Jan Gacek: W przeszłości żegnał się pan już z cyklem Grand Prix. Co jest źródłem nowej energii, która w pana wstąpiła?
Piotr Protasiewicz: Uważam, że moje najlepsze lata jako sportowca dopiero przede mną. Kiedy czytam opinie, że przeżywam drugą, albo trzecią młodość to ma wrażenie, że to są totalne bzdury. Po prostu znalazłem odpowiednie ustawienia i parametry zarówno w sobie jak i w sprzęcie. Wiem o co w tym wszystkim chodzi. Nie chcę dorabiać teorii i dziwnych ideologii. Uważam, że zawsze byłem zawodnikiem, który prezentował pewien wysoki poziom, ale nie potrafiłem tego pokazać w najważniejszych imprezach. Myślę, że teraz to się zmieniło.
Być może kluczem do sukcesu jest właśnie osiągnięcie sportowej dojrzałości?
- U źródeł mojej formy znajduje się zarówno sportowa dojrzałość jak i przygotowanie mentalne. Od jakiegoś czasu jazda daje mi wielką przyjemność. Mam tylko nadzieję, że nie odbiorą mi jej działacze sportu żużlowego ze swoimi dziwnymi regulaminami. Myślę, że żużla nie można traktować wyłącznie jako pracę, bo wtedy trudno dawać z siebie wszystko. Doświadczenie, które zdobyłem jest moim atutem. Nigdy wcześniej nie byłem odpowiednio przygotowany do Grand Prix ani pod względem sprzętowym, ani mentalnym. Z perspektywy czasu moje starty w tych turniejach w przeszłości oceniam jako nieporozumienie.
Wielokrotnie przypinano panu łatkę zawodnika, który nie wytrzymuje ciśnienia prestiżowych imprez.
- Łatki, były są i będą. Biorę do siebie różne opinie i aluzje związane z moją osobą. Staram się z nich wyciągać wnioski. Mam jednak głęboko gdzieś głupie komentarze na mój temat. Ja nie jadę dla nikogo innego tylko dla siebie. Chcę realizować swoje cele, ale nie muszę nikomu nic udowadniać. Łatki, które są mi przypinane na pewno mnie nie usztywniają i nie deprymują.
W przeszłości chyba jednak miewał pan z tym problemy?
- Chyba tak.
Określił pan swój awans do Grand Prix jako "początek drogi". Co zatem jest pańskim celem?
- Przez parę lat jazdy w Grand Prix zaliczyłem tylko kilka dobrych występów. Zdaję sobie sprawę z tego, że tak było. Ważna dla mnie rzecz stała się po ubiegłorocznym Grand Prix w Bydgoszczy. Przekonałem się wówczas, że "diabeł nie jest taki straszny". Powiedziałem sobie wtedy po tych zawodach, że chcę wrócić do cyklu. Zrozumiałem, że do Grand Prix trzeba umieć odpowiednio podejść pod względem mentalnym. Inne musi być również przygotowanie sprzętowe, które nie było moją mocną stroną w przeszłości. Po tamtym turnieju chyba zrozumiałem gdzie tkwiły moje błędy z poprzednich lat. Stwierdziłem, ze będę się szarpał i walczył o Grand Prix. Kilka dni po wspomnianych zawodach w Bydgoszczy rozpocząłem pracę z panią psycholog. Wydaje mi się, że to miało dla mnie spore znaczenie, udało mi się osiągnąć odpowiednie nastawienie do ścigania się. Znalazłem też właściwe ustawienia sprzętu. Do tego oczywiście doszły intensywne przygotowania kondycyjne w zimie. Wszystko to co zacząłem robić po Grand Prix w Bydgoszczy zdaje dzisiaj egzamin. Nie oznacza to oczywiście, że będę świetnie jechał we wszystkich meczach. Zdarzają się słabsze występy, bo tak bywa w sporcie. Mimo kilku porażek jestem spokojny o przyszłość. Wiem do czego dążę. Samo miejsce w Grand Prix nie jest jeszcze sukcesem. W tym sezonie udało mi się z powodzeniem przejść wszystkie etapy potrzebne do tego, żeby znaleźć się w elicie, ale plan na przyszłość jest jasny i klarowny. Chcę pokazać w kilku turniejach naprawdę fajny żużel.
Sprawia pan wrażenie osoby głodnej sukcesu i jednocześnie wiedzącej jak go osiągnąć...
- Od piętnastu lat należę do krajowej czołówki. Nikt nie może mi zarzucić, że jest inaczej. Nie miałem jednak umiejętności przekładania swoich możliwości sportowych na turnieje międzynarodowe. Zdarzały się sukcesy, ale były one sporadyczne. Uważam, że teraz dojrzałem do pewnych kwestii. Zrozumiałem, że pewne rzeczy nie są takie jak mogło mi się wcześniej wydawać. Potrzebne były zmiany. Myślę, że znalazłem odpowiednią drogę wyjścia z tego impasu. Mam przed sobą jasno postawione cele. Nie jestem młodym zawodnikiem, ale mam jeszcze wiele do zrobienia.
Największe sukcesy w ostatnich latach odnoszą dojrzali żużlowcy. Doświadczenie wydaje się być cenniejszym atutem niż młodość.
- Przespałem dziesięć lat w światowym żużlu. Pod tym względem totalnie zmarnowałem ten czas. Zostało mi jakieś 6-8 lat ścigania się na żużlu. Nie czuję jednak w związku z tym wielkiego ciśnienia. Mój wiek na pewno nie jest problemem. Jeśli spojrzymy na czołówkę Grand Prix to nie znajdziemy w niej wielu młodych zawodników. Aktualnie zrobiłem sobie kilka dni przerwy, które mam zamiar poświecić rodzinie. Powoli jednak zaczynam myśleć i rozmawiać z mechanikami na temat przygotowań do Grand Prix. Nie chcę mówić o wyniku, który by mnie satysfakcjonował. W przyszłym roku chciałby jednak zrobić kolejny krok w przód.
Komu pan kibicuje w tegorocznym cyklu Grand Prix, Jarkowi Hampelowi czy swojemu koledze z drużyny - Gregowi Hancockowi?
- Zawsze chcę, żeby wygrywali Polacy, mimo że nie ma to przełożenia na naszą pozycję w żużlowym świecie. Kibicowałem i kibicuję naszym rodakom wbrew różnym opiniom. Jeśli w tym roku złota miałby nie wywalczyć, żaden z Polaków to życzyłbym tytułu Hancockowi, bo on jak najbardziej na niego zasłużył.
Jarosław Hampel traci do Amerykanina 22 punkty. Polak jest w tej chwili w niesamowitej formie. Pańskim zdaniem dogonienie Hancocka jest jeszcze realne?
- Jest realne, ale myślę, że wiele wyjaśni się już w najbliższą sobotę. Jeśli w Toruniu Jarkowi uda się zmniejszyć przewagę Grega o 7-8 punktów to sprawa mistrzowskiego tytułu będzie otwarta. Jeśli Hancock utrzyma lub powiększy swoją przewagę to przy normalnym układzie i braku jakichś kontuzji będzie już raczej nieosiągalny dla innych. Trzeba przecież pamiętać, że tory w Gorican czy Vojens sprzyjają Amerykaninowi. Grand Prix Polski może zatem dać nam odpowiedzi na wiele ważnych pytań.