Deja vu w Gdańsku: znowu ten Gomólski!

Po raz ostatni Start triumfował w Gdańsku w 1990 roku, kiedy liderem czerwono-czarnych był Jacek Gomólski. 21 lat później ważne punkty dla gnieźnian zdobywał jego osiemnastoletni syn - Kacper i goście wygrali na obiekcie Wybrzeża po raz trzeci w historii.

Stadion Wybrzeża nie był do tej pory szczęśliwy dla żużlowców z Gniezna. Dość powiedzieć, że do niedzieli z tarczą wyjeżdżali stamtąd zaledwie dwa razy. Pierwszy raz triumfowali w Gdańsku w 1980 roku, natomiast drugie zwycięstwo odnotowali dziesięć lat później. Wówczas w składzie Startu pierwsze skrzypce grał Jacek Gomólski, który na torze Wybrzeża wywalczył 14 punktów. Niewiele ustępował mu Tomasz Fajfer, który do ogólnego dorobku całego zespołu dopisał 9 punktów. 21 lat od tego wydarzenia historię Startu piszą ich potomkowie: siedemnastoletni Oskar i rok starszy Kacper.

Co prawda w niedzielę Fajfera zabrakło w Gdańsku (zastąpił go Simon Gustafsson), ale za to z dobrej strony zaprezentował się młodszy z braci Gomólskich, który na torze faworyta do awansu wywalczył 7 punktów. - Co prawda jestem z siebie zadowolony, ale wiem, że mogło być jeszcze lepiej - mówi "Gomóła". - W pierwszym moim starcie dobraliśmy złe przełożenia, przez co na łukach motocykl był tak słaby, że miałem wrażenie, że zaraz zgaśnie. Później dokonaliśmy korekty i wygrałem - dodaje. Istotne jest, że w drugim swoim wyścigu jeden z ulubieńców gnieźnieńskich kibiców wykręcił najlepszy czas dnia, co dotąd nie zdarzało mu się często, ale przede wszystkim w Gnieźnie.

Gomólski podczas skutecznego ataku na pozycję Zetterstroema

- W następnym biegu prowadziłem, ale sędzia przerwał bieg i w powtórce byłem dopiero trzeci. Szkoda. Mam pecha, bo rok temu przytrafiło mi się tutaj to samo - wspomina. - W kolejnym swoim starcie dopiero na dystansie wyprzedził mnie Paweł (Hlib). Co prawda popełniłem mały błąd, ale walka była fair i Paweł okazał się po prostu lepszy. W ostatnim biegu upadłem, ale uważam, że zostałem wykluczony zupełnie niesłusznie. Walka była ostra, ale wydaje mi się, że to nie ja zawiniłem. Wypuściłem motocykl i chwilę później leżałem na torze. Wszystko działo się bardzo szybko. Zderzyłem się z Dawidem (Stachyrą) i upadłem. Uważam, że to nie ja zawiniłem, ale trudno. Sędzia podjął taką, a nie inną decyzję i muszę ją uszanować.

Po upadku Gomólski długo nie podnosił się z toru, bowiem cały incydent wyglądał na poważny. - Wszystko jest ok - uspokaja osiemnastolatek. - Co prawda wszystko mnie boli, ale to jest przecież sport kontaktowy. Szkoda nowej ramy, bo dzisiaj startowałem na niej po raz pierwszy.

Po zawodach gnieźnianie długo dziękowali swoim kibicom za doping, ale przede wszystkim za obecność. Należy odnotować, że ci szczelnie wypełnili cały przeznaczony dla siebie sektor, a ponadto byli rozproszeni po całym stadionie. - Naszym kibicom należą się olbrzymie podziękowania - mówi "Gomóła", który sam wcześniej dziękował im doping bezpośrednio z wysokości sektora. - Jeździmy dla nich. Dla nich wygrywamy. Cieszę się, że dzisiaj spełniliśmy pokładane w nas nadzieje i daliśmy im tyle radości. Było tak głośno, że momentami czuliśmy się jak u siebie. Aż chciało się jeździć i walczyć na całego!

"Gomóła" i Krzysztof Jabłoński

Komentarze (0)