Robert Noga - Moje boje: Ice speedway po polsku - co dalej?

Za nami Drużynowe Mistrzostwa Świata w ice speedwayu. Jaką przyszłość zdaniem Roberta Nogi ta dyscyplina ma w naszym kraju?

W tym artykule dowiesz się o:

Dla jednych to pełna egzotyka, w dodatku uprawiana przez hermetyczne grono zawodników, więc nie warto sobie nią zawracać głowy. Są jednak i tacy, których ice speedway ekscytuje do bólu, a żużlowcy przy gladiatorach lodowych torów jawią się niczym motocyklowe przedszkolaki. Dla większości, jak myślę, ice speedway, czy jak kto woli ice racing w wersji polskiej, to po prostu sympatyczna, zimowa odmiana klasycznego żużla, przerywnik w okresie sportowego postu, jaki funduje nam pora roku, a co zatem idzie kalendarz. Kolejna, siódma edycja lodowych szaleństw na Podkarpaciu, tym razem w postaci finału Drużynowych Mistrzostw Świata za nami. To dobry czas, aby zastanowić się co czeka nasz ice speedway w najbliższej przyszłości, a przede wszystkim co my chcemy, żeby czekało. W Sanoku nasza drużyna w składzie absolutny lider Grzegorz Knapp wsparty lekko jedynie przez Pawła Strugałę i Mirosława Daniszewskiego zajęła czwarte miejsce. Znakomite jak na debiut, chociaż do brązowych medalistów Szwedów straciliśmy tylko jeden punkt. Ten jeden mały punkt to jednak lata świetlne różnicy w potencjale obu krajów. Skandynawie mają przecież nieprzerwane, kilkudziesięcioletnie tradycje. Mają rozbudowane do dwóch poziomów rozrywki ligowe, z udziałem zagranicznych gwiazd, tory, na których ścigają się (biorąc pod uwagę wiek choćby Sereniusa czy Svenssona) trzy pokolenia zawodników. A w Polsce? Mamy tak naprawdę jednego zawodnika, dosyć skutecznie rozpychającego się w międzynarodowym towarzystwie na zapleczu światowej czołówki, który dysponuje jednym dość dobrym motocyklem, drugi traktując jako żelazną rezerwę. Mamy wreszcie jedno miejsce, gdzie od siedmiu lat organizujemy spotkanie lodowych gladiatorów, jeden raz w roku. Dla Pawła Strugały sanockie mistrzostwa były pierwszym startem w aktualnie trwającym sezonie, Mirosław Daniszewski wcześniej pojechał tylko raz. Gdzie Rzym, gdzie Krym, jak mawia znane porzekadło?

Dlatego, w tym miejscu pragnę powrócić do poprzedniego wątku, czas najwyższy aby odpowiedzieć na pytanie o przyszłość lodowego żużla made in Poland. Czy wystarczy nam, to co jest? Czy wystarczy nam, że zaznaczymy sobie w kalendarzu styczniowy weekend, zarezerwujemy wcześniej jakieś miejsce do spania i zwyczajowo przez niedokończone drogi lub rozbebłane tory kolejowe jakoś przedrzemy się do Sanoka. Po to, aby spotkać się z przyjaciółmi, spędzić miły weekend i odbyć coroczny rytuał na trybunach toru "Błonie" nie zwracając większej uwagi ani na to jakiej rangi oglądamy zawody, bo jest nam generalnie obojętnie czy to Sanok Cup, czy mistrzostwa świata. Ani tak naprawdę na to kto wygrał, a komu się nie powiodło, bo ma to drugorzędne znaczenie. Jeżeli w ten sposób podejdziemy do tematu, to nie ma sprawy. Dało się to zrobić wspólnym wysiłkiem organizatorów i gospodarzy miasta przez siedem ostatnich lat, więc pewnie da się i w następnych. Ale jeżeli chcemy czegoś więcej, jeżeli mamy ambicje aby i tutaj, podobnie jak w klasycznej odmianie speedwaya liczyć się w świecie, (a raczej światku), zdobywać medale, które, jak pokazał ostatni sanocki turniej, wcale nie muszą być poza zasięgiem? Potrzeba większej ilości zdolnych, odważnych i przede wszystkim młodych jeszcze ludzi. Trzeba się postarać, aby mieli sprzęt, który nie będzie przypominał malucha przy mercedesie w porównaniu do motocykli rywali. Potrzeba wreszcie szkolenia, najlepiej dogadania się z Rosjanami, bo jak się uczyć to od najlepszych i wproszenia się do nich na dłuższe zgrupowania połączone ze startami i nauką pracy przy skomplikowanym sprzęcie. A to już zupełnie inna parafia. Takiego przedsięwzięcia nie udźwignie dwójka prywatnych promotorów, chociażby ich fascynacja ice speedwayem nie znała żadnych granic. To musi być działanie systemowe, rozplanowane w czasie, w oparciu o solidny, stały, a nie dorywczy sponsoring. Czego zatem chcemy?

Robert Noga

Źródło artykułu: