Michał Gałęzewski: Mimo dziesięciopunktowego zwycięstwa, Start postawił wam spory opór. Jak mógłbyś ocenić ten mecz?
Magnus Zetterstroem: Przede wszystkim jestem zadowolony ze zwycięstwa, gdyż był to bardzo trudny mecz. Pokazaliśmy, że mamy bardzo dobrą drużynę, ale naszym problemem jest to, że zawsze ktoś musi mieć gorszy dzień i w tym całym mechanizmie, jakim jest zespół ma to duże znaczenie. Tym razem Mikael Max miał gorszy dzień, ale za to Dawid Stachyra i Kamil Brzozowski pokazali, że potrafią jeździć na żużlu. Nasz potencjał jest bardzo mocny, ale na meczu wyjazdowym musimy pojechać całą siódemką. Nie możemy polegać ciągle na Darcy Wardzie, który robi znakomitą robotę. Bez niego Wybrzeże nie byłoby tam, gdzie jest aktualnie.
Widać choćby po tobie, że gdy jedziesz w parze z Darcym, to jesteś zupełnie innym zawodnikiem, niż w biegach bez Australijczyka.
- Tak, to prawda. Myślimy na torze w podobny sposób, a to przecież bardzo młody zawodnik. Ma jednak ogromny talent i jeździ świetnie. Myśli na torze, wie gdzie pojechać. Jestem bardzo zadowolony z tego, że mam okazję z nim jeździć w parze.
No właśnie. Jadąc w parze z Wardem popisałeś się dwoma bardzo efektownymi akcjami. Raz przyblokowałeś Woffindena, pomagając Darcy'emu wyjść na drugą pozycję, a w czternastym wyścigu pokonując Krzysztofa Jabłońskiego, zapewniłeś Wybrzeżu zwycięstwo.
- To wszystko jest konsekwencją tego, że rozumiemy się na torze. Tai był tuż za mną i chciałem go lekko przymknąć. Dzięki temu Ward wyszedł po zewnętrznej i mogliśmy cieszyć się wspólnie jazdą parą.
W niedzielę było sporo walki na torze. Spodziewałeś się tego?
- To był prawdopodobnie najlepszy mecz dla kibiców w całym sezonie. Dla nas jednak był on trochę zbyt uciążliwy, jeśli chodzi o presję. Wszystko ze mnie zeszło, gdy wygraliśmy 4:2 przedostatni bieg spotkania, kiedy wiedzieliśmy że nic nie zabierze nam zwycięstwa. Gdybyśmy przegrali, to można byłoby nas już praktycznie skreślić. Jak to się mówi piłka jest w naszych rękach i musimy pokazać na co nas stać.
Co działo się w środku ciebie po pokonaniu Jabłońskiego?
- Zaczął mnie bardzo boleć brzuch. Wszystko przez wagę tego wyścigu. Przed biegiem podszedł do nas Stanisław Chomski i przypomniał, że musimy wygrać 4:2, bo pamiętając sytuację z meczu z GTŻ-em, wszystko może się zdarzyć w ostatnim wyścigu. Nie było z pewnością fajnie, jak przegrałem start i przez cztery okrążenia usiłowałem wyprzedzić Jabłońskiego. Czułem jednak, że w końcu popełni jakiś błąd na wirażu. Przez praktycznie cały wyścig nie miałem jak go wyprzedzić, ale na ostatnim łuku mi się to udało.
Macie teraz długą przerwę przed meczem rewanżowym. Pojedziecie właśnie w Gnieźnie. Będzie to najważniejszy mecz w sezonie?
- Chciałbym odjechać ten mecz najszybciej, jak to jest możliwe. Na szczęście większość chłopaków będzie miała przez ten okres mecze w Anglii, Szwecji, czy w Danii, czy w turniejach indywidualnych. Wierzę, że dzięki temu utrzymamy formę. Gorzej z tymi, którzy nie jeżdżą w innych ligach. Oby znaleźli sobie miejsce na jakichś turniejach indywidualnych. Aby utrzymać formę, potrzebny jest ciągły przypływ adrenaliny. Jadąc samemu na treningu, a przeciwko trzem rywalom, jedzie się zupełnie inaczej.
Do składu powrócił Kamil Brzozowski, który niestety pojechał tylko trzykrotnie. Przyda się w zespole w kolejnych spotkaniach?
- Jestem przekonany, że Kamil ma ogromny potencjał, aby być dobrym zawodnikiem. Pamiętam go jeszcze z czasów jazdy w Gorzowie, gdy był młodym zawodnikiem. Można się po nim spodziewać wiele dobrego w przyszłości, bo mimo że nie ma zbyt wielu szans na starty w tym sezonie, pokazał w niedzielę że umie jeździć, pokonując jeżdżących regularnie rywali. Chciałbym mu podziękować za to, że doszedł do zespołu i nam pomaga, bo jest sporym wzmocnieniem składu.
Wiele mówi się o dobrej atmosferze w gdańskim zespole, a także o tym, że mecze w Polsce to zupełnie co innego. Jakie są tego przyczyny?
- To prawda, w Gdańsku jest bardzo dobra atmosfera. Jest to w dużej mierze spowodowane tym, że spotykamy się ze sobą już jeden-dwa dni przed meczem, razem trenujemy, grillujemy, idziemy na miasto, jemy wspólnie posiłki. To coś podobnego, do drużyny piłkarskiej której zawodnicy przebywają ze sobą regularnie. Jak jeżdżę w Szwecji, czy w Danii to jest coś innego. Przyjeżdżam do miasta, w którym ma odbyć się spotkanie, odjeżdżam mecz i jadę dalej. To coś, jak bym po prostu szedł do pracy. Tutaj jesteśmy razem, a trener Chomski stwarza świetną atmosferę i dba o dyspozycję psychiczną zawodników. Nigdy nie współpracowałem z takim trenerem. On nigdy nie podejmuje złych decyzji, zanim o czymś zadecyduje to zastanowi się dwukrotnie.
W Szwecji są więc bardziej trenerzy - menadżerowie, którzy tylko ustalają skład na kolejny wyścig?
- Można tak powiedzieć. Ich rola jest dużo łatwiejsza, a Stanisław Chomski myśli o każdej drużynie. Wiedząc, że trener za mną stoi, pomaga mi, podpowiada, łatwiej mi o dobrą jazdę i pojechanie na sto procent.
Większość zawodników, przeciwko którym startujesz jest od ciebie o wiele młodsza. Czujesz się jeszcze na siłach rywalizować w Speedway Ekstralidze?
- Jestem o tym przekonany, bo dla mnie wiek jest tylko w metryczce. Zdobywam więcej punktów od wielu młodszych zawodników, jestem ciągle głodny jazdy, a także cieszę się z tego co robię. Może jestem trochę jak wino (śmiech). Czasami jestem niezadowolony ze swoich zdobyczy punktowych, ale najważniejsze jest dobro drużyny i jej zwycięstwo.
Masz mieszkanie w Gdańsku. Chciałbyś osiedlić się tu na stałe po zakończeniu kariery, czy jeszcze o tym nie myślałeś?
- Z pewnością mógłbym tu mieszkać, bo Gdańsk to przepiękne miasto, w którym żyje wielu świetnych ludzi. Jak jednak wiesz mam rodzinę, dwójkę dzieci i uważam, że w Szwecji jest trochę lepszy system dla dzieci, więcej pieniędzy. Chciałbym jednak zatrzymać gdańskie mieszkanie i po zakończeniu kariery przyjeżdżać tam latem.
Spędzasz w Polsce dużą część swojego czasu. Nie myślałeś o rozpoczęciu nauki języka polskiego?
- Myślałem o tym, jednak nie lubię się uczyć w szkole (śmiech). Próbowałem się do tego zabrać wiele razy, w końcu spędzam tutaj dużą część mojego życia.
Tak właściwie dlaczego tak późno rozpocząłeś przygodę z polską ligą? Wielu twoich kolegów jeździło tu już wcześniej...
- Przygodę z żużlem rozpocząłem już w wieku 6 lat i miałem tylko rok przerwy. Ziemię okrążyłem na motocyklu żużlowym już pewnie z 20 razy (śmiech). Na początku mojej kariery nie byłem jednak zbyt dobrym zawodnikiem. Nie ma się więc czemu dziwić, że nikt nie dawał mi szansy. Dopiero później, gdy otwarty został u was rynek dla obcokrajowców, rozpocząłem przygodę z polską ligą i nie żałuję żadnej minuty spędzonej tutaj.