Jarosław Handke: Szerokie podłoże problemu rawickiej frekwencji

W niedzielne popołudnie miało dojść w Rawiczu do derbów Wielkopolski pomiędzy miejscowym Kolejarzem Rawag a Stokłosą Piła. Padający deszcz storpedował jednak rozegranie tych zawodów. Pilscy fani skandowali między innymi: "Jesteśmy u siebie, Polonia jesteśmy u siebie!". I rzeczywiście mieli ku temu prawo. Na stadionie zjawiło się około 500 osób, z czego połowę stanowili przyjezdni.

W tym artykule dowiesz się o:

Nie od dziś wiadomo, że główną bolączką rawickiego żużla jest znikoma liczba fanów na trybunach. W ostatnich latach różnie z tym bywało, wszakże zauważalna jest tendencja spadkowa w liczbie widzów przybywających na stadion imienia Floriana Kapały.

Składa się na to szereg czynników, o kilku z nich pisałem na tych łamach w latach ubiegłych. W zgodnej opinii kibiców, działaczy i krajowych zawodników Kolejarza, istotnym czynnikiem sprawczym takiego stanu rzeczy jest bliskość bardzo silnego ośrodka żużlowego, jakim jest bez wątpienia Leszno. Mieszkańcy regionu rawickiego stają często przed wyborem: pójść na mecz Kolejarza czy pojechać na spotkanie Unii, inwestując w to dwa razy więcej pieniędzy (ceny biletów normalnych to odpowiednio: 18 i 36 złotych) plus środki na transport (pół godziny drogi samochodem czy pociągiem). Jeśli zdecydują się na wariant drugi, otrzymają w zamian widowisko na najwyższym poziomie z udziałem tuzów światowego speedway’a. W przeciągu ostatnich sezonów domowe mecze Kolejarza i Unii odbywały się zazwyczaj w innych terminach. Nawet jeśli była to ta sama niedziela, to często można było spokojnie zdążyć na mecz Byków po zakończonym spotkaniu Niedźwiadków.

Warto wspomnieć jeszcze o kwestii ekonomicznej. Sporo osób nie może sobie po prostu pozwolić na oglądanie na stadionie zarówno Ekstraligi, jak i drugiej ligi, więc muszą dokonać wyboru. - Wydaje mi się, że ceny biletów nie są zbyt wysokie. Uważam, że są one przystępne. Nie wiem jakie kroki powinniśmy podjąć, by przyciągnąć na stadion więcej widzów - mówi trener RKS-u, Piotr Żyto.

Żużlowi kibice z Rawicza doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak trudno jest namówić swoich znajomych z okolicznych miejscowości do zawitania na stadion imienia Floriana Kapały. Mieszkańcy Miejskiej Górki, Bojanowa, Pakosławia, Jutrosina czy innych okolicznych mieścin i wsi jeśli już interesują się żużlem, to zdecydowana większość z nich jeździ na mecze na stadion imienia Alfreda Smoczyka. Może warto przeprowadzić kilka akcji reklamujących klub nie tyle w samym Rawiczu, co w okolicy? Spotkania z młodzieżą w szkołach, udział w piknikach itd.

Problem spadku frekwencji towarzyszy w bieżących rozgrywkach sporej części klubów żużlowych, od Ekstraligi poczynając, na drugiej lidze kończąc. Nie należy mieć zbytnio wybujałych ambicji i planów, należy je raczej dostosować do rzeczywistości. A ta jest klarowna: w Rawiczu mieszka nieco ponad 20 tysięcy osób. W całym powiecie trzy razy więcej. Na żadne zawody żużlowe w tym roku w mieście słynącym z plant i więzienia nie przyszło więcej niż tysiąc osób. Wydaje się, że miejscowi działacze byliby zadowoleni, gdyby na każdym meczu na stadionie przy ulicy Grota Roweckiego stawiało się po 1000-1500 osób.

Mimo podjęcia pewnych akcji promocyjno-marketingowych, włodarzom Kolejarza byłoby bardzo trudno o pozyskanie nowych kibiców z prostego powodu: samo miasto się nie rozwija. Ciężko jest o znalezienie pracy, w ostatnich latach zamknięto kilka dużych firm w regionie, w wielu innych zredukowano zatrudnienie. Jeszcze gorzej jest pod względem kulturalnym: w Rawiczu nie dzieje się w tej materii właściwie zupełnie nic. Absolwenci szkół średnich wyjechali do większych miast jak Poznań czy Wrocław na studia bądź do pracy. Najgorsze jest jednak to, że wielu z nich odwiedza rodzinne miasto raz na trzy, cztery miesiące. Rawicz staje się tak naprawdę miastem emerytów. - Szkoda, że tak się dzieje. Tęsknię za czasami, kiedy na żużel w Rawiczu przychodziło po kilka tysięcy ludzi, ale wiem, że one już nie wrócą. W moim mieście nie ma praktycznie żadnych perspektyw. Podobnie jak większość znajomych, wyjechałem kilka lat temu na studia do Wrocławia. Miałem w sobie zapał, by przyjeżdżać przez kilka lat na mecze Kolejarza, teraz zapału tego zaczyna mi brakować. A koledzy, z którymi razem chodziłem kiedyś na mecze, teraz chodzą na Ekstraligę. Nikt nie chce wracać do Rawicza - mówi jeden z rawickich fanów.

Jeszcze kilka lat temu idąc wieczorem po ulicach w centrum miasta można było spotkać sporo młodych ludzi, dziś widać próżno ich szukać. Podobnie sytuacja wygląda na meczach Kolejarza, gdzie średnia wieku oscyluje wokół 50-60 lat. Problem dostrzega również mocno związany z miastem, jak i lokalnym klubem żużlowym, Marcel Kajzer, obecnie zawodnik Włókniarza Częstochowa: - Ludzie uciekają z Rawicza. Szukają rozwiązań, recept na życie gdziekolwiek się da, bo w naszym mieście jest to bardzo trudne. Ciężko jest z pracą, ludzie mają coraz mniej pieniędzy. Ludzie nie mają tutaj co robić. Widzę po znajomych, że po skończeniu liceum czy technikum powyjeżdżali do Wrocławia czy Poznania. Przez to na pewno frekwencja jest niska. Mam nadzieję, że ci kibice, którzy kiedyś chodzili u nas na żużel i z różnych względów przestali, jeszcze tu wrócą. Dużo z nich wybrało Ekstraligę, ale w drugiej lidze są również naprawdę ciekawe biegi. Bardzo bym chciał, aby na tym stadionie znów zjawiało się sporo widzów.

Bliskość silnych ośrodków żużlowych, tor niestworzony do emocjonujących mijanek czy zajmowane aktualnie przez Kolejarza ostatnie miejsce w ligowej tabeli z pewnością nie wpływają pozytywnie na liczbę widzów na meczach żużlowych w Rawiczu. Problem należy jednak ująć szerzej i łatwo wtedy dojść do wniosku, że w mieście, które się nie rozwija, trudno o zbudowanie klubu sportowego na solidnych fundamentach. A najważniejszym fundamentem jest ilość kibiców na trybunach.

Najwierniejszych sympatyków speedway’a w Rawiczu jest około 200-300. Tyle bowiem osób przychodziło regularnie na ostatnie mecze w sezonie 2008, kiedy to jeżdżący w I lidze Kolejarz przegrywał mecz za meczem. Tyle fanów RKS-u zjawiło się także w deszczowe niedzielne popołudnie, aby dopingować zespół w walce z drużyną z Piły. Można śmiało stwierdzić, że ci ludzie będą z Kolejarzem na dobre i na złe. - Chodzę na żużel od reaktywacji w 1996 roku. Opuściłem przez ten czas chyba z pięć meczów. Będę kibicował naszym chłopakom nawet, gdy w każdym meczu nie będziemy wychodzili z trzydziestki. Tak naprawdę żużel to w Rawiczu ostatnia atrakcja, bo co innego pozostaje tu do robienia? Nie ma żadnego innego sportu, brak miejsc, gdzie można by zabrać żonę czy dziewczynę na kawę, na piwo - mówi smutnym głosem inny rawiczanin.

Trudno nie dojść do konkluzji, że jeśli rzeczywiście żużel w Rawiczu przestanie kiedyś istnieć, to mieszkańcy tego miasta nie będą mieli praktycznie żadnej alternatywy na spędzenie czasu w sposób związany ze sportem. Bo z kulturą już obecnie nie mają takiej możliwości.

Źródło artykułu: