Michał Gałęzewski: Mecz w Gdańsku miał bardzo szalony przebieg. Najpierw prowadziliście różnicą ośmiu punktów, aby przed biegami nominowanymi gdańszczanie wyszli na prowadzenie. Ostatecznie to GKM okazał się lepszy. Jak się czułeś po spotkaniu?
Ales Dryml: Kibice na pewno są zadowoleni z przebiegu spotkania, szczególnie fani z Grudziądza (śmiech). Mecz był szalony, ale ta długa przerwa spowodowana wyjazdem karetki nas trochę zgasiła. Byliśmy wcześniej w gazie. Za dużo myśleliśmy odnośnie zmian przełożeń i miało to wpływ na wynik. Ja sam bardzo źle ustawiłem motocykl, bo przyjechałem na ostatnim miejscu i nie czułem się dobrze. Na ostatni bieg znów dokonałem zmian i było lepiej. Udźwignęliśmy presję i jesteśmy szczęśliwi.
Na trybunach było mnóstwo kibiców z obu miast. Podobała ci się atmosfera?
- Byłem zaskoczony, bo kilkadziesiąt minut przed startem meczu jak popatrzyłem na trybuny, to zobaczyłem że jest bardzo mało ludzi. Gdy jednak wyjechałem na prezentację i zobaczyłem zapełnione trybuny pomyślałem: O, jestem znowu w Polsce (śmiech). Dobrze było też słyszeć liczną grupę naszych fanów. Przed ostatnim biegiem poczuliśmy ogromną presję, gdyż ode mnie i od Scotta Nichollsa zależało to, czy wygramy mecz. Wygraliśmy start i nic się nie stało na trasie.
Gdyby w gdańskim zespole jeździł Jonasson, mogłoby wam być o wiele trudniej...
- Jonasson to dobry zawodnik, ale również inaczej mógłby się skończyć mecz w Grudziądzu, gdybym ja pojechał wtedy przeciwko gdańszczanom. Taki jest żużel i bywają w nim kontuzje.
Myślisz że możesz być jednym z liderów GKM-u?
- Szczerze mówiąc w ogóle o tym nie myślałem. Mecze ligowe w żużlu nie polegają na tym, żeby punkty zdobywał jeden zawodnik, czy dwóch. Liczy się wynik drużyny i jak są jakieś słabsze ogniwa, ciężko jest wygrywać mecze. My teraz nie mamy prowadzących parę i drugiej linii. Przed ostatnim wyścigiem razem ze Scottem powiedzieliśmy, że nie ma dla ns różnicy z których pól pojedziemy i niech zadecyduje trener. Robimy swoją pracę i jesteśmy na tym skupieni.
Widać to po wynikach. Ty jeździsz z numerem 4, Andriej Karpow z numerem 2 i to wy robicie różnicę.
- To fakt. Z tego co sobie przypominam, wygrałem jak dotąd wszystkie pierwsze biegi, odkąd ścigam się dla GKM-u. Do spotkania w Gdańsku nie wiedziałem za bardzo jak podejść, bo ostatni raz byłem tam jakoś dziesięć lat temu. Wziąłem ze sobą trzy motocykle, spojrzałem na tor i wybrałem. W tym sezonie na trzech różnych torach korzystałem z trzech różnych opcji. Dużo dały mi treningi w Grudziądzu.
Przez ostatnie lata nie miałeś pewnego miejsca w składach swoich zespołów i jeździłeś w Polsce bardzo mało. Teraz pokazujesz, że potrafisz zdobywać punkty w każdym meczu.
- Tak i jestem naprawdę zaskoczony, że menedżerowie polskich klubów nie widzieli we mnie potencjału. Może jak patrzyli na moje wyniki na małych angielskich torach uważali, że nie poradzę sobie na polskich owalach? Tory w waszym kraju są dla mnie bardzo proste i lubię się na nich ścigać.
W sobotę jeździłeś w Grand Prix w Cardiff, jednak nie poszło ci najlepiej...
- Nie byłem ostatni i udało mi się zdobyć dwa punkty, więc widzę tutaj jakieś drobne pozytywy. Tam było bardzo ciężko i nie mówię tu tylko o samym turnieju, ale również o treningu przedmeczowym. Tor był w bardzo złym stanie i podchodząc do tych zawodów nie miałem żadnego odniesienia. Zacząłem jechać na ślepo i było mi ciężko. Dobrze jednak, że pojechałem w tym turnieju, bo doświadczenie z tych zawodów będzie procentować.
W tym sezonie wiele spotkań ligowych wygrywają goście. Jak myślisz z czego to wynika?
- Trudno mi powiedzieć. Na wyjazdach zawsze jest ciężko, gdyż zawodnicy gospodarzy jeżdżą na co dzień na swoim torze, a ja przykładowo w Gdańsku nie jeździłem od dziesięciu lat, a niektórzy moi koledzy od dwóch, czy trzech lat. Z drugiej strony na gospodarzy jest wywierana dużo większa presja, więc wszystko się jakoś wyrównuje.
Jesteś już doświadczonym zawodnikiem. Co jest twoją motywacją do dalszych treningów?
- Po prostu uwielbiam jeździć i uwielbiam wygrywać! Przykładowo w Gdańsku w prawie każdym biegu byłem z przodu, a często obok jechał kolega z drużyny i wygrywając podwójnie czułem niesamowitą radość, dużo większą niż odczuwam po indywidualnym zwycięstwie. Dobrze się czuję startując wraz z Norbertem Kościuchem, który jeździ drużynowo i się ze sobą rozumiemy.
W ostatnim czasie młodzi zawodnicy z twojego kraju nie osiągają spektakularnych wyników. Myślisz że jest szansa na rozwój żużla w Czechach?
- Jest u nas paru zawodników, którzy mogą naprawdę wyskoczyć do góry. Jeśli jednak nie pokonają kolejnych szczebli i nie będą bardzo mocno walczyć o swoją karierę, przepadną. Pamiętam czasy, gdy byłem juniorem. Starałem się startować wszędzie gdzie się da. Już w wieku dwudziestu lat wyjechałem do Anglii, a wcześniej startowałem w Polsce i dzięki temu osiągałem wyniki na szczeblu młodzieżowym. Czas szybko ucieka i jak ktokolwiek mówi juniorowi, że jeszcze ma na coś czas, myli się. Jak chce się być najlepszym zawodnikiem, z którego wszyscy w kraju są dumni, trzeba się spieszyć tak mocno, jak tylko się da.