Witold Skrzydlewski: Łezka mi się w oku zakręciła

Charytatywne zawody, kończące żużlowy sezon w Łodzi, wygrała drużyna prowadzona przez Witolda Skrzydlewskiego, która pokonała zespół Janusza Ślączki. Przy okazji był to mecz pożegnalny rodziny Skrzydlewskich, która kończy sponsorowanie Orła.

- Wie pan, można powiedzieć tak, jak kiedyś Ojca Świętego pytano o mecz Polska – Izrael w piłce nożnej. Pytany o to kto wygra, powiedział, nasi wygrają. I tak samo można powiedzieć tutaj, że nasi wygrali - powiedział po zakończonych zawodach Witold Skrzydlewski.

Czy sponsor Orła odczuwa satysfakcję z pokonania zespołu prowadzonego przez Janusza Ślączkę? - Satysfakcje mam z tego, że ofiarni byli kibice klubu, którzy dla chorego chłopczyka uzbierali ponad 10 tysięcy złoty. Jest to bardzo duża kwota, którą wyłożyli sami kibice i to jest najważniejsze. Było widowisko, mecz był wyrównany i zarazem ciekawy dla kibica, co rzadko się zderza, że taki zwykły mecz towarzyski ma takie emocje.

Po kilku latach sponsorowania łódzkiego żużla, Witold Skrzydlewski kończy swoją przygodę z Orłem. Jak będzie wspomniał jeden ze swoich rozdziałów w życiu? - Na pewno łezka mi się w oku zakręciła, jak popatrzyłem na stadion. Młodzi ludzie nie pamiętają, jak ten stadion wyglądał jeszcze 5 lat temu. Nie było tu żadnych krzesełek, w ogóle nie było nic. Dziś wszystko jest zrobione. Tak trochę szkoda. Trzeba liczyć siły na zamiary. Bo nie jest filozofia, zostawić klub zadłużony i wtedy wywiesić białą flagę, bo wtedy to jest już trup - mówi Skrzydlewski.

Czy po ogłoszeniu swojej decyzji o zakończeniu sponsorowania Orła, z klubem kontaktowali się potencjalni nowi właściciele? - Nie, nie było. Wie Pan, takie rzeczy to można między bajki włożyć - powiedział. - Nie powinno być tak, że klub jest oparty na jednym silnym sponsorze. Jakby ich było stu i jeden, by się wyłamał, bo ma problemy finansowe, to nie jest wtedy problemem dla klubu. Sztuka jest, żeby ten klub istniał - dodał.

Czy główny sponsor Orła ma pretensję do władza miasta, o brak pomocy klubowi? - Miasto zrobiło tyle ile może i więcej nie ma co wymagać. Miasto dało jakieś pieniądze, ale liczyliśmy na ludzi, którzy klepali nas po plecach, szczególnie mnie i mówili: wejdziecie do pierwszej ligi, to pieniądze będą. Weszliśmy, a ich telefon jakby był w tunelu - kończy Skrzydlewski.

Źródło artykułu: