Piotr Stankiewicz: Po ciężkim dwumeczu z Tauronem Azotami Tarnów powiedziałeś na konferencji prasowej, że jako drużyna musicie się zastanowić dlaczego straciliście skuteczność, jaką dysponowaliście na początku sezonu.
Damian Baliński: Myślałem o tym i doszedłem do wniosku, że może to być wynikiem tego, że pozostałe drużyny uporały się z problemami, których my nie mieliśmy i nadrobiły zaległości. Spójrzmy chociażby na wspomnianą przez ciebie Unię Tarnów. Widać, że tacy zawodnicy jak Krzysztof Kasprzak czy Bjarne Pedersen wraz z upływem sezonu rozkręcali się i jeździli coraz lepiej, co od razu rzutowało na wynik całego zespołu.
Czyli według ciebie problem nie leży w Unii Leszno?
- Moim zdaniem nadal jedziemy dobrze i podobnie do tego, co zaprezentowaliśmy w rundzie zasadniczej. Tyle, że w tym momencie bardzo wyrównał się poziom i dlatego te wyniki nie są aż tak spektakularne jak na początku sezonu. Myślę, że pozostanie tak już do końca rozgrywek i nie powtórzą się niestety mecze, w których bardzo łatwo radziliśmy sobie z przeciwnikiem. Teraz pojedynki będą już na styku i trzeba będzie się mocno napracować, żeby wygrywać te spotkania.
Ciebie utrata skuteczności nie dotyczy, bo radzisz sobie ostatnio bardzo dobrze.
- Zgadza się, ja akurat jestem w dobrej formie. Być może jest to efektem tego, że mam teraz nieco mniej startów, co od razu przekłada się na mniejsze zmęczenie. Te ciągłe wyjazdy i podróże dają się we znaki, zwłaszcza w końcówce sezonu. Ostatnio miałem trochę przerwy w lidze szwedzkiej i być może jestem bardziej wypoczęty, stąd moja świeżość i duża skuteczność na torze.
A jak to wygląda u twoich kolegów z drużyny? Jarkowi Hampelowi dochodzą starty w Grand Prix i ostatnio można zauważyć, że jeździ odrobinę słabiej.
- Trudno powiedzieć, ale może się zdarzyć, że przy tylu startach przemęczenie przyjdzie. Takie problemy występują u każdego zawodnika. Starty w kilku ligach powodują, że w końcówce sezonu jedzie się na rezerwie. Ale jeśli chodzi o kolegów z drużyny to nie jest to w tej chwili jakiś większy problem. Owszem, w przypadku Jarka dochodzi Grand Prix. Często leci się prosto ze Szwecji, bo trzeba przyjechać odpowiednio wcześniej, żeby odbyć trening. Ale jeśli nawet w ogóle coś takiego miałoby miejsce, to Jarek sobie ze spokojem poradzi i wierzę, że dalej będzie bardzo silnym punktem naszej drużyny i równie mocnym przeciwnikiem dla rywali w Grand Prix jak dotychczas.
No właśnie, drugiego września minęło równo trzydzieści siedem lat od chwili, kiedy Jerzy Szczakiel zdobył tytuł Indywidualnego Mistrza Świata na żużlu. Liczysz na to, że w roku 2010 któryś z Polaków powtórzy ten sukces?
- Wszyscy życzylibyśmy sobie tego, żeby Jarek Hampel lub Tomek Gollob zdobył ten upragniony tytuł. Niemniej w tym momencie widać, że Jason Crump złapał wiatr w żagle i na pewno wyczuł, że jest w stanie powalczyć nie tylko o srebro, ale również o złoto. I znając jego zaciętość można spodziewać się, że ostatnie tegoroczne turnieje Grand Prix mogą przynieść fantastyczną walkę o tytuł mistrza świata. Ja trzymam kciuki za Polaków i bardzo chciałbym, żebyśmy po tak długich oczekiwaniach doczekali się w końcu złotego medalisty.
Wracając do czekających Was spotkań… po meczu z Unibaxem w rundzie zasadniczej Janusz Kołodziej narzekał na spore problemy ze spasowaniem się z toruńską nawierzchnią. Wyciągnęliście wnioski z tamtego pojedynku?
- Zgadzam się z Januszem. Tam nie było problemu sprzętowego, który dzisiaj jest wyrównany i mniej więcej na tym samym poziomie. Chodzi o to, aby jak najszybciej trafić w optymalne ustawienia. Wiadomo, że gospodarzom zawsze jest łatwiej od początku zawodów spasować się idealnie z nawierzchnią, z której korzystają na co dzień. Druga sprawa jest taka, że MotoArena jest nowym obiektem, na którym nie startowaliśmy zbyt wiele. Na pewno jakieś wnioski wyciągnęliśmy. Jeśli w pierwszych biegach uda się dobrać odpowiednie przełożenia i ustawienia silnika, to twierdzę że powalczymy o naprawdę dobry wynik, a nawet o zwycięstwo. Tutaj będą grały rolę niuanse. Potrzeba też czasem odrobiny szczęścia i wtedy można liczyć na dobry wynik. Trzeba starać się ze wszystkich sił, żeby spotkanie było wyrównane, bo nie można dopuścić do dużych strat punktowych. Na pewno nie będzie łatwo. To są półfinały, gdzie wszystkie zespoły bardzo się mobilizują i robią wszystko, żeby przejść dalej. My robimy tak samo.
W Gnieźnie odbyło się ostatnio spotkanie przedstawicieli klubów I i II ligi, którzy zaproponowali nowe rozwiązania finansowe. Chodzi między innymi o kwotę za podpis pod kontraktem, która miałaby być uzależniona od średniej biegopunktowej zawodnika czy maksymalne stawki za zdobyte punkty. Uważasz, że takie rozwiązania sprawdziłyby się w Ekstralidze?
- Dziś świat żużlowy wygląda chyba jednak trochę inaczej i jesteśmy w innym miejscu. Ja odpowiem na swoim przykładzie. Siadam przy stole do rozmów z prezesem, który ma jakąś koncepcję stawek za zdobyte punkty. Jeżeli mi to odpowiada, to po prostu podpisuję umowę. Jeśli nie, to albo prowadzimy negocjacje dalej, albo prezes rozgląda się za innym zawodnikiem.
Czy uważasz zatem, że jest potrzeba jakichkolwiek zmian w regulaminie odnośnie finansów?
- W Lesznie nigdy nie miałem problemów, żeby się dogadać. Z drugiej strony na pewno trzeba coś zrobić, żeby nie było takiej sytuacji, że kluby mają jakieś potworne zaległości wobec zawodników, które wynikają z dużych kwot za podpis pod kontraktem. Od tego zaczyna się problem. W Lesznie jest to prowadzone inaczej, a ja jestem zadowolony z tego co mam. Zawsze jestem skory do rozmów, które prowadzą do tego, żeby jednak jeździć w Lesznie.