Tobiasz Musielak w sezonie 2012 poczynił ogromny postęp. Ściga się w finałach IMŚJ, punktuje w Enea Ekstralidze, a także zdobył tytuł mistrza świata juniorów wraz z reprezentacją Polski. - Cały ten sezon jest dla mnie bardzo udany. Na pewno najlepszy w mojej dotychczasowej karierze, jeśli w ogóle w moim przypadku można mówić o karierze. Ja traktuję to jako przygodę. Żużel jest bardzo fajny. To moje hobby. Ścigam się dla przyjemności - powiedział dla SportoweFakty.pl Tobiasz Musialek.
19-letni skromny żużlowiec cieszył się z sukcesu, ale podkreślał wagę innych osób, które przyczyniły się do mistrzostwa. - Złoty medal jest wielkim sukcesem, ale to nie tylko moja zasługa. Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali. Całej mojej rodzinie, moim mechanikom, a przede wszystkim sponsorom. Wszystkim, którzy są ze mną w chwilach porażek, a także w takich momentach, jak ten, kiedy zdobywa się złoty medal, dedykuję ten sukces. To naprawdę wspaniałe, że mam oddanych ludzi wokół siebie. To świetne uczucie - podkreśla młodszy z braci Musielaków.
Reprezentacja Polski wygrała finał DMŚJ z dużą przewagą. Wydawać by się mogło, że sukces ten przyszedł gospodarzom z dużą łatwością. Czy tak było w rzeczywistości? - To tylko pozory. Na końcu w programie wygląda to ładnie i przyjemnie. Na torze jednak wcale tak łatwo nie było. Ze startu wszyscy wychodzili dobrze. Trzeba było nieźle się sprężyć, by wyprzedzić rywali - uważa reprezentant Polski.
Tobiasz Musielak w sobotnim turnieju musiał się sporo napracować, by wywalczyć 12 "oczek". Sporo z tych punktów zdobył na trasie. - Faktycznie musiałem się sporo napocić. Tak jak wspomniałem, to nie tylko moja zasługa, ale także mechaników i tunerów. Ryszard Kowalski, Andrzej Krawczyk i jego syn Jarek, którzy przykładają się wspaniale do moich silników. Siedzenie na tych motocyklach to "piekło". Trzymam się tylko kierownicy i staram się jechać dobrze. Jak widać było w Gnieźnie, popełniałem błędy techniczne na starcie, ale na dystansie byłem tak szybki, że mogłem wyprzedzać rywali - podkreśla "Tofik".
Trudno oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę dla Polaków finał skończył się wraz z koszmarnym upadkiem Bartosz Zmarzlika. Później gospodarze już tylko dojechali do końca regulaminowych wyścigów. - Po punktach w końcówce zawodów może nie było tego widać, ale po upadku Bartosza Zmarzlika atmosfera w naszym zespole zrobiła się grobowa. Nasz kolega uległ ciężkiej kontuzji, bo złamane udo, to naprawdę fatalny uraz. Bartek był częścią naszej drużyny. Szkoda, że nie było go z nami na podium. Na pewno w tych dwóch ostatnich wyścigach dołożyłby jeszcze kilka punktów. Zwycięstwo byłoby jeszcze bardziej okazałe. Tytuł mistrzowski dedykujemy Bartkowi i wszystkim kibicom, którzy nas wspierali - zakończył żużlowiec Unii Leszno.