- Jak byśmy zupełnie nie byli w stanie nawiązać walki, to byśmy przegrali do 25 bądź do 30. Tych punktów było jednak dużo więcej. Trudno określić jednoznacznie co było powodem, że zaczęliśmy zawody, jakbyśmy jechali na wyjeździe, a nie u siebie. Leszno jest bardzo mocne w tym roku. Potwierdzili to jeszcze w zeszłym tygodniu, gdy roznieśli tak wysoko Unibax Toruń. Dziś mało brakowało, aby prawie nas roznieśli, mało w każdym razie brakowało do tego. Na całe szczęście wyszliśmy choć trochę z twarzą. Brakowało jednak tych punktów. Była to dla nas bardzo sroga i surowa lekcja. Trudno mi powiedzieć dlaczego dopiero od połowy zawodów zaczęliśmy jechać przyzwoicie. Chyba przystąpiliśmy do zawodów na z góry straconej pozycji i dopiero, kiedy się dotknęło dna, zrozumieliśmy, że gorzej już być nie może i wówczas zaczęliśmy jechać. Rozpoczęliśmy te zawody jak takie śnięte kury… takie jest moje zdanie - stwierdził kapitan Falubazu.
Drużyna Falubazu przebudziła się dopiero po 10 biegu. Zawodnicy udowodnili wówczas, że potrafią pokonać nawet świetnie spisującego się tego dnia Janusza Kołodzieja. Tę samą klasę pokazali jeszcze i w kolejnych biegach. Czyżby spasowali się przez ten czas z torem? A może to Unia odpuściła sobie końcówkę spotkania, mając i tak zwycięstwo w kieszeni? - Nie wierzę. Każdy jedzie po punkty, każdy jedzie po pieniądze. Nie jeździ się tak, żeby sobie pokręcić kółka. Od połowy zawodów wszyscy wzięliśmy łagodniejsze, słabsze motocykle i zaczęły one jechać dużo lepiej od tych, na których jeździliśmy na torze przyczepnym. Nie wiem gdzie szukać przyczyny, ale motocykle, na których jeździmy na twardszych torach pasowały dzisiaj lepiej. Niestety zorientowaliśmy się w tym temacie dopiero po dziesięciu biegach. Nie chcę się usprawiedliwiać. Trzeba pogratulować zawodnikom z Leszna, bo wygrali zasłużenie. Nie może być jednak takiej sytuacji, że pierwsze kilka wyścigów przegrywamy 1:5. Trudno cokolwiek więcej powiedzieć, ale po prostu byliśmy słabsi - podsumował "Pepe".
Może zawodnicy miejscowego Falubazu byli zaskoczeni tym torem? - Nawet gdy warunki są troszkę inne, nie możemy osiem czy dziesięć biegów się pasować i szukać odpowiednich ustawień. Leszno jest w niesamowitym gazie, ale w sporcie już tak jest, że jak się wstrzeli dobrze w sezon to jeździ się dobrze wszędzie, zarówno u siebie jak i na wyjeździe. Jazda przychodzi również z dużo większym luzem. Jest większa pewność. My też nie jedziemy jakoś tragicznie. Na swoim torze jedziemy przyzwoicie. Dziś Leszno na początku meczu nas zmiażdżyło i wynik końcowy był pochodną tego. Nie byliśmy wstanie już tego odrobić po tym dziesiątym biegu. W tym tygodniu był na tyle napięty terminarz, że nie było możliwości, by cała drużyna przyjechała i trenowała razem. Ale żeby trenować, obiekt musi być przygotowany na treningi tak samo jak na mecz ligowy a tu jest troszkę problem i mam nadzieję, że się z tym uporamy. - skomentował żużlowiec.
Przed meczem z najsilniejszą obecnie drużyną niejeden z zawodników czy włodarzy klubu spod znaku Myszki Miki powtarzał, iż będzie to spotkanie, które pokaże w jakiej formie tak naprawdę znajduje się Falubaz. Niestety pojedynek zakończył się wielką przegraną na własnym torze. W jakim miejscu jest więc ta drużyna? - Z tej lekcji należy wyciągnąć wnioski. Nie ma co się obrażać czy też kłócić, bo to nic nie daje. Nie jesteśmy po ostatnim meczu przed fazą play-off. Tych punktów musimy uzbierać. Wiemy, w jakim jesteśmy miejscu jeśli chodzi o najlepszą drużynę w kraju. Z taką formą, taką jazdą Unii nie mamy szans w dwumeczu. Trzeba się więc mocno wziąć w garść. Tych punktów musimy uzbierać ile się tylko da, następnie awansować do „szóstki”. Jednak lepiej byłoby nie jechać z miejsca szóstego w play-offach, bo jak trafimy na Leszno to będziemy mieli koniec sezonu - oświadczył Piotr Protasiewicz.
Sezon rozpoczął się niezbyt udanie dla zawodnika Falubazu. Borykał się on z problemami sprzętowymi. Na szczęście żużlowiec w miarę szybko "dogadał" się ze sprzętem. Z każdym spotkaniem udowadnia, że jest znakomitym jeźdźcem, a kłopoty były tylko chwilowe. - Jeżdżę mecze, i w Polsce i w Szwecji bardzo równo. Czasami jednak coś nie wyjdzie. Gdybym też nie miał tego upadku i w pierwszym biegu nie popełniłbym błędu, to tych punktów byłoby znacznie więcej. Nie jest jednak tragicznie, aczkolwiek za długo czasami się zbieram, tak jak wczoraj w Grand Prix. Na początku wyglądało jakbym przyjechał z innej planety. Tak naprawdę zadzwonił do mnie ojciec i powiedział "Chłopie, co ty robisz, nie w tą stronę" i po korekcie zacząłem jechać przyzwoicie. Dzisiaj też zmiana motoru spowodowała, że zacząłem wygrywać. Trwało to zbyt długo i i to jest problem. Jeśli jednak chodzi o sprzęt, to jestem zadowolony - przyznał.
Czy po kolejnej porażce na własnym obiekcie zapowiadają się jakieś poważne rozmowy w drużynie? - Rozmawiamy wszyscy razem zawsze. Wiemy, że Freddie ma wielkie problemy sprzętowe. To jego punktów brakuje przede wszystkim, ale ja znam ten ból. Wiem jak to jest, kiedy się kręci w lewo czy w prawo, a i tak nie idzie. Załóżmy, że Fredrik zrobiłby 10 oczek, wówczas to byłby zupełnie inny układ. Ale tak jak powiedziałem, ma on problemy sprzętowe. To nie jest tak, że zapomniał czy nie chce jeździć -odpowiedział ulubieniec zielonogórskiej publiczności.