Wiele otrzymaliśmy, wiele emocji, było kilka pamiętnych wydarzeń. Zacięta walka o tytuł Indywidualnego Mistrza Świata pomiędzy Chrisem Holderem, a Nicki Pedersenem. Bardzo wyrównana i nieobliczalna ENEA Ekstraliga, w której wszystko mogło się zdarzyć. Do tego regulaminowego jaja i jak zawsze słowne przepychanki działaczy. Wszystko biegło tak szybko, gnało niczym dziki koń, jak gepard. Jednak w pewnym momencie wszystko stanęło, zatrzymało się niczym zegarek, któremu pękła sprężyna. Pękały także w pewnym sensie serca kibiców. W pewnej chwili zdaliśmy sobie sprawę jak wiele straciliśmy. Mam na myśli pechową trzynastkę, a więc 13 maja 2012...
Wtedy to odszedł od nas żużlowiec, którego pewnie przez wiele lat będziemy wspominać i nie będziemy mogli się pogodzić z tym, że zamiast zameldować się na mecie wyścigu, on zaliczył finisz swojego życia. Lee Richardson, bo o nim mowa, nigdy nie umrze. W mojej pamięci będzie żył zawsze. Jestem z Częstochowy, jeździł tam cztery sezony, kibicowałem mu, oglądałem go z trybun. Był powodem mojego zdartego gardła, a czasem i łez radości po wygranym meczu. Był i będzie kimś. Pamiętam go jako bardzo miłego i sympatycznego żużlowca, dla którego kibic był czymś więcej. Szanował swoich fanów, miał dla nich czas. Zawsze gdy pod szatnią stał tłum zniecierpliwionych sympatyków, a on z niej wychodził, to był mile zaskoczony. Widać było, że mu się to podoba. Z chęcią podpisywał co się tylko dało. Czasem zawodnicy traktują taki tłum jak utrapienie i chcą jak najszybciej się wymigać. Jednak to jest w pewnym sensie ich obowiązek, bo to kupujący bilety ich utrzymują, a już na pewno w Polsce. Lee chyba to wiedział i poczuwał się do swojej roli idola ze wszystkimi tego konsekwencjami. Zawsze był taki uśmiechnięty i otwarty...
Był wieczór, siedziałem w domu. Jakoś nie śledziłem w tym dniu wyników, relacji live. Po prostu. Mój kolega Rzeszowa napisał mi sms'a z informacją o śmierci Anglika zanim podały to media. Nie chciałem w to wierzyć, po prostu nie chciałem. Potem na necie pojawiły się newsy i faktycznie trzeba było dopuścić tę gorzką informację. Nazajutrz w drodze do pracy to samo. W radiu co chwila mowa o śmierci żużlowca na torze. Łzy cisnęły się na oczy, w gardle robiło się ciasno. Było tak smutno, tak źle, tak niewdzięcznie. Dlaczego tak się stało? Jakim prawem? Teraz bym użył pewnego słowa na pewną literę, ale nie wypada... Zresztą to i tak nic nie da, ani mnie, ani nikomu kto też nie może się z tym pogodzić. I tak przez cały obrzydliwy dzień, co godzina, w każdym paśmie informacyjnym. Ciągle ktoś o tym gadał. Nie dało się tego słuchać. Smutek i strach mnie zdominował, było koszmarnie. W momencie życiowa pasja stała się czymś złym. Nie było już takiego pociągu do speedwaya jak dawniej, zaczął po prostu śmierdzieć...
W momencie pojawiły się wyrzuty sumienia. Fakt, nie wjechałem w niego, nie spreparowałem toru, nie grzebałem przy sprzęcie, nie było mnie tam. Tylko każdy z nas na trybunach w emocjach, kibicując zaciekle, krzyczy i dopinguje. Ile razy zdarzyło się Wam drzeć się: "No dawaj, weź go, zrób z nim porządek!" albo "Jedziesz z nim, nie daj się!". No właśnie... Przecież czasem sami jakbyśmy mogli, to byśmy im mówili, żeby jechali brutalniej. Dla kibica liczy się wynik, to jest instynkt. Zdałem sobie sprawę, że bawi mnie to, co uśmierciło człowieka. Rozrywką jest sport, przez który młoda kobieta i trójka dzieci cierpi. Lubimy oglądać i sycimy się widokiem tego, co zmieniło, a może zniszczyło, życie tych ludzi, tych chłopczyków i tej pani. Te biedne dzieci mają gdzieś, że ich tata przywiózł tyle i tyle, wygram z tym czy tamtym. Oni teraz chcą się do niego przytulić, pokazać mu rysunek czy zapytać jak zrobić pracę domową. I co? Nie ma już ojca, nie ma już Lee... To życie jest brutalne i niesprawiedliwe. Nie chcę być źle zrozumiany, bo nie uważam, że jakiś żużlowiec na takie coś zasłużył. Tylko, że dlaczego akurat on? Taki spokojny na torze, jeżdżący fair zawodnik? Zawsze szanował przeciwnika i jego kości. Nigdy nie wywoził z premedytacją, nie kopał, nie bił łokciami za mocno. Nawet jeśli był sprawcą czyjegoś upadku, to natychmiast do niego podjeżdżał. To wszystko sprawia, że czasem człowiek ma dość żużla i niedzielne popołudnie lepiej spędzić z piwem w ręce, oglądając film. Czasami nasza ukochana dyscyplina potrafi nas nieźle zranić. Zresztą... życie choć piękne, to nie zawsze jest sprawiedliwe i delikatne.