Mecz ligowy w Rzeszowie był dla popularnego "Miedziaka" trzecim startem w zawodach żużlowych w ciągu ostatnich trzech dni. W sobotę 25-letni żużlowiec wystąpił w barwach Unibaksu w pojedynku przeciwko klubowi z Wrocławia. Anioły wygrały to spotkanie 51:39, a sam zawodnik wywalczył wówczas 9 punktów i 2 bonusy. W biegu 9. spowodował jednak upadek Denisa Anderssona. - Ewidentnie to była moja wina. Mocno się rozpędziłem na prostej i chciałem przejść na zewnętrzną, aby wyprzedzić dwóch rywali na raz. Niestety uderzyłem w tylne koło Anderssona. Nic nie mogłem zrobić - tłumaczył torunianin. Adrian Miedziński wskutek swojego manewru także upadł na tor. Po meczu narzekał na ból prawej ręki i żeber.
Dzień później czekał go kolejny występ na Motoarenie - finał Złotego Kasku. - Układ jest o tyle dobry, że w niedzielę zawody także odbędą się w Toruniu. Dobrze, że nie będzie aż tak dużo jeżdżenia - mówił przed turniejem Miedziński. Jeździec Aniołów już przed laty stawał na podium tej imprezy. W sezonie 2008 zawodnik zakończył finał Złotego Kasku na trzecim miejscu, a przed rokiem uplasował się tuż za Januszem Kołodziejem. - Nie oglądam się na innych, w tym roku interesuje mnie tylko wygrana. Jak się okazało, pewny siebie "Miedziak" dopiął swego i w sezonie 2011 to on stanął na najwyższym stopniu podium tej prestiżowej imprezy. Po rundzie zasadniczej miał w swoim dorobku 13 punktów, a w biegu dodatkowym zostawił w pokonanym polu Piotra Protasiewicza i to on mógł się ostatecznie cieszyć z końcowej victorii - Szczerze mówiąc po sobotnim upadku w meczu ligowym miałem trochę obawy o swój występ. Praktycznie nie spałem ostatniej nocy, ponieważ dokuczał mi ból. Później było znacznie lepiej i udało mi się przespać kilka godzin przed zawodami. Cieszę się z tego, że udało mi się zwyciężyć - mówił po finale szczęśliwy Miedziński.
Radość Miedzińskiego po triumfie w Złotym Kasku
Jednak na finale Złotego Kasku, żużlowo-świąteczny maraton wychowanka Apatora Toruń się nie skończył. W lany poniedziałek Unibaks Toruń miał walczyć o ligowe punkty w Rzeszowie. W pojedynku z tamtejszą PGE Marmą, Miedziński miał być jedną z czołowych postaci swojej drużyny. Nie mogło być tutaj mowy o zmęczeniu materiału. - Ręka cały czas mi dokucza, ale muszę jeszcze dać z siebie wszystko podczas poniedziałkowego meczu. Dopiero po tych zawodach będę miał trochę czasu, aby się podleczyć przed spotkaniem z Unią Leszno - mówił zmobilizowany. Samo spotkanie rozpoczęło się dla reprezentanta Polski bardzo udanie. W pierwszym swoim starcie Miedziński wraz ze swoim kolegą z pary - Chrisem Holderem, wystartował jak z katapulty i dowiózł do mety podwójne zwycięstwo. W kolejnym biegu musiał jednak uznać wyższość rywali i na mecie był dopiero czwarty. To była jedyna wpadka 25-letniego zawodnika w poniedziałkowym meczu. W kolejnych dwóch biegach dorzucił do swojego dorobku 5 punktów, jednak charakter i prawdziwą wolę walki pokazał w przedostatniej gonitwie dnia.
Przed biegami nominowanymi pojedynku Żurawi z Aniołami było 37:41 dla gości. Bieg 14. rozpoczął się od znakomitego wyjścia spod taśmy Rune Holty i Adriana Miedzińskiego. We wszystko wmieszał się jednak zawodnik gospodarzy - Chris Harris, który na wyjściu z pierwszego łuku, ostrym atakiem po krótkiej wypchnął "Miedziaka" pod bandę. Polak na pełnej prędkości wyjechał na zewnętrzną, nie zdołał opanować swojego motocykla i z impetem uderzył w jadącego z tyłu Holtę. Obaj zawodnicy drużyny przyjezdnej bardzo groźnie upadli na rzeszowski tor. Na szczęście po kilku chwilach wstali o własnych siłach. Artur Kuśmierz, sędzia poniedziałkowego meczu, ku uciesze fanów PGE Marmy, z powtórki biegu wykluczył Norwega z polskim paszportem. Niezwykle poobijany Miedziński nie zastanawiał się ani chwili dłużej, tylko wsiadł na motocykl i pognał na linię startu, by wziąć udział w powtórce 14. biegu. Przed drużyną PGE Marmy pojawiła się olbrzymia szansa na korzystny wynik. Gdyby para Harris-Kuciapa pokonała podwójnie obolałego Miedzińskiego, wówczas w całym spotkaniu byłby remis i o końcowym wyniku decydowałby jedynie bieg 15.
Poobijany Miedziński przed powtórką biegu 14.
Powtórzony wyścig 14. rozpoczął się udanym startem osamotnionego zawodnika gości. Gospodarze nie dali jednak za wygraną i po szaleńczych atakach na drugim okrążeniu obaj wyprzedzili torunianina. Miedziński nie poddał się i po chwili rozdzielił parę PGE Marmy, by na ostatnim łuku, po błędzie Macieja Kuciapy o centymetry wygrać bieg. Pewnym stało się to, że torunianie pojedynku z rzeszowianami nie przegrają. Holder w ostatniej odsłonie dnia przywiózł do mety 2 "oczka", a Unibaks wygrał cały mecz 44:46.
Po spotkaniu nie bez powodu ojcem sukcesu Aniołów nazwano Miedzińskiego. - Po tak fatalnym upadku dokonał on heroicznego wyczynu - obolały zdołał wygrać bieg czternasty. Z pewnością jest on bohaterem dzisiejszego meczu - mówił o Polaku najlepszy zawodnik spotkania - Jason Crump. - Twardy z niego chłopak - nie krył ciepłych słów pod jego adresem prezes Unibaksu - Wojciech Stępniewski. Adrian Miedziński po prostu pokazał klasę. Niejeden zawodnik po tak groźnym upadku zrezygnowałby z kontynuowania dalszej jazdy w meczu. "Miedziak" zacisnął zęby i zagwarantował korzystny wynik swojej drużynie. Z pewnością kibice "czarnego sportu" w Polsce taką postawę zawodnika na żużlowym torze chcieliby oglądać jak najczęściej.
Adrianowi życzymy szybkiego powrotu do pełni zdrowia.
Mateusz Kędzierski