Robert Noga - Żużlowe podróże w czasie: Od zrzutki po manufakturę, czyli jak zdobyć dobrą "furę" cz. 2

Redaktor Robert Noga kontynuuje opowieść o tym, jak w Polsce powstawały pierwsze motocykle żużlowe. Powstał nawet pomysł skonstruowania "polskiego" silnika.

W tym artykule dowiesz się o:

Najlepiej mieć nieograniczone środki finansowe i znakomitego mechanika. W przeszłości w polskim żużlu radzono sobie z tym bardzo różnie. W poprzednim odcinku pisałem o próbach chałupniczej produkcji różnych części do motocykli, dziś o krótkiej przygodzie z produkcją polskiego motocykla żużlowego, ale nie bardziej znanego FIS-a (jego historię już na tych łamach przedstawiałem wcześniej) ale zapomnianej dziś konstrukcji ZMG. Za bary z problemem sprzętowym wzięli się bowiem, mniej więcej w podobnym czasie jak Romuald Iżewski i Tadeusz Fedko w Rzeszowie, na drugim końcu żużlowej Polski zawodnicy i mechanicy w Gorzowie Wielkopolskim. Gorzów miał już za sobą pierwsze powojenne, żużlowe doświadczenia. Zaraz po wojnie rozpoczął działalność , jak wspomina w wydanej niedawno książce "Żużel nad Wartą 1945-1989" ,Jan Delijewski, Klub Motorowy Unia, potem, jakby tego było mało powstała milicyjna Gwardia, wreszcie w 1950 roku przyszła kolei na sekcje żużlową przy gorzowskiej Stali opartej o miejscowe Zakłady Mechaniczne. Kilka lat później to właśnie w tym klubie podjęli się produkcji własnego żużlowego motocykla. Jak do tego doszło? Wszystko zaczęło się podobno od drewnianego modelu cylindra, który przywieźli do Gorzowa Tadeusz Stercel i Kazimierz Wiśniewski, zawodnicy gorzowscy, których w czasie istnienia tzw. centralnych sekcji zrzeszeniowych "wywiało" do Świętochłowic. Po wielu próbach udało się odlać kilka cylindrów, więc idąc za ciosem postanowili zrobić kolejne części zarażając pomysłem, miejscową "złotą rączkę" Czesława Rymszę. Jak wspomina na kartkach swojej książki Jan Delijewski cytując wspomnienia Kazimierza Wiśniewskiego pomysł zbudowania własnego silnika był jego autorstwa, ale realizacja projektu to już zasługa Rymszy, któremu pomagali inni mechanicy. Historyczny dzień odpalenia pierwszego motocykla nastąpił 19 marca 1955 roku tuż przed północą. Warto w tym miejscu wspomnieć także o pomocy, jakiej udzielił twórcom znakomity polski żużlowiec, także wywodzący się z Gorzowa Marian Kaiser, późniejszy indywidualny mistrz Polski z 1957 roku, oraz drużynowy mistrz świata z pamiętnego finału we Wrocławiu w 1961 roku. Otóż chcąc wspomóc "ziomków" przywoził z warszawskiej Legii, którą wówczas reprezentował do Gorzowa niektóre części, których produkcja była szczególnie trudna. I tak oto wspólnym wysiłkiem powstał nowy motocykl. Fakt ten odnotował między innymi tygodnik "Motor", wspominając, że - motocykle wykonano z odpadów produkcyjnych, natomiast niektóre elementy silnika sprowadzono z Anglii.

"Motor" zanotował także, że w pierwszej partii w gorzowskim warsztacie wyprodukowano sześć nowych maszyn. W przeciwieństwie do konstrukcji rzeszowskiej, która wzięła nazwę od pierwszych liter nazwisk konstruktorów oraz klubu, który reprezentowali, w tym wypadku postanowiono przez aklamację, że motocykl otrzyma nazwę skrótu macierzystego zakładu pracy - czyli ZMG, od Zakładów Mechanicznych Gorzów. Ale w sumie RWS (Rymsza, Wiśniewski, Stercel) też źle by nie brzmiało, prawda? Produkcja własnych motocykli miała kolosalne znaczenie dla przyszłości gorzowskiego speedwaya. Stal aspirowała do rozgrywek o mistrzostwo II ligi, żużlowe władze natomiast bardzo sceptycznie patrzyły na zgłaszanie do ligi nowych sekcji, bojąc się, że nie podołają finansowo i sprzętowo. Do Warszawy udała się mocna gorzowska delegacja z mocnym argumentem, jakim było z pewnością wyprodukowanie własnych motocykli, na których można było ścigać się w lidze. To był decydujący argument. W sezonie 1955 w tabeli II ligi znalazło się miejsce dla gorzowskiej Stali, chociaż ten dziewiczy sezon był dla nuworyszy bardzo trudny, jak to zwykle bywa z początkami. Niestety szybko miało się okazać, że motocykle ZMG stanowiły jedynie krótkie antidotum na sprzętowe kłopoty. Rok później Stal musiała zrezygnować z walki w barażach o awans do I ligi, a powodem tego przykrego kroku były, tutaj jeszcze raz sięgnijmy do książki Jana Delijewskiego – liczne zatarcia maszyn i inne defekty, jakie miały miejsce w trakcie sezonu, a jednocześnie trudności finansowe, nie pozwalające na zakup nowego sprzętu - Prosperita ZMG była więc niestety krótkotrwała. Historia gorzowskiego motocykla żużlowego kryje w sobie dla autora tego tekstu kilka zagadek. Ile trwała jego produkcja? Ile wyprodukowano w sumie maszyn, tylko owe sześć pierwszych, o których wspomina tygodnik "Motor", czy jednak więcej? Czy wzorem FIS-a, którego kilka sztuk udało się prywatnym kolekcjonerom zachować dla potomności i własnej frajdy, ocalała jakaś gorzowska konstrukcja? Jeżeli ktoś z Czytelników ma wiarygodne odpowiedzi, na któreś z powyższych pytań, byłbym wdzięczny za informację. ZMG był epizodem, ale na pewno szalenie interesującym i spektakularnym. A takie epizody tworzą piękne karty dziejów polskiego sportu żużlowego.

Robert Noga

Komentarze (0)