Reprezentacja Polski była zdecydowanym faworytem niedzielnego finału Drużynowego Pucharu Świata. Polscy zawodnicy startowali pod olbrzymią presją, gdyż bronili wywalczonego w 2009 roku na torze w Lesznie złota DPŚ. - W drużynie panował dobry duch i udowodniliśmy, że możemy wygrywać na każdym torze. Ciążyła na nas duża presja, którą odczuwaliśmy podczas zawodów. Zawsze jest bardzo ciężko startować pod ciśnieniem. Trzymaliśmy jednak nerwy na wodzy i próbowaliśmy się skoncentrować w każdym wyścigu. Wszystko zakończyło się dla nas bardzo dobrze - powiedział Jarosław Hampel, który w duńskim finale DPŚ wywalczył 11 "oczek".
- W zwycięstwo wierzyliśmy od samego początku zawodów. W pierwszej fazie turnieju mieliśmy pewne problemy, które sprawiły, że do Duńczyków i Szwedów traciliśmy kilka punktów. Staraliśmy się jednak walczyć na torze przez cały i czas we wszystkich biegach - dodał zawodnik leszczyńskich Byków.
Jarosław Hampel wraz z kolegami z drużyny zdawał sobie sprawę, że to zawodnicy reprezentacji Danii będą najgroźniejszym rywalem biało-czerwonych w boju o złoto. - Nie było łatwo. Żużlowcy z Danii lepiej znali tor w Vojens. Mieliśmy z nimi spore problemy, Duńczycy doskonale wiedzieli, które ścieżki do jazdy są najlepsze. Ponadto znakomicie radzili sobie na starcie. Na szczęście byliśmy szybcy, staraliśmy się utrzymywać jak najlepszą prędkość w naszych motocyklach. Później odkryliśmy dobre ścieżki na duńskim torze, dyskutowaliśmy o tym w naszych boksach. Razem zapracowaliśmy na ten sukces - zakończył lider cyklu Grand Prix.