Rozmawiamy podczas Grand Prix w Bydgoszczy, które jest świętem polskiego speedway'a a w szczególności Tomasza Golloba – pierwszego po 37 latach polskiego mistrza świata. Zdziwiony jest pan, że Polacy zdominowali tegoroczny cykl Grand Prix?
- Nie. Tomasz Gollob już znacznie wcześniej powinien zostać mistrzem świata. Obserwuję jego karierę i byłem przekonany, że tego zawodnika stać na tytuł mistrzowski. Dziwiłem się nawet, że go jeszcze nie zdobył. W 1999 roku był blisko, ale kontuzja przeszkodziła mu w świętowaniu w Vojens. Pamiętam tamte finałowe zawody, kiedy przegrał z Tony Rickardssonem. Wydaje mi się, że wtedy wokół Polaka było znacznie bardziej nerwowo. Teraz Gollob wydaje się być dużo spokojniejszym sportowcem, z którym współpracuje świetna grupa ludzi. Gratuluję mu zdobycia tytułu, bo z pewnością na złoty medal zasłużył.
A co pan sądzi o Jarosławie Hampelu, który przebojem wrócił do Grand Prix od razu zostając wicemistrzem świata?
- Jestem pod wrażeniem startu Polaków w tym sezonie. Naprawdę macie wielkie powody do radości. Wydaje mi się, że Jarosław Hampel ma wszelkie predyspozycje ku temu, by w niedalekiej przyszłości zostać nawet mistrzem świata. Do połowy sezonu to przecież Hampel przewodził klasyfikacji. Drugą część miał nieco słabszą, ale nie zmienia to faktu, że to żużlowiec z ogromnym potencjałem. Myślę, że nie będziecie musieli tak długo czekać na kolejnego mistrza świata.
Tomasz Gollob ma 39 lat i mówi, że jeszcze kilka sezonów będzie się ścigał. Myśli pan, że we współczesnym żużlu będą dominowali właśnie weterani czy też może przyszłość to żużlowa młodzież?
- Tomasz Gollob to specyficzny przykład, jak przez długie lata można utrzymywać się w czołówce, by pod koniec kariery wejść na sam szczyt. Przypadek Golloba pokazuje, że nie wiek odgrywa najważniejszą rolę. Z wiekiem nabywa się doświadczenia, które czasami jest ważniejsze od młodzieńczej fantazji. Gollob ma jeszcze jedną przewagę - on wspaniale jeździ na motocrossie. Właśnie te treningu pozwalają mu znakomicie kontrolować motocykl także w sporcie żużlowym. Zresztą on chyba kocha motocykle, bo jak widzę sam przy nich wiele potrafi zrobić. Jest żużlowcem kompletnym. Młodzi zawodnicy mogą się od niego sporo nauczyć.
Polska ma dwóch najlepszych żużlowców na świecie indywidualnie. Jest także dwukrotnym z rzędu triumfatorem Drużynowego Pucharu Świata. Myśli pan, że Polacy mogą zdominować żużel w kolejnych latach?
- Czemu nie? Długo czekaliście na te sukcesy. Owszem, był przez kilkanaście lat Tomasz Gollob w czołówce, a Polacy zostawali mistrzami świata juniorów, jednak to co ma miejsce obecnie to rzeczywiście sytuacja bez precedensu. Takie sukcesy Polacy święcili chyba wtedy, kiedy ja się ścigałem (śmiech). Pamiętam Worynę, Waloszka, Jancarza. Teraz także oprócz Golloba i Hampela macie kolejnych żużlowców, którzy pukają do światowej czołówki. Dominowali w żużlu Duńczycy, Australijczycy, kiedyś także Nowozelandczycy. Może nadeszła era Polaków?
Apropos mapy światowego żużla. Nie uważa pan, że speedway obecnie ma się dobrze tylko w Polsce, Szwecji, Danii, Wielkiej Brytanii i powoli wychodzi na wschód, ale brakuje imprez światowych na innych kontynentach?
- Nowa Zelandia w przeszłości miała fantastycznych żużlowców i rzeczywiście szkoda, że zaprzestano szkolenia młodych zawodników. Na szczęście, Australia nadal rozwija żużel i wielu żużlowców z Antypodów przylatuje do Wielkiej Brytanii już jako kilkunastolatkowie i ścigają się na angielskich torach. Nowozelandczycy nie trafiają tak szeroką ławą do Anglii i pewnie dlatego świat o nich nie słyszy.
A wracając jeszcze do wcześniejszego pytania. Myśli pan, że doczekamy się Grand Prix poza Europą?
- Rozmowy o Grand Prix w Nowej Zelandii były już bardzo zaawansowane. Istniała nawet szansa na Grand Prix w 2011 roku w mieście Tauranga. Niestety, wszystko rozbiło się o pieniądze. Osobiście uważam, że Grand Prix w Nowej Zelandii przyciągnąłby na trybuny kibiców. Problemem jest tylko brak dobrego żużlowca z Nowej Zelandii, który mógłby ścigać się w Grand Prix. Żeby promować daną dyscyplinę sportu, należy mieć solidnego reprezentanta. Inaczej ciężko. Myślę, że Grand Prix powinno odbywać się także w Australii i Stanach Zjednoczonych. Problemem są jednak finanse i spory koszt organizacji zawodów poza Europą.
No właśnie, jaka jest zdaniem pana przyszłość żużla? Otworzy się ta dyscyplina na inne kontynenty czy może jakieś inne kraje europejskie dołączą do tego sportu?
- Największe szanse na Australia, która dysponuje potencjałem wśród młodych żużlowców. Kiedy Chris Holder wygrał Grand Prix Wielkiej Brytanii odbiło się to echem na Antypodach. Kiedy Jason Crump zostawał mistrzem świata, także było głośno. Proszę spojrzeć na Rosję. Emil Sajfutdinow zostawał mistrzem świata juniorów, zdobył brązowy medal przed rokiem wśród seniorów, co przełożyło się na zainteresowanie żużlem w Rosji. Coraz więcej kibiców ze wschodu pojawia się na Grand Prix. W Europie bez wątpienia Rosja ma potencjał i wielu młodych utalentowanych żużlowców.
Jakie widzi pan zagrożenia dla żużla?
- Przede wszystkim trzeba dawać szanse młodym żużlowcom. Już teraz zauważyłem, że w finale mistrzostw świata juniorów wzięło udział tylko dwóch polskich żużlowców. Przypuszczam, że nie wynika to z faktu, że nie macie utalentowanych zawodników, ale w silnej polskiej lidze, nie każdy otrzymuje szanse. Trzeba stawiać na swoich, żeby mogli się rozwijać. Anglicy także kiedyś o tym zapomnieli i liga brytyjska była bardzo międzynarodowa. Efekty tej polityki brytyjski żużel przeżywa w ostatnich latach. Na medal IMŚ czekają już od dziesięciu lat.
Kiedy pan ścigał się na żużlu i zostawał mistrzem świata rozgrywano jednodniowy finał. Teraz od 16 lat obowiązuje system Grand Prix. Podoba się to panu?
- Szczerze mówiąc, jestem zwolennikiem jednodniowych finałów mistrzostw świata. Finał jednodniowy był wielkim świętem żużla. Było to fantastyczne wydarzenie dla kibiców, którzy przez cały sezon czekali na ten jeden wielki dzień, w którym wyłaniano mistrza świata. Obecnie, gdy mistrza wyłania się w cyklu dziesięciu lub więcej rund, jest to lepsze rozwiązanie dla żużlowców.
Bardziej sprawiedliwe?
- Pewnie tak. W jednodniowych finałach nie było miejsca na błędy. Kiedy zdobyło się 15 punktów wiadomo było, że jest się mistrzem świata. Teraz można być cztery razy drugim, raz wygrać i kilka razy być w półfinale i można zostać mistrzem. Jeśli nie wyjdą ci jedne zawody, możesz to odrobić w następnych. W tym sensie presja na żużlowców jest mniejsza.