Jak mawiają tu i ówdzie, kiedyś coś przepadło. A przepadło jak nic. W końcu z tronu dla zdobywców Drużynowego Pucharu Świata, na którym wymościliśmy sobie już wygodne i dosyć trwałe gniazdko spadliśmy na przysłowiowe cztery litery, tłukąc się przy tym boleśnie, oj boleśnie. No bo jakże nazwać inaczej fakt, że nasza Cieślakowa armada tym razem nie zdołała awansować nawet do finału imprezy? Cóż, nie udało się wygrać półfinału pomimo iż odbywał się na naszym torze, a w barażu, jak można było przewidzieć lepsi okazali się Duńczycy i stało się jak w tytule. Niesforny Nicki odpoczął i zrobił swoje, to znaczy poprowadził swoich rodaków prosto do finału, zamykając do nich drzwi przed nosem Golloba i spółki. Finał w Malilli nasi riderzy mogli sobie więc obejrzeć siedząc w kapciach wygodnie przy telewizorku. No dobra, dosyć tego szyderstwa, bo tak naprawdę nikt na niego nie zasłużył. Pewnie, że szkoda było porażki w Bydgoszczy, w dodatku z niedocenianą Rosją, ale warto zauważyć, że przecież to obecnie macierzysty tor dla dwóch rosyjskich zawodników, czyli Sajfutdonowa oraz młodszego Łaguny, tak więc trudno nawet mówić o atucie własnego obiektu naszej kadry. Wiadomo też w jak trudnej znaleźliśmy się sytuacji z powodu kontuzji jednych zawodników (mam na myśli oczywiście Jarosława Hampela i Janusza Kołodzieja) oraz słabszej dyspozycji innych (chociażby Adriana Miedzińskiego, Rune Holty, czy Krzysztofa Kasprzaka, czyli tych, którzy drzewiej wydatnie wspomagali nasze drużynowe triumfy) W efekcie trener - menedżer Cieślak, stanął przed diablo trudnym zadaniem, może nawet najtrudniejszym w swojej karierze "narodowego". Do tej pory miał bowiem ból głowy ze względu na bogactwo wyboru, mógł przebierać w kandydatach niczym w ulęgałkach niewiele tak naprawdę ryzykując ewentualną pomyłkę. W tym roku było zupełnie inaczej, selekcja przypominała z konieczności coś na kształt łapanki. Widać to było w sięgnięciu po Grzegorza Walaska, który w Bydgoszczy pojechał zaskakująco słabo. W barażu zastąpił go Krzysztof Buczkowski i obok Tomasza Golloba okazał się najsilniejszym filarem naszej narodowej drużyny. Zaskoczenie? Pewnie trochę tak, biorąc pod uwagę, że stał się, po słabym występie Walaska w półfinale, ostatnią deską ratunku i pewnie gdyby nie wspomniane wcześniej problemy z kontuzjami jednych i niedyspozycją drugich nikt by nawet o starcie Buczkowskiego w Szwecji nie pomyślał. I już nawet nie chce mi się snuć rozważań, co by było gdyby nos Cieślaka podpowiedział mu , aby w Bydgoszczy wstawić do składu właśnie Buczkowskiego, a nie Walaska. "Ratowaliśmy ten skład jak mogliśmy" - utyskiwał Marek Cieślak po finale i to najlepiej oddaje istotę rzeczy.
Kilka tygodni temu publicznie zasugerowałem, aby ze względu na różne okoliczności (kontuzje jednych, słabsza dyspozycja drugich, finał poza Polską), w tym sezonie wystawić w Drużynowym Pucharze Świata reprezentacje juniorską. Pisałem, że nawet jak młokosom się nie powiedzie nikt nie będzie miał do nich pretensji, a kto wie, czy nie sprawią nam przyjemnej niespodzianki. Szkoleniowo też chyba byłoby to niezłe posunięcie, a dla tych młodziutkich zawodników, typu Pawliccy, czy Zmarzlik taki start byłby znakomitym bodźcem do dalszej pracy, bo przecież Pederseny, Iverseny czy Harrisy nie są im ani obce ani straszne, startują z nimi na co dzień w naszej lidze, często zresztą wygrywając. W sumie więc wyszło chyba jednak na moje, z czego oczywiście nie odczuwam jednak satysfakcji. No może jednak troszeczkę kiedy w wywiadzie dla Sportowych Faktów Marek Cieślak zapowiada konieczność odmłodzenia naszej narodowej reprezentacji. Bo chyba faktycznie czas ku temu. A jak Wam się drodzy Czytelnicy podobał finał? W sumie tak trochę dziwnie było, bo bez Polaków finał DPŚ to jak odcinek "Stawki większej niż życie" bez Hermana Brunnera.
Robert Noga