Michał Kowalski: Nie zdołaliście pokonać Rosjan i czeka was baraż w Malilli. Co zadecydowało o tym, że tak się stało?
Piotr Protasiewicz: Po prostu byliśmy od Rosjan minimalnie słabsi. Szkoda, bo było naprawdę blisko. Nie jechaliśmy może rewelacyjnie, każdy starał się jak najbardziej mógł. Ale mimo wszystko pogubiliśmy te punkty. Ja też końcówkę miałem lepszą, niż początek. Żałujemy, bo finał mógł być już nasz. Trochę zaskoczyły nas warunki torowe, liczyliśmy na nieco inną nawierzchnię. To nie jest absolutnie żadne usprawiedliwienie, proszę mnie źle nie zrozumieć. Było ryzyko deszczu i zrobiono taki twardy tor, by w razie czego dało się jeździć. Nie sprzyjało nam to trochę, bo wolelibyśmy przyczepniejszy. Jakby nie patrzeć, jechaliśmy przecież u siebie. Całe zawody szukaliśmy właściwych przełożeń. Ale nie ma co już mówić, szykujemy się na baraż.
Czy dziewięć punktów, które zdobyłeś, to dla ciebie satysfakcjonujący wynik?
- Nie jestem zadowolony, bo miałbym dwa oczka więcej i nie byłoby potrzeby startu w barażu. Dodatkowo długo mieszałem w sprzęcie, żeby znaleźć dobre ustawienie. Moje punkty były takie "wymęczone", nie wygrałem żadnego startu. Muszę powiedzieć, że dwa treningi, które przed tymi zawodami odbyliśmy w Bydgoszczy tak naprawdę nic nam nie dały, bo tor był inny. Mojej zdobyczy również zabrakło polskiej reprezentacji.
Po kwietniowym meczu ligowym z Polonią narzekałeś, że nie możesz od pewnego czasu przejechać w Bydgoszczy pełnych zawodów. To jakiś defekt, to upadek. Tym razem chociaż pod tym względem było lepiej…
- (Śmiech) Tak, to jedyny plus tych zawodów. Rzeczywiście, ostatnio czy to w Kryterium Asów, czy w lidze, zawsze coś musiało mi się przydarzyć. Także to jedyny pozytyw dla mnie. Ale co z tego? Wolałbym dotknąć taśmy, ale za to żebyśmy awansowali.
Przed wami baraż w Malilli. Do składu Danii ma podobno wrócić na te zawody Nicki Pedersen.
- To będzie taki mini finał według mnie. Stawka będzie naprawdę bardzo wyrównana i trzeba będzie walczyć, jakby to była walka o medale. Nikt nie przyjedzie tam na wycieczkę, także szykujemy się na niezwykle trudną przeprawę.
Z ostatniego wyniku w ENEA Ekstralidze też chyba zadowolony być nie możesz.
- Można tak powiedzieć. Ale to już jest taka liga. Możesz wygrać z liderem, by tydzień później ulec ostatniej drużynie w tabeli. Mamy wyraźne problemy personalne, jeśli chodzi o formę niektórych zawodników. Jednak taki już jest sport, walczymy do końca. Wierzę, że uda się awansować do czołowej czwórki.
Chyba podstawowym problemem waszego zespołu są właśnie te dziury w składzie. Słaby Davidsson, nierówny Holta, a teraz jeszcze kontuzja Dudka…
- Coś w tym jest. Ja na szczęście po niezbyt udanym początku rozgrywek trochę się pozbierałem i prezentuję w miarę równą formę. Patryk niestety złapał kontuzję, a jak wiemy jechał super cały czas. Jonsson prezentuje się fenomenalnie. Brakuje tych punktów, nie da się ukryć. Może będzie tak, jak rok temu i Jonas obudzi się dopiero w fazie play off?
Czy gdy wracasz do Bydgoszczy na jakieś zawody, czujesz się nieco inaczej? Trochę czasu spędziłeś w Polonii.
- Spędziłem w Bydgoszczy wspaniały okres mojego życia. Dalej mam dom niedaleko tego miasta, także często bywam w grodzie nad Brdą. Mam tu mnóstwo przyjaciół i jest to po prostu dla mnie drugi dom.
W ostatnim czasie coraz więcej żużlowców osiąga swoje życiowe wyniki koło czterdziestego roku życia. Ty też zbliżasz się do tej liczby. Czujesz, że twój czas może dopiero nadejść?
- Powiem tak - po tym co się dzieje w ENEA Ekstralidze, mam na myśli różne zmiany i regulaminy, to ja zamiast się smucić, cieszę się, że zostało mi już mniej lat jazdy niż na przykład juniorom. Oczywiście to tak pół żartem, pół serio. Współczuję im tego, co się dzieje. To wszystko chyba skończy się ligą duńską, czeską, czy czymś na takim poziomie. W tym kierunku zmierzamy. Mam ważny kontrakt do 2015 roku i na pewno do tego czasu będę stawiał tylko na żużel. Potem zastanowię się, co dalej. Kadra nadal jest dla mnie bardzo ważna. W tym roku niestety nie udało się awansować do finału GP Challenge, upadek w Lonigo przekreślił moje ambicje sportowe. Wszyscy wiemy, jak rok temu się skończyła moja walka o Grand Prix. Jednak są jeszcze inne sfery żużla, w których można powalczyć.
No właśnie, to chyba absurd, że musiałeś wybierać pomiędzy startami w GP, a jazdą w lidze polskiej…
- Patrząc z perspektywy czasu, to gdybym jeździł w GP walczylibyśmy z Falubazem o utrzymanie, bo zrobiłby się problem kadrowy. To była decyzja przemyślana, niekorzystna co prawda dla mnie, ale korzystna dla klubu. Zrobiłem to dla drużyny.
Uważasz, że w obecnej formie byłbyś w stanie zaistnieć w cyklu?
- Miałem niezbyt dobry początek sezonu. Ja zawsze twardo stąpam po ziemi i tak też jest w ocenie mojej postawy. Myślę, że pierwsze 5-6 miejsc byłoby raczej poza moim zasięgiem. Jednak wydaje mi się, iż byłbym w stanie balansować na granicy czołowej ósemki cyklu.
Dużo mówi się ostatnio o Regulaminie Finansowym. Jesteś w stanie przyjąć to, co władze ENEA Ekstraligi proponują?
- Moja umowa kończy się tak jak powiedziałem w 2015 roku. Oczywiście jestem za kolegami i jeśli pójdziemy w kierunku odmowy startów, to ja sam jeździć nie będę. Od razu mówię też, że ja jestem chętny na jakieś porozumienie i dialog. Rozumiem, sytuacja finansowa jest trudna. Kilka lat temu podpisałem siedmioletni kontrakt i nie wiedziałem, jak to się potoczy. Także podjąłem pewne ryzyko. Dziwi mnie tylko to, że kluby, które sobie radzą, są wciągnięte w to wszystko przez pozostałe ośrodki. Można usiąść do rozmów i to opanować, takie jest moje zdanie. Ale mam takie pytanie - kto płaci tym zawodnikom, którzy mają ponoć bajeczne kontrakty? Oto jest zagadka. Jeśli 10 prezesów nie umie się dogadać, później wychodzą ze spotkania i podbijają stawki, to byłoby chore, gdyby jakiś żużlowiec nie wziął oferowanych pieniędzy. Uważam, iż jeśli byłaby jakaś rozmowa, to zapewne każdy z zawodników poszedłby na obniżkę płac, by ratować najlepszą ligę świata. Zobaczycie, co będzie za rok, dwa, jeśli pójdziemy w tym fatalnym kierunku.