Jarosław Dymek dla SportoweFakty.pl: Przyjechaliśmy tutaj po trzy "oczka", a nie otrzymać taki łomot

Drużyna Włókniarza Częstochowa odniosła dotkliwą porażkę w Tarnowie. Planem minimum jaki postawili sobie działacze klubu spod Jasnej Góry, było zdobycie punktu bonusowego. Sztuka ta się jednak nie udała i szanse Lwów na udział w rundzie play-off są już tylko teoretyczne.

Spotkanie pomiędzy Tauronem Azotami Tarnów a Włókniarzem Częstochowa doszło w końcu do skutku. Batalia w Mościcach toczyła się o 3 duże punkty. Goście jadąc do Tarnowa mieli plan minimum, którym było utrzymanie 13 punktowej zaliczki z pierwszego spotkania. Ten cel nie został jednak osiągnięty. Przegrywając 34:56 szanse Lwów na udział w rywalizacji najlepszej szóstki Speedway Ekstraligi zostały już tylko teoretyczne. - Na pewno wszystko odbyło się w sportowej rywalizacji. Obie ekipy pojechały w najsilniejszych składach. Niestety to nie tak miało być. Grigorij Łaguta może potwierdzić, że przyjechaliśmy tutaj po trzy "oczka", a nie otrzymać taki łomot. Bardzo ciężko jest mówić coś po takim meczu - powiedział po spotkaniu menedżer Włókniarza Częstochowa, Jarosław Dymek.

Drużyna gości pomimo wielkich ambicji nie dała rady sprostać dobrze przygotowanym do zawodów zawodnikom gospodarzy. Trzeba jednak nadmienić, iż już od samego początku częstochowianie mieli problemy z dyspozycją Daniela Nermarka, który dzień wcześniej zanotował upadek w lidze angielskiej. - Chłopcy na pewno się starali. Kiedy Artiom Łaguta zaczynał być szybki na torze, zaliczył "dzwona". Nie był już później w stanie kontynuować zawodów. Do tego doszły wczorajsze telefony z Anglii. Wiedzieliśmy, że Daniel Nermark może nie być w pełni sił podczas dzisiejszego meczu. Niestety tak też było. To jest jakiś taki nasz pech, że przed ważnymi meczami coś się dzieje. Podobnie było w Toruniu. Też Daniel miał upadek i nie był w pełni sił. Bał się dzisiaj, że może nie dać rady pojechać pięciu wyścigów. Wystąpił więc tylko w czterech i ostatni bieg musiał sobie odpuścić - dodał.

Klub z Częstochowy jest jednym z najbardziej walecznych zespołów Speedway Ekstraligi. Kibice w całej Polsce zgodnie twierdzą, że ekipa spod Jasnej Góry wszędzie gdzie się pojawi, potrafi stworzyć ładne widowisko. Duża w tym zasługa Daniela Nermarka i Grigorija Łaguty. - W tym meczu zawiódł trochę Peter Karlsson. Jest natomiast taki "gość" co się nazywa Grigorij Łaguta. Proszę sobie wyobrazić, że na stadion przyjechał pięć minut przed meczem. Z busa wypadł już w kevlarze. Nawet nie był na torze, a jeździł jak "szatan". Dziękujemy wszystkim chłopakom którzy walczyli. Jednak "Grisza" to jest lider z prawdziwego zdarzenia. Podziękowania także należą się właśnie dla Daniela Nermarka. Dzielnie walczył pomimo swojej niedyspozycji. W tych biegach, w których wystąpił zmagał się z bólem. Zdrowie jednak jest najważniejsze i nie było sensu aby ryzykował w ostatniej odsłonie - zakończył menedżer Lwów.

Źródło artykułu: