Robert Noga - Moje boje: Na przednówku

Wiosenny przednówek przedłuża się nam w nieskończoność, a jak wiadomo na przednówku bieda.

W tym artykule dowiesz się o:

Zawodnicy nie jeżdżą, to i nie zarabiają, ci bardziej zamożni, z lepszych, ekstraligowych klubów gdzieś za granicą przynajmniej potrenowali, ale sporo innych jeszcze nawet toru w tym roku powąchać nie zdążyło. Rączki więc załamują, bo generalnie mają nieciekawie. Bo na razie tylko inwestują, a co będzie dalej to się zobaczy. Tak czy owak trzeba było dotąd sporo wybulić. Rozmawiałem niedawno ze znajomym żużlowcem, niegdyś medalistą drużynowych mistrzostw Polski i finalistą indywidualnych, dziś jeżdżącym w jednym z klubów II ligi. Dosyć długo tłucze kości po torach, więc spojrzenie na żużel ma dosyć szerokie. I twierdzi, że generalnie żużlowcom, nie licząc tych z najwyższej półki, wiedzie się coraz gorzej. – Za nowy motocykl z przygotowaniem do jazdy trzeba dać około 30 tysięcy złotych, oczywiście jak ktoś chce to wyda więcej. A to przecież dopiero podstawa - mówi.

Kluby w tej klasie rozgrywkowej nie płacą za tak zwane przygotowanie do sezonu jak to drzewiej bywało, jeśli płacą w ogóle, zresztą ogólna tendencja jest ostatnio taka, żeby oszczędzać i na zawodników raczej te koszta przerzucić. O indywidualnych sponsorów coraz trudniej - W II lidze nie ma raczej szans na sponsoring poważnej firmy. Pomagają nieco zamożniejsi kibice, którzy mają własne biznesy. Ale to pomoc z reguły skromna. Dadzą na jakąś część, albo na uszycie kevlaru i tyle. To bardzo cenne, ale problemów finansowych nie rozwiąże - dodaje zawodnik. A płacić trzeba, jak się sezon zacznie, za remonty, za nowe części, pomagier, taki co to podczas meczów czy treningów świadczy usługi typu "myjka plus wulkanizacja", też rzadko robi za bezdurno. Chce zarobić, to oczywiste. Wszystko to jest spokojnie do ogarnięcia jeżeli jeździ się za ekstra ligową stawkę rzędu kilku tysięcy złotych za punkt. Ale w II lidze takie stawki pojawiają się wyłącznie w sferze marzeń. 400-700 złotych za punkt dla zawodowca można przyjąć jako obowiązującą przeciętną. A żeby jeszcze kluby płaciły solidnie i w terminie? To też niestety w naszych realiach jest raczej marzeniem.

I nasz bohater, II ligowy heros wpada często w sidła pomiędzy finansową niemoc a regulaminy, które zdają się bronić przede wszystkim interesy klubów i działaczy. Przepisy Dyscyplinarne Sportu Żużlowego dosyć rygorystycznie traktują bowiem rozmaite zawodnicze przewinienia, a niektóre z kar są po prostu drakońskie. Jak taki II ligowy żuczek ze stawką 500 złotych za punkt dostałby coś z "górnej półki" to biorąc pod uwagę ilość meczów w sezonie w lidze może nie zarobić nawet na to aby ową karę uiścić. A najgorsze jest też to, że niektóre punkty regulaminu są bardzo nieprzejrzyste, ot chociażby ten, który mówi o finansowej karze za - publiczne wypowiedzi lub działania mogące naruszyć lub narazić na utratę dobrego wizerunku lub imienia poniżyć lub znieważyć - …i tutaj lista tych, którzy mogą się poczuć urażeni jest dosyć długa. Ale co to naprawdę znaczy narazić na utratę wizerunku?

Czy jeżeli zawodnik skrytykuje toromistrza za przygotowanie niebezpiecznej nawierzchni to narusza dobre imię klubu? Albo czy jeżeli opowie, że podczas meczu wyjazdowego członek zarządu narobił "wiochy" całej ekipie pod wpływem alkoholu, to taka wypowiedź narusza wizerunek tegoż klubu? A jeżeli nie zgadza się z decyzjami trenera podjętymi podczas meczu? Żeby było ciekawiej klub zastrzega sobie w kontrakcie (a takowy zapis widziałem w oryginale), że żużlowcowi pod karą bardzo wysokiej grzywny nie wolno ujawniać szczegółów realizacji kontraktu. Proszę też zwrócić uwagę na przewrotność tych postanowień. Załóżmy, że klub zalega żużlowcowi z wypłatą, co jest przecież w naszych realiach procederem nagminnym na każdym szczeblu rozgrywek. Zawodnik, niczym niewolnik nie może przeciwko temu zaprotestować i nie pojechać na mecz, bo wisi nad nim bat w postaci drakońskiej kary finansowej. Nie może nawet o tym się publicznie wypowiedzieć. Co pozostaje zawodnikom? Podpisać kontrakt ciesząc się, że ktoś chce ich zatrudnić, siedzieć cicho, pilnować żeby nie dokładać do interesu. A w ostateczności pozostaje dramatyczne dochodzenie swoich roszczeń przed wymiarem sprawiedliwości, czego jesteśmy właśnie świadkami w Rybniku. C’ est la vie.

Robert Noga

Źródło artykułu: