadzili ten klub jak był TŻ. Tylko co wtedy pisano? Pies z kulawą nogą nie napisał. Oni dzisiaj krytykują wszystko, co jest. Krew zalewa. Brali pensje, a tu w tym klubie nikt nie bierze pensji. Po co nie wynajęliśmy w hali biur z sekretarkami? Po to, żeby było taniej, bo w firmie siedzą za darmo. Za telefon nie płacą, mają ciepłe ogrzewanie.

Na drugą część rozmowy z Witoldem Skrzydlewskim zapraszamy już wkrótce.

Komentarze (0)