Jarosław Handke: Jak podsumujesz dziesiątą z rzędu porażkę Kolejarza?
Ronnie Jamroży: Chyba ogólnie wiadomo, z jakich przyczyn przegraliśmy – eksperymenty z zawodnikami zagranicznymi. Para ja – Piotr Dym rozumiała się całkiem nieźle, dobrze to wyszło. Myślę, że trochę niepotrzebne były te gwizdy kibiców na Piotra w biegu, kiedy przyjechał jako czwarty. Potem pokazał jeszcze, że umie jechać znacznie lepiej. Moim zdaniem zawodników zza granicy nie powinno się ustawiać razem w parze. Jeden z nich powinien jechać w parze ze mną, drugi z Piotrem. Wydaje mi się, że my znamy w dużym stopniu ten tor i wiemy, jak tutaj pojechać. Zresztą można sprawdzić, że biegi były przegrywane głównie przez obcokrajowców.
Ale z drugiej strony Doyle i Frampton znają się bardzo dobrze, bo jeżdżą w jednym zespole w Anglii…
- Tak, ale Anglia to jest zupełnie inna bajka niż Polska. Wiele osób może potwierdzić, że Premier League jest po prostu dużo słabsza niż nasza pierwsza liga. Jeżeli Frampton byłby z nami w sobotę na treningu, można by było ocenić i przewidzieć, jak pojechałby w meczu. Być może w ogóle by w nim nie wystąpił, bo lepszy okazałby się Marcin Nowaczyk, który wygrywał z kolegami na tym właśnie treningu. Podobnie Lemon, nie wiem ile razy się z kimś ścigał na treningu, bo wolał jeździć samemu. Aczkolwiek on w miarę dobrze pojechał, nie można mu niczego zarzucić. Framptonowi jednak ten mecz nie wyszedł.
Czy nie uważasz, że jeżeli Anglik bądź Australijczyk przyjedzie na trening, to udział w meczu ma niemal gwarantowany, gdyż z jego przyjazdem powiązane są duże wydatki?
- Wiadomo, że jeżeli przyjeżdża zawodnik zza granicy, to ponoszone są duże koszty związane z jego przyjazdem. Chce się go wtedy maksymalnie wykorzystać, to znaczy puścić w meczu pięć razy i każdy to rozumie. Ale jeżeli jakiś obcokrajowiec chce pojechać dobrze w meczu, to niech przyjedzie na trening. O nas mówi się, że my, krajowi zawodnicy nie trenujemy. Kilku z nas zna ten tor „od podszewki” i czasami po prostu nie mamy potrzeby, żeby trenować. Ja mam na przykład ligi zagraniczne i często się zdarza, że nie mogę być na tym treningu. Ale w piątek się dowiedziałem, że w sobotę jest trening, przyjechałem prosto z Hagfors, wypróbowałem to co chciałem. Frampton trenował przed meczem z Gdańskiem, ale jeździł w pojedynkę, nikt go nie sprawdził.
Po dziesięciu kolejkach w Rawiczu jest, można powiedzieć, tragedia, Kolejarz nie ma już żadnych szans na utrzymanie się w I lidze…
- Zgadza się, nie mamy żadnych szans na utrzymanie tej I ligi. Moim zdaniem w kolejnych meczach trzeba już koniecznie postawić na krajowy skład. Po to są kontraktowani krajowi zawodnicy, żeby ich szanować. Wszyscy w ligach zagranicznych szanują swoich zawodników, a u nas tak nie jest. Marcin dobrze pojechał z Bydgoszczą, później jeden mecz mu nie wyszedł. Może teraz też by dobrze pojechał? On jednak zna ten tor.
Liczysz na jakiekolwiek zwycięstwo Kolejarza w tym sezonie?
- Przydałoby się wygrać choćby jeden mecz dla samej satysfakcji. Na pewno jakiś tam potencjał mamy. Potrafiliśmy nawiązać walkę z Gdańskiem oraz Bydgoszczą w meczach u siebie, jadąc „swoimi chłopakami”. Ewentualnie można by było spróbować wprowadzić jakąś korektę za Grzesia Knappa, bo jemu jakoś nie odpowiadały tutaj starty. A ten trzon zespołu najlepiej byłoby zostawić. Takie ciągłe zmiany chyba też nie są dobre.
Na koniec zapytam o ostatni bieg w meczu z Lokomotivem, kiedy to z wysokości trybun można było dostrzec, jak walczycie zaciekle z Piotrem Dymem o jeden punkt. Czy tak rzeczywiście było?
- Ja też chcę się rozpędzić, muszę spróbować dogonić zawodników. To nie jest tak, że ja chciałem odebrać Piotrowi ten jeden punkt, po prostu chciałem minąć Piotra i jechać dalej, walczyć dalej. W końcowej fazie zawodów mijanie nie było już tak łatwe, jak na początku. Ciągle starałem się jednak walczyć o jak najlepszą pozycję, bo czułem, że mój motor nieźle „ciągnie”. To, że minąłem Piotra, wyniku meczu nie zmieniło, bo stało się to dopiero na ostatnich metrach, ale mecz przegraliśmy juz dużo wcześniej.